Branża kryptowalutowa nie ma w Polsce łatwo. Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) od początku uważa, że model biznesowy giełd kryptowalut niesie ryzyka związane z praniem brudnych pieniędzy i finansowaniem terroryzmu. Zwróciła na to uwagę bankom, a te masowo wypowiadały takim giełdom umowy o prowadzenie rachunków.
Rynek nie znosi jednak próżni i powstał nowy model. – Bank ma umowę z instytucją zajmującą się płatnościami. Taka instytucja ma zgodę np. KNF na funkcjonowanie i realizuje płatności dla giełdy kryptowalut. Bank formalnie nie ma więc z tym biznesem nic wspólnego – mówi prawnik związana z branżą cyfrowych walut. Tyle że KNF nie patrzy na to łaskawym okiem.
– Brak ustalenia źródła pochodzenia wartości majątkowych poprzez wskazanie, że pochodzą one z przelewu bankowego, miningu (tzw. wykopu kryptowalut), zakupu kryptowaluty na upadłej giełdzie, działalności inwestycyjnej klienta na giełdzie, zawsze obciąża instytucję prowadzącą rachunek. Nie tylko w odniesieniu do potencjalnych sankcji administracyjnych, ale również innych ryzyk, które mogą się zmaterializować, gdyby środki zdeponowane na rachunku pochodziły z przestępstwa. Powyższe naraża na ryzyko zarówno operatorów płatności, jak i banki występujące w roli dostawcy usług płatniczych – mówi DGP rzecznik nadzoru Jacek Barszczewski.
Pod presją KNF duża część branży przeniosła się za granicę. Chcą jednak zatrzymać klientów z Polski, którzy za złote nabywali np. bitocoiny. Jednym z tych, które pośrednio współpracują z branżą kryptowalutową, jest państwowy BOŚ Bank. Giełda CoinDeal (założona przez Polaków) prowadzi tam rachunki złotowe przez zarejestrowanego w Estonii operatora płatności RMCMS. Bank zasłania się tajemnicą bankową na pytania o współpracę. „Bank kładzie szczególny nacisk na realizację wymogów wynikających z ustawy o praniu pieniędzy i przeciwdziałaniu terroryzmowi” – zapewnia tylko.
Niedawno BOŚ wypowiedział umowę innemu operatorowi płatności, Igoria Trade. Obsługiwał on płatności jednej z większych giełd kryptowalut BitBay, która przeniosła się na Maltę. Igoria prowadziła też płatności giełdzie BitMarket, która niedawno upadła, a inwestorzy ponieśli straty wynoszące nawet 150 mln zł. Z naszych ustaleń wynika, że bankiem, który prowadził przez pośrednika rachunki, był inny podmiot. RMCMS twierdzi, że współpracuje z BOŚ przy prowadzeniu własnych rachunków, a nie giełd kryptowalut.
„Spółka zajmuje się sprzedażą voucherów doładowujących konta w serwisach internetowych i społecznościowych, a także doładowań telefonów komórkowych. Za vouchery zakupione u nas można doładować konto w wielu serwisach internetowych, a serwis CoinDeal jest jedną z kilkudziesięciu dostępnych usług” – informuje RMCMS. Z CoinDealem współpracują od kilku miesięcy. Osoba z branży kryptowalutowej, która śledziła ten model, zwraca uwagę, że w przypadku tej giełdy zakup vouchera może służyć maskowaniu przelewu.
– Normalnie, kiedy kupujemy voucher, dostajemy kod albo coś, co można w określonym momencie w przyszłości zrealizować. Tu robi się przelew do banku, wpisuje w tytule „voucher” i numer, który jest znakiem rozpoznawczym klienta na CoinDeal. Słowo „voucher” ma sygnalizować, że jest to płatność za produkt voucherowy. Jeśli płacimy za Sodexo, otrzymujemy voucher, który ma regulamin, wiadomo, kiedy i gdzie można go zrealizować. W przypadku CoinDeala użytkownik nic nie dostaje, a środki zostają zapisane na jego konto – tłumaczy rozmówca.
CoinDeal jest giełdą kryptowalut, zrobiło się o niej głośno, gdy do obrotu dopuściła cyfrową walutę futurocoin. Nie wszędzie możną ją kupić. Największy wolumen posiada CoinDeal – ok. 50 proc. dziennego obrotu w parze z bitcoinem. Futurocoina stworzył FutureNet – UOKiK twierdzi, że może to być piramida finansowa. Prowadzi pod tym kątem postępowanie. Śledztwo toczy się też w Prokuraturze Okręgowej we Wrocławiu. Na razie w sprawie nikomu nie postawiono zarzutów, a dotyczy doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w związku „z działalnością w ramach tzw. piramidy finansowej podmiotu gospodarczego FutureNet oraz osób i firm z nim powiązanych”.
– Działalność miała polegać na wykupie uczestnictwa w programie mającym na celu uzyskiwanie „premii” od ilości oglądanych w internecie reklam, a zyski uczestników zależeć miały m.in. od pozyskiwania nowych uczestników programu oraz wykupowanego przez nich uczestnictwa w programie czy też oglądania przez uczestników reklam – tłumaczy Kazimierz Orzechowski z wrocławskiej prokuratury.