Podczas gdy niektórzy politycy wysilają się, drążąc zawiłości afery Amber Gold, konstytucyjny minister wrzuca w walentynki na Twittera zdjęcie z promotorką jednej z największych współczesnych piramid finansowych - DasCoin. W sprawie tego podmiotu postępowania prowadzone są przez dwie prokuratury: w Warszawie i we Wrocławiu. Żadna z nich nie wie, że sprawą zajmuje się również ta druga. Urzędnicy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) od ponad roku mówią wprost, że podmiot ten jest typowym schematem Ponziego (wyjaśnienie terminu w wywiadzie z prof. Masiukiewiczem). Jednak wiążących decyzji w sprawie DasCoin brak. Nieudolność aparatu państwowego jest tak wielka, że mogłaby dostarczyć materiału na scenariusze kilku komedii sensacyjnych. Mówienie, że afera Amber Gold niczego nas nie nauczyła, jest w tym przypadku czystym truizmem. Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat Polacy na pseudoinwestycjach w „piramidalne” biznesy stracili bowiem ponad 500 mln zł – niewiele mniej niż utopiono w Amber Gold.
DasCoin pada, czyli mieliśmy rację
DasCoin to jedna z największych piramid finansowych działających w Polsce. A na pewno najbardziej znana od listopada 2017 r., kiedy to jej twórcy zorganizowali konferencję na blisko 1000 osób w warszawskiej hali targowej, z występami topowych gwiazd muzyki i imponującym bufetem dla wszystkich gości. W DGP raz pierwszy napisaliśmy o DasCoinie już 504 dni temu, czyli w kwietniu 2017 r. Nazwaliśmy wówczas ten "innowacyjny biznes oparty na potędze kryptowalut" wprost: piramidą. Pomimo szeregu ostrzeżeń i zapowiedzi pozwów sądowych ze strony twórców i promotorów projektu - do dziś nie doczekaliśmy się ani jednego. Główny twórca firmy DasCoin, Michael Mathias, próbował nas jedynie przekonać, że organizacja niewiele się różni od Facebooka. Z tą różnicą, że sam Mathias - jego zdaniem - jest mniej pazerny od Marka Zuckerberga (twórcy Facebooka), więc zyskami będzie się dzielił z osobami, które w "Das-system" uwierzą.
Jak każda kryptowaluta, aby być cokolwiek warta, musi być wymienna: albo na pieniądze, albo na towary. Na co zaś można wymienić DasCoin? Na nic. Mimo to zachęcających do wykupienia licencji na wydobywanie wirtualnej waluty, by móc ją później sprzedać, nie brakuje. Od każdego, kto da się przekonać, namawiający otrzymuje prowizję. Ile? Dokładnie nie wiadomo. Mówi się, że profesjonalni naganiacze mają stawki od 10 do nawet 30 proc. wpłaconych środków. W przypadku DasCoina trudno powiedzieć, ile osób zainwestowało. "W przypadku poprzednich podobnych systemów szacuje się, że wpływ do kasy twórców takich systemów wynosi nie mniej niż 10 mln z0ł" - pisaliśmy w kwietniu 2017 r. Skala przedsięwzięcia projektu DasCoin była jednak o wiele większa. Nie bez powodu organizowano duże konferencje w Warszawie czy Tokio. Łącznie do twórców piramidy z samej Polski trafiło ponad 100 mln zł. Wszyscy, którzy zaufali twórcom systemu, chcą dziś odzyskać choć część pieniędzy. A ile są warte zapisy na wirtualnych kontach inwestorów? Nic. Bo nikt nie chce wirtualnych monet DasCoina kupować. Wszyscy marzą o tym, by je sprzedać.
Sprawdziły się więc nasze przewidywania. Gdy projekt był powszechnie reklamowany - także w ogólnopolskich portalach i agencjach informacyjnych - pisaliśmy, że za DasCoinem nie kryje się żaden produkt. Nie można też mówić o kryptowalucie, gdyż ta powinna być zdecentralizowana i co do zasady można nią płacić za towary. DasCoin jest zaś niewymienny. Co z tego, że jest notowany na giełdach kryptowalut o marnej reputacji, skoro nie da się go sprzedać? Przyznał to nawet jeden z głównych promotorów piramidy i współtwórca całego projektu Daniel Dąbek. Raptem kilka tygodni temu stwierdził publicznie, że DasCoin to ściema i nie ma nic wspólnego z kryptowalutami. I że lada moment ta pseudowaluta będzie bezwartościowa (tak naprawdę była bezwartościowa już wtedy, gdy Dąbek jeszcze w najlepsze działał wspólnie z innymi organizatorami przekrętu). Dodał przy tym, że przytłaczająca większość obrońców DasCoina to osoby, które liczą jedynie na to, że system przetrwa choćby kilka kolejnych tygodni, tym samym zapewniając jego twórcom i zaufanym uczestnikom programu (tym, którzy złowili najwięcej inwestorów) jeszcze więcej pieniędzy.
To stały punkt programu. W piramidach finansowych schemat jest niemal zawsze taki sam. Najprężniejsi zwolennicy i organizatorzy schematu najzagorzalej bronią projektu. I wielu z nich, gdy wszystko zaczyna się sypać, wylewa nagle krokodyle łzy, płacze w rękaw i przekonuje, że zostali oszukani. A potem angażują się w kolejny oszukańczy proceder - opowiada Maciej Maciejewski, redaktor naczelny "Network Magazyn", który od lat śledzi w Polsce rozwój przedsięwzięć o charakterze schematu Ponziego. Tak właśnie zachowywał się jeden z największych promotorów DasCoina w polskim internecie, Damian Żukiewicz. Otrzymywał prowizję od każdego pozyskanego inwestora. Swoim specyficznym stylem ("bierz kredyt na DasCoiny", publikowanie filmów z ekskluzywnych hoteli z rajskich wysp, wymachiwanie plastikowym pistoletem czy palenie pieniędzy) zachęcił do pseudoinwestycji setki osób, które dały sobie wmówić, że "jedyna piramida finansowa to ZUS". Dziś już nie sposób znaleźć jakiegokolwiek materiału na stronie internetowej Żukiewicza, w którym zachęcałby do inwestycji w DasCoina. Do podobnych wniosków jak Daniel Dąbek doszedł północnoamerykański regulator finansowy NASAA (North American Securities Administrators Association), chroniący inwestorów z USA, Kanady i Meksyku.
Tajemnicą poliszynela jest, że w wielu państwach organy nadzoru finansowego lub ochrony konsumentów zapowiedziały twórcom DasCoina, iż nie radzą im rozpoczynać na ich terytoriach swego przedsięwzięcia i promować go, bo źle się to dla nich skończy. Tam szybko sobie poradzono z problemem pseudowaluty. A w Polsce? To, o czym huczy już internet, wciąż umyka najważniejszym urzędnikom. UOKiK postępowanie w sprawie dascoinowego przekrętu wszczął już w grudniu 2017 r. Od tego momentu w sprawie nie zadziało się nic. Za każdym razem, gdy pytamy o sprawę, słyszymy, że postępowanie trwa. Nic nie robi też Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), bo - uznając DasCoina za podmiot nijak niezwiązany z legalnym rynkiem finansowym - twierdzi, że to sprawa dla UOKiK (co zresztą, w świetle obowiązujących przepisów, wydaje się uzasadnione).
Tymczasem twórcy oszukańczego systemu pozostają bezkarni. Między innymi ze względu na indolencję prokuratury. Po naszych tekstach prokurator krajowy Bogdan Święczkowski kilkakrotnie zapewniał, że śledczy są coraz lepiej przygotowani do walki z nielegalnymi schematami inwestycyjnymi. Do poszczególnych prokuratur miały trafiać wytyczne, jak ważna jest walka z tego typu przestępczością. Kłopot w tym, że nie przełożyło się to na żaden efekt. Dowód? Postępowania prokuratorskie w sprawie firmy DasCoin są dwa. Jedno prowadzi prokuratura okręgowa w Warszawie. Drugie - okręgowa we Wrocławiu. Jedna nie ma pojęcia o działaniach drugiej, druga nie wie, że cokolwiek robi pierwsza (a przynajmniej nie mieli o tym pojęcia wydelegowani do rozmów z nami prokuratorzy). Zarówno warszawscy, jak i wrocławscy śledczy byli zaskoczeni, gdy dowiedzieli się od nas, że ktokolwiek oprócz nich zajmuje się sprawą.
Bezkarność rozzuchwala
Twarzą DasCoin w Polsce jest Anna Hejka. To doświadczona menedżerka, doskonale rozpoznawana we świecie start-upów. Od ekspertów z tego środowiska wielokrotnie słyszeliśmy, że zaskakujące jest, iż zaangażowała się w oszukańczy proceder. Ponoć ceni się ją między innymi za to, że potrafi otwierać zamknięte drzwi.
Dała temu dowód kilka miesięcy temu. Inwestorka, która promowała DasCoina –-nazywanego już wówczas powszechnie przez media piramidą finansową oraz naznaczonego jako oszukańczy biznes przez UOKiK i KNF - znalazła się na zdjęciu z ministrem inwestycji i rozwoju oraz szefem Polskiego Funduszu Rozwoju. Minister Jerzy Kwieciński w walentynki 2018 r. na Twittera wrzucił zdjęcie z Anną Hejką. Dlaczego?
W wieczornej gali, z której pochodzi fotografia, uczestniczyło około 200 osób. Pani Anna Hejka dołączyła z własnej inicjatywy do zdjęcia, które minister Kwieciński i prezes Borys robili sobie z prof. George’em Friedmanem, znanym amerykańskim autorytetem - wyjaśnia Paweł Nowak z biura komunikacji Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju. I dodaje, że minister Kwieciński nigdy nie współpracował zawodowo ani nie utrzymywał kontaktów towarzyskich z Anną Hejką. Po tym wydarzeniu nie miał miejsca żaden kontakt bądź współpraca między ministrem, MIR a panią Hejką. Minister nie znał też charakteru działalności prowadzonej przez panią Hejkę - zapewnia Paweł Nowak. Nie przeszkodziło to jednak Annie Hejce wystąpić tydzień później z referatem na konferencji z okazji "Gospodarczego Otwarcia Roku", któremu patronowało ministerstwo.
Sama Hejka pozostaje dla nas nieuchwytna. Wielokrotnie po naszych publikacjach zapewniała, że służy wsparciem przy tworzeniu tekstów. Po raz kolejny jednak na nasze pytania nie odpowiedziała. Służby prasowe DasCoina również nie skorzystały z możliwości przedstawienia swojego stanowiska.
Prawo i nadzór zawsze działają dużo wolniej niż rynek. To się niestety od lat nie poprawia. Mamy co prawda coraz więcej procedur, teoretycznie mających chronić inwestorów, ale w praktyce pojawia się jedynie multum nowych dokumentów, z których niewiele wynika i które mają na celu uspokojenie sumień. Niestety nie słychać o udaremnionych oszustwach, zamkniętych piramidach finansowych i ukaranych założycielach - wskazuje Tomasz Jaroszek, właściciel portalu Doradca.tv. Jego zdaniem to wszystko tworzy zachęty dla osób naginających lub łamiących prawo - daje im bowiem możliwość zarobienia kroci przy stosunkowo niewielkiej odpowiedzialności.
Z błogosławieństwem Skarbu Państwa
Ogromne kontrowersje budzi również działalność innego podmiotu - Lyoness Europe. W tym przypadku nie mamy odwagi stwierdzić jednoznacznie, że chodzi o schemat Ponziego. Model działalności jest bowiem na tyle skomplikowany, że tak naprawdę… nie wiadomo z czym mamy do czynienia. Faktem jest, że UOKiK prowadzi postępowanie dotyczące podejrzenia założenia i prowadzenia piramidy przez właścicieli tej firmy od... stycznia 2013 r. Zdaniem urzędu program lojalnościowy Lyoness pozwalał na oferowanie uczestnikom możliwości uzyskania korzyści materialnych warunkowanych wprowadzaniem do programu innych osób - przy założeniu, że uczestnicy programu wpłacą zaliczki na zakup bonów lub kart podarunkowych partnerów handlowych Lyoness bądź dokonają zakupów u partnerów handlowych Lyoness. W nieoficjalnych rozmowach urzędnicy mówią o piramidzie, jednak decyzji w sprawie tego podmiotu brak.
Działająca w wielu państwach Europy firma wielokrotnie zmieniała swój regulamin i stoczyła liczne batalie sądowe z europejskimi odpowiednikami UOKiK. Z różnym skutkiem. W niektórych krajach nie dopatrzono się znamion oszustwa. Ale już chociażby w Austrii i Szwajcarii wprost stwierdzono, że mechanizm opracowany przez Lyoness to zakazana sprzedaż lawinowa (mechanizm uznawany za sprzeczny z zasadami konkurencji - oferuje bowiem korzyści w zamian za znalezienie kolejnych odbiorców danego produktu czy usługi). Do podobnych wniosków doszedł w styczniu 2018 r. norweski urząd ds. loterii, który zakazał działalności firmy w tym kraju, uznając ją za piramidę. A polski UOKiK? W maju 2017 r. w wywiadzie dla DGP Dorota Karczewska, wiceprezes urzędu, poinformowała, że lada moment można się spodziewać decyzji w sprawie Lyoness, dając do zrozumienia, że podmiot może zostać uznany za piramidę finansową. To stwierdzenie rozjuszyło przedstawicieli spółki oraz jej partnerów. I to nie byle jakich. Wśród współpracujących z Lyoness można znaleźć spółkę z udziałem Skarbu Państwa - PKN Orlen, a także przedsiębiorstwa Carrefour, BP czy IKEA oraz kluby sportowe Legia Warszawa, Lech Poznań, Lechia Gdańsk i Wisła Kraków. Niektóre z nich wychwalają współpracę z Lyoness pod niebiosa i rekomendują ją także innym. Presja doprowadziła Lyoness jedynie do zmiany nazwy m.in. polskiego oddziału spółki.
Dziś Lyoness Poland nazywa się myWorld Poland i werbuje ludzi do przeliftingowanego programu o nazwie Cashback World - zauważa Maciej Maciejewski. Dzięki temu myWorld Poland może z czystym sumieniem twierdzić, że w stosunku do niej nie toczy się żadne postępowanie UOKiK. W urzędzie dowiadujemy się zaś nieoficjalnie, że sprawa karna względem Lyoness Poland od lat wisiała na włosku z powodu braku odpowiednich dowodów i ciągle zmieniających się w prokuraturze śledczych. Dziś zarówno urząd, jak i prokuratura zajmują się ustalaniem, jakie działania podejmuje spółka z nową nazwą i jak duża część tego biznesu została przeszczepiona wprost z Lyoness Poland.
Fikcja praworządności
Mówiąc krótko: z powodzeniem działają w Polsce podmioty, z którymi współpracują wielkie przedsiębiorstwa (w tym spółki Skarbu Państwa) i w cieniu których przechadzają się ministrowie, które urzędnicy UOKiK wprost lub po cichu nazywają piramidami finansowymi. Do czasu aż któryś z tego typu tworów nie padnie wskutek braku nowych inwestorów lub innych problemów - wszyscy są (w miarę) zadowoleni.
Autorzy tego tekstu nielegalne schematy inwestycyjne śledzą od dwóch lat. Pierwszym opisanym przez nas na łamach DGP był "Pay Trade International Club". Ekskluzywny klub biznesowy - bo tak nazywali ów podmiot organizatorzy – zgromadził blisko 3,5 tys. członków. Każdy z nich wpłacał od 8 tys. do kilkuset tysięcy złotych. Po co? Dla pieniędzy. Zgodnie z regulaminem klubu za wprowadzanie nowych osób otrzymywało się konkretne kwoty. Mówiąc wprost: typowa piramida finansowa. Mimo to prokuratura okręgowa w Warszawie nie dopatrzyła się znamion przestępczej działalności. Ostatecznie parabiznes padł, a ludzie stracili w sumie ok. 60 mln zł.
Jednym z podmiotów leżących w naszym zainteresowaniu był Recyclix, który nazwaliśmy cuchnącym ekologicznym parabiznesem. Jego twórcy chcieli wzniecić w Polsce ekologiczną rewolucję. Przedstawiany potencjalnym inwestorom pomysł na biznes był prosty. Człowiek wpłacał Recycliksowi pieniądze, a w zamian za to otrzymywał wirtualne... śmieci. Firma miała skupować odpady, po czym je przetwarzać i sprzedawać. Zyskiem miał być dzielony między inwestorami. Ile można było na tym zarobić? 14 proc. miesięcznie, co dawało blisko 500 proc. w skali roku (procent składany). Kilka osób zarobiło, większość jednak straciła. Recyclix upadł, a jego twórcy nadal są na wolności. W pół roku po upadku piramidy UOKiK zaczął ostrzegać przed lokowaniem w niej środków. Pieniądze straciło ponad 30 tys. Polaków. Z reguły po kilka tysięcy złotych.
W międzyczasie autorzy tej publikacji opisali kilka mniejszych tworów - niemal wszystkie przestały już funkcjonować. Ważne, by skupiać się nie na tych piramidach, które już padły, lecz na tych, które jeszcze działają; poszukują inwestorów. Ustalenia z dziennikarskich śledztw przekazywane są urzędnikom. Informujemy o nich posłów - w tym tych zasiadających w komisji ds. wyjaśnienia przyczyn afery Amber Gold. Efekty są zerowe. KNF najczęściej uznaje, że odpowiedzialnym za wyjaśnienie sprawy organem jest UOKiK. Ten z kolei poszczególnymi przypadkami zajmuje się po kilka lat od zgłoszenia nieprawidłowości. Prokuratorzy zaś - bo przecież tworzenie piramidy finansowej jest przestępstwem - z reguły unikają tematu jak ognia. Raz, że nie znają się na przestępczości gospodarczej. A dwa - uważają, że dopóki nie ma pokrzywdzonych, nie ma problemu.
Zdaniem śledczych, aby kogoś skazać za oszustwo, musi najpierw dojść do niekorzystnego rozporządzenia mieniem przez lokujących w podejrzanym podmiocie środki. Gdy zaś piramida nadal działa, nie można twierdzić, że ktoś już pieniądze stracił. Dlatego też w ostatnich latach umorzono wiele postępowań. Sęk w tym, że stosowana przez śledczych wykładnia jest zdaniem ekspertów nieprawidłowa. – Problemem jest niewłaściwa praktyka, a nie przepisy prawa. Należy więc zmienić praktykę - sugeruje dr Mateusz Woiński, karnista z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jego zdaniem w tym kontekście za niekorzystne rozporządzenie mieniem należałoby uznać przypadek, gdy uczestnik piramidy wpłaca do systemu pieniądze, nie mając świadomości, w czym bierze udział, a nie dopiero sytuację, w której nie może zrealizować zwrotu. To by oznaczało, że twórców piramid można ścigać już za samo tworzenie oszukańczych schematów, nie tylko za to, że pieniądze gdzieś wyparowały.
Od czasu do czasu pojawiają się jaskółki zwiastujące lepsze jutro. Szybko jednak odlatują. Przykłady? W maju 2017 r. wiceprezes UOKiK Dorota Karczewska w wywiadzie dla DGP stwierdziła, że walka z piramidami finansowymi będzie nowym priorytetem urzędu. Wskazywała, że już "niebawem" urzędnicy wydadzą decyzje nakładające kary na kilkanaście podmiotów. Po ponad roku wciąż się ich nie doczekaliśmy. Wyjątkiem są decyzje w sprawach podmiotów, które… z hukiem upadły. Takich, jak Recyclix, w którym w dniu wydania decyzji przez UOKiK nie było już ani złotówki.
Dobrze, że decyzja została wydana, ale ma to charakter raczej symboliczny. Nie ma wątpliwości, że spółka nie zwróci pieniędzy konsumentom, skoro popadła w finansowe tarapaty znacznie wcześniej –-spostrzegał na naszych łamach po wydaniu decyzji adwokat Dominik Jędrzejko, partner w kancelarii Kaszubiak Jędrzejko i autor bloga NieuczciwePraktykiRynkowe.pl.
Szereg działań obiecywał również premier Mateusz Morawiecki. Na przełomie 2017 i 2018 r. powołał specjalny zespół mający wypracować nowe rozwiązania służące skutecznej walce z przestępczością finansową. Premier podkreślał, że priorytetem jest właśnie walka z odradzającymi się piramidami finansowymi. O pracach zespołu dziś już jednak nikt nie mówi. Nie ma też ich namacalnych efektów – nie doczekaliśmy się żadnej ustawy, która ułatwiłaby walkę z tego typu podmiotami. Amber Gold upadło w 2012 r., a w 2018 r. mamy dalej telewizyjny show, którego głównym wątkiem jest poszukiwanie winnych. Trudno się dziwić, że nikt nie chce brać za nic odpowiedzialności w tak działającym systemie – spostrzega Tomasz Jaroszek.