Artykuł 21a ustawy o ochronie roszczeń pracowniczych w razie niewypłacalności pracodawcy (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1256 ze zm.) przewiduje, że inne świadczenia niż zaległe np. wynagrodzenia lub odprawy mogą być finansowane z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Ale tylko jeśli dostanie on dodatkowe pieniądze na ich wypłatę. Rząd zastosował w tym przypadku sztuczkę – w projekcie ustawy okołobudżetowej zawarł przepis, zgodnie z którym w 2018 r. nie stosuje się art. 21a.
W rezultacie aż 2,08 mld zł z funduszu (czyli około połowy wszystkich zgromadzonych na nim środków) zostanie przekazane na zasiłki i świadczenia przedemerytalne. A na główny cel odkładania pieniędzy w funduszu, czyli wypłaty zaległych pensji dla pracowników upadających lub porzuconych firm, wydanych zostanie tylko 5 mln zł. Procedury ubiegania się o takie wsparcie są bowiem tak skomplikowane, że utrudniają uzyskanie pomocy. Rząd woli zatem wydać pieniądze funduszu na łatanie dziury w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych niż na realne ułatwienie wypłat pracownikom pozostającym często bez środków do życia.
Firma upada, zatrudniony zostaje bez wsparcia
W praktyce zatem składka na FGŚP (0,1 proc. podstawy wymiaru) jest podatkiem, z którego rząd może finansować dowolne działanie. – A pracownicy porzuconych lub upadających firm nadal będą musieli czekać miesiącami na wypłaty z FGŚP – tłumaczy Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ.
O tym, że niewypłacalność pracodawców lub porzucanie firm (z zaległościami płacowymi) wciąż jest problemem, przekonują ostatnie przypadki, np. sieci Praktiker, spółki Bezpieczny List (sprzedanej przez InPost) oraz żywieckich zakładów Solali. Teoretycznie w takich sytuacjach pracownicy pozostający bez świadczeń mogą się ubiegać o wypłaty z FGŚP – po to odkładają przecież na niego składkę.
– Jednak procedury uzyskania takiego wsparcia są tak skomplikowane, że osoby, które nie są biegłe w załatwianiu formalności, mają problem. Dodatkowo trzeba pamiętać, że część z nich nie zna przepisów i nawet nie wie o tym, że w razie niewypłacalności może ubiegać się o wypłaty z funduszu – podkreśla Daniel Czerwiński z biura eksperckiego Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”.
Niewypłacalność pracodawcy ma miejsce wówczas, gdy sąd ogłasza upadłość przedsiębiorstwa (lub np. uzna, że nie może tego zrobić, bo firma nie ma środków wystarczających na pokrycie kosztów postępowania upadłościowego).
Dopiero wtedy np. syndyk lub likwidator w ciągu miesiąca sporządza zbiorcze wykazy niezaspokojonych roszczeń pracowniczych (np. zaległych pensji) i przekazuje je do marszałka województwa, który decyduje o uruchomieniu środków z FGŚP (sam pracownik może o to wnioskować dopiero po upływie dwóch tygodni od terminu na przedstawienie wykazu).
– Postępowania związane z upadłością mogą trwać bardzo długo, a pracownik, który nie otrzymuje pensji od dłuższego czasu, w praktyce jest skazany na korzystanie z kredytów, najczęściej chwilówek – wskazuje Andrzej Radzikowski.
Miało być lepiej, a wyszło jak zwykle
Inna procedura dotyczy zatrudnionych przez pracodawcę, który porzucił działalność (często właśnie ze względu na długi wobec pracowników). W takich przypadkach można ubiegać się o zaliczkę z FGŚP na poczet niewypłaconych pensji.
5 września tego roku weszła w życie nowelizacja ustawy o ochronie roszczeń, która ma ułatwić ich uzyskiwanie. Nowe przepisy zakładają, że zaliczka będzie wypłacona, jeśli przez dwa miesiące pracodawca nie będzie faktycznie prowadził działalności i nie uzyska z niej przychodów, nie pojawi się w siedzibie przedsiębiorstwa (lub w miejscu wykonywania działalności) i nie będzie realizował obowiązków wynikających z umów o pracę (np. nie wypłaci wynagrodzeń, nie odprowadzi składek do ZUS itp.).
Pracownik może wówczas złożyć do marszałka województwa wniosek o wypłatę, ale musi dołączyć do niego m.in. oświadczenie o zatrudnieniu w firmie i wysokości swoich roszczeń (pod rygorem odpowiedzialności karnej za potwierdzanie nieprawdy) oraz informacje lub dokumenty uprawdopodobniające zaprzestanie działalności przez pracodawcę. Problematyczny może być zwłaszcza ten ostatni wymóg.
– W praktyce nowelizacja niewiele zmieniła. Pracownicy muszą nadal czekać dwa miesiące, zanim mogą w ogóle zacząć starać się o pieniądze z FGŚP. A przez ten czas nie dostają wynagrodzeń – uważa Andrzej Radzikowski.
Według niego to inspektor pracy powinien sprawdzać, czy pracodawca nie wykonuje obowiązków wynikających z umów. – Jego ustalenia mogłyby być podstawą do wypłat z funduszu – dodaje.
Potrzebę zmian dostrzegają też inni partnerzy społeczni. – Rygorystyczne zasady wydatkowania środków z FGŚP wynikają z wcześniejszych doświadczeń. Kilkanaście lat temu były one luźno określone, co doprowadziło do bankructwa funduszu – tłumaczy Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Lewiatan. Podkreśla jednak, że można znaleźć rozwiązanie kompromisowe, które zapewni równowagę w wydatkowaniu środków FGŚP. – Potrzebna jest debata w tej sprawie na forum Rady Dialogu Społecznego – dodaje.
Pokusa budżetowa, której trudno się oprzeć
Konieczność obostrzeń – ze względu na to, że chodzi o wydawanie publicznych środków – dostrzega też Daniel Czerwiński. – Ale bez wątpienia sama procedura ubiegania się o pomoc mogłaby być mniej skomplikowana – wskazuje.
Z tej perspektywy decyzja rządu o wydatkowaniu tak znaczących środków FGŚP nie na gwarancje płacowe, lecz na łatanie dziury w FUS, została ostro skrytykowana przez partnerów społecznych. Organizacje pracodawców i centrale związkowe przyjęły wspólną uchwałę, w której sprzeciwiają się rozdysponowywaniu pieniędzy z Funduszu Pracy i FGŚP.
– Decyzja o sfinansowaniu zasiłków i świadczeń przedemerytalnych ze środków FGŚP nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia – zauważa Daniel Czerwiński.
– To brak poszanowania dla prawa. Składka to nie podatek – ma być wydatkowana na cel, w jakim się ją pobiera, a nie dowolne zadanie, jakie ustali rząd. Na dodatek z pieniędzy tych mają być finansowane świadczenia przedemerytalne, które powinny być zlikwidowane, bo sytuacja na rynku pracy nie uzasadnia już ich udzielania. Wręcz przeciwnie – zachęcają one do dezaktywizacji zawodowej – wskazuje Jeremi Mordasewicz.
Jego zdaniem decyzja w sprawie finansowania omawianych świadczeń wynika z tego, że przez ostatnie 28 lat rządzący nie byli w stanie uporządkować systemu ubezpieczeń społecznych.
– Skoro mamy 60-miliardowy deficyt w funduszu emerytalno-rentowym, to rząd szuka nowych źródeł finansowania i podbiera pieniądze gdzie się da – dodaje.
FGŚP okazał się łatwym łupem. – Zamiast realnie pomóc osobom, którym nie płaci się pensji, albo obniżyć składkę na fundusz, rząd uznał, że może wydać zgromadzone na nim pieniądze na dowolnie wybrany cel – podsumowuje Andrzej Radzikowski.