Potwierdzają się nasze wcześniejsze informacje: realizacja planu wpływów ze składek emerytalnych i rentowych idzie tak dobrze, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie będzie potrzebował pełnej dotacji zaplanowanej w budżecie i bez problemu sfinansuje w tym roku koszty obniżenia wieku emerytalnego. Do końca września do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (którym zarządza ZUS) wpłynęło 123,7 mld zł. To 78 proc. rocznego planu i o 9,4 mld zł więcej niż rok wcześniej. ZUS założył w rocznym planie, że wpływy ze składki wzrosną rok do roku o nieco ponad 5 proc. To pokazują przytaczane dane. Na razie tempo wzrostu wynosi 8,2 proc.
Składka zależy od dwóch czynników: liczby zatrudnionych oraz wysokości wynagrodzeń. Dobra sytuacja na rynku pracy powoduje, że i jedno, i drugie rośnie. Nadplanowe dochody FUS powinny się utrzymać także w kolejnych miesiącach. Rynek pracy zaskoczył piszących budżet w kilku miejscach. Tworząc plan finansowy FUS na ten rok, zapewne nie zakładano tak dużej dynamiki wynagrodzeń, wyższego wzrostu zatrudnienia i spadku bezrobocia - mówi Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka banku PKO BP.
Jeśli tempo wzrostu wpłat utrzyma się do końca roku, to FUS uzyska nie - jak zaplanowano - 159 mld zł, a o 4,7 mld zł więcej. W efekcie ZUS nie będzie potrzebował pełnej dotacji z budżetu. Zgodnie z planem miał otrzymać 46,7 mld zł. Ale już wiadomo, że będzie to o 3,7 mld zł mniej. Tak zapisano w nowelizacji budżetu, nad którą obecnie pracuje parlament. Kolejny efekt: w tym roku koszt obniżenia wieku emerytalnego powinien zostać bez problemu pokryty.
Wniosek, że uda się go sfinansować w tym roku, można było wysnuć już wcześniej, biorąc pod uwagę wyniki budżetu. Poza tym opierając się na informacjach z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz z ZUS o tym, kto przez te pierwsze 30 dni wnioskował o emeryturę, można przypuszczać, że nie powoduje to dużych dodatkowych kosztów - mówi Petka-Zagajewska. Podkreśla, że na ogół są to osoby, które już pobierały świadczenia przedemerytalne, renciści czy bezrobotni.
Reklama
Według ekonomistki choć przyszłoroczne koszty będą dużo wyższe (ok. 9 mld zł), a i na waloryzację świadczeń budżet przeznaczy sporo (5,4 mld zł), to dobra sytuacja w gospodarce nadal powinna pomagać w finansowaniu skutków zmian w systemie emerytalnym. Będzie o to jednak trudniej. Powód: zmieniająca się sytuacja na rynku pracy. Zatrudnienie nie będzie już rosło w takim tempie jak w tym roku. Sam rząd w uzasadnieniu ustawy budżetowej napisał, że o ile w 2017 r. zatrudnienie w gospodarce narodowej wzrośnie o 3,2 proc., to w przyszłym już tylko o 0,8 proc.
Jak będzie z płacami? Kłopot ze znajdowaniem pracowników może przełożyć się na wzrost presji na zwiększanie pensji. Ale w budżecie rząd założył, że wynagrodzenie w gospodarce narodowej wzrośnie nominalnie o 4,7 proc, czyli podobnie jak w tym roku 4,8 proc. W projekcie ustawy budżetowej założono, że wpływy do FUS w porównaniu z tym rokiem wzrosną o niemal 7 proc. Eksperci oceniają, że to wynik realny, ale może okazać się trudny do przebicia o kilka miliardów złotych, o ile nie pojawią się nadzwyczajne wzrosty płac.
Szczyt ożywienia koniunktury przypadnie na przełom lat 2017 i 2018, potem sytuacja będzie się stabilizować. Podobnie będzie z rynkiem pracy. W krótkim terminie jest lepiej, niż zakładaliśmy, ale w dłuższym czasie trendy demograficzne są nieubłagane. Osób pracujących będzie stopniowo ubywało, a tych, którym FUS będzie wypłacał świadczenia, będzie coraz więcej - podkreśla Marta Petka-Zagajewska.