Ledwo przyzwyczailiśmy się do dobrych informacji o stanie gospodarki, a niektórzy już zaczynają straszyć, że jest za dobrze. Do dyskusji publicznej wraca dawno niesłyszany i złowrogi termin: przegrzanie.
Zetknęli się z nim w tym miesiącu m.in. ci, którzy otrzymują ekonomiczne informacje z Citi Handlowego. „Gospodarka może być na najlepszej drodze do przegrzania – czytamy w opracowaniu. – Wskazuje na to mieszanka szybkiego wzrostu popytu krajowego, barier podażowych, ożywienia w strefie euro oraz akomodacyjnej polityki gospodarczej. Nie dostrzegamy sygnałów, które zapowiadałyby zacieśnienie fiskalne lub monetarne w horyzoncie najbliższych dwunastu miesięcy”. Innymi słowy, dobrze jest nie tylko w Polsce, ale też u naszych partnerów z Europy, co oczywiście nam pomaga. Co więcej, nic nie wskazuje, żeby ten stan miały zaburzyć nagłe zmiany w polityce Narodowego Banku Polskiego czy rządu (pod postacią zacieśniania pasa).
– I co z tego? Jak gospodarka może się przegrzać, skoro dopiero teraz zaczęła kręcić się na dobre? – mógłby ktoś przytomnie zapytać. Takie postawienie sprawy wydaje się uzasadnione, bo brak gwałtownej recesji na przestrzeni ostatnich trzech dekad wytworzył w nas wrażenie, że będzie się ona rozwijać bez przerwy, aż zbliżymy się do poziomu Zachodu. W rzeczywistości jednak gospodarka rozwija się w sposób cykliczny, gdzie po okresach wzrostu następują okresy spowolnienia. Te ostatnie najczęściej biorą się stąd, że gospodarka się przegrzała.
Piekarz nie ma chleba
Teoria ekonomii mówi tak: przegrzanie gospodarki to stan, w którym popyt globalny – czyli zapotrzebowanie na towary i usługi wszystkich podmiotów w gospodarce, zarówno gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw – rośnie szybciej niż wartość produkcji. Innymi słowy: ludzie i firmy chcą kupować więcej, niż jest w stanie zaoferować gospodarka. A ponieważ nastroje są dobre, nikt nie będzie odkładał decyzji o zakupach na później – jak by miało to miejsce przy słabej koniunkturze.
– Przykład, który dość dobrze oddaje tę sytuację i w związku z tym dość często podaję go swoim studentom: przychodzą państwo do piekarza po chleb, ale on już wszystko sprzedał. Wobec tego ma dwie możliwości: albo piec więcej, albo podnieść ceny. Przy czym to pierwsze rozwiązanie jest możliwe tylko wtedy, jeśli będzie miał surowce do produkcji i pracowników. Jeśli nie, po prostu podniesie ceny. W kontekście innych produktów rosnący popyt może zostać zaspokojony towarami z zagranicy. W ten sposób powiększa się import – tłumaczy dr hab. Piotr Maszczyk ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.