13 470,81 zł – o tyle więcej warta była na szczycie hossy w lipcu 2007 r. jedna akcja Petrolinvestu, wyceniana na dnie bessy pod koniec czerwca tego roku na 1,19 zł. Nigdy na GPW najwyższy kurs w historii nie był oddzielony tak dużym dystansem od najniższego. Paradoksalnie jednak udziałowcy Petrolinvestu są wielkimi szczęściarzami. Choć najwięksi pechowcy, którzy uwierzyli Ryszardowi Krauzemu, że ten z kazachskich stepów wyciśnie ropę i gaz, stracili na inwestycji w akcje Petrolinvestu 99,99 proc. (z każdego zainwestowanego tysiąca złotych zostało im niecałe 9 gr), to mogli nie mieć już nic. Tak byłoby, gdyby gdański sąd na wniosek Zakładu Ubezpieczeń Społecznych ogłosił upadłość likwidacyjną spółki. Nie zrobił tego, bo firma nie ma dość majątku, żeby pokryć koszty postępowania upadłościowego.
Wyrok w zawieszeniu
Zobowiązania Petrolinvestu sięgają miliarda złotych. Kredytów bankowych nie spłaca od pięciu lat. Kazachskiemu Bank CenterCredit jest winien 62 mln dol., Bankowi Gospodarstwa Krajowego i PKO BP – 30 mln dol. Kiedy polskie banki próbowały cokolwiek odzyskać, komornik stwierdził, że to, co ewentualnie uda się wydobyć, nie pokryje nawet jego wynagrodzenia.
Komisja Nadzoru Finansowego w lipcu zeszłego roku nałożyła na Petrolinvest 800 tys. zł kary i bezterminowo wykluczyła jego akcje z giełdowego obrotu za podawanie nierzetelnych informacji. Wyrok KNF na niemal rok zatrzymało złożone przez spółkę odwołanie. Kiedy nie przyniosło skutku spółka zaskarżyła decyzję nadzorcy do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Jeśli ten podtrzyma decyzję Komisji, to Petrolinvest zniknie z giełdy. Na razie posiadacze jego akcji i tak nie mogą nimi obracać, bo od 29 czerwca notowania są zawieszone do czasu podjęcia decyzji przez WSA. Ale nawet jeśli wyrok będzie dla nich pozytywny, to żeby mieli szansę zarobić, spełniony musi być drugi warunek. Spółka potrzebuje sprzedać swoje najcenniejsze aktywa, żeby spłacić wierzycieli.
Długa ostatnia prosta
Bo wbrew sądowemu orzeczeniu Petrolinvest uważa, że majątek ma znaczny. Jego spółka OTG ma koncesję na poszukiwanie i wydobycie ropy i gazu ze złoża Syrak w Kazachstanie. Ich wartość, metodą zdyskontowanych przepływów finansowych, „uwzględniając wszystkie czynniki ryzyka”, kanadyjska firma McDaniel C&A oszacowała na 2,3 mld zł – dowiadujemy się z raportu rocznego. Do negocjowanej ponad półtora roku sprzedaży OTG podobno potrzebna jest już jedynie zgoda ministra energetyki Kazachstanu. Kiedy już „znaczący zagraniczny przedsiębiorca z branży wydobywczej i paliwowej” przeleje pieniądze, Petrolinvest spłaci wierzycieli. A później będzie już z górki – firma skorzysta z przysługującego jej prawa do nabycia 7 proc. udziałów w spółce eksploatującej Syrak i będzie zarabiać na dywidendzie. Spróbuje również uruchomić wydobycie na Emba, drugim swoim kazachskim złożu.
Z Gdyni do Kazachstanu
To ironia losu, że to właśnie ZUS chce upadłości Petrolinvestu. Kontrakt na informatyzację tej instytucji był przez lata solidnym źródłem dochodów stworzonego przez Krauzego Prokomu. Kiedy gdyński biznesmen ciągnął inwestorów w kazachskie stepy, znajdował się na liście najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes”, z majątkiem wycenianym na 1,4 mld dol. w 2008 r.
– Petrolinvest będzie nie tylko poszukiwał ropy, ale czerpał przychody z posiadanych złóż. I sprzedawanego surowca. Podpisaliśmy list intencyjny dotyczący zakupu 50 proc. udziałów w grupie spółek, które od lat prowadzą działalność wydobywczą. (...) Spodziewają się one w tym roku obrotów na poziomie 160 mln dol. – mówił Krauze w wywiadzie dla „Dziennika” w lipcu 2007 r. Petrolinvest dwa tygodnie wcześniej zadebiutował na GPW i był wyceniany na ponad 5 mld zł.
Nie tylko Krauze był wtedy u szczytu potęgi, drogie też były surowce. Baryłka ropy kosztowała 100 dol. i miała powyżej tej granicy utrzymać się – mimo przejściowego gwałtownego spadku w efekcie globalnego kryzysu – do połowy 2014 r. Pomnożyć majątek dzięki surowcom próbowali też inni najbogatsi Polacy – Jan Kulczyk czy Roman Karkosik. Ale tylko Krauze postawił wszystko na jedną kartę.
Być może nie dowiemy się nigdy, dlaczego to zrobił, bo gdyński biznesmen od dawna już z mediami nie rozmawia. Pewnie za bardzo uwierzył w swoją gwiazdę. Równolegle prowadził inny globalny projekt – z Biotonem chciał podbić świat insuliną. A trudno znaleźć dwie bardziej kapitałochłonne branże niż poszukiwanie ropy naftowej i produkcja leków. Pewnie trochę z przymusu, bo w Polsce Krauzemu zaczął się palić grunt pod nogami. Ledwie zdążył wprowadzić na giełdę Petrolinvest, ledwie prezydentowa Maria Kaczyńska rozbiła butlę szampana na katamaranie „Bioton”, który miał najszybciej w historii opłynąć świat, a już znalazł się w centrum afery gruntowej. Według prokuratury Krauze miał przekazać posłowi Samoobrony Lechowi Woszczerowiczowi informację, że CBA zamierza aresztować dwóch współpracowników ministra rolnictwa Andrzeja Leppera, którzy za łapówkę zobowiązali się odrolnić działkę w mazurskim Muntowie. Informację Krauze miał uzyskać od Janusza Kaczmarka, ówczesnego szefa MSWiA. Skończyło się na przesłuchaniu, ale gdyński biznesmen stał się w Polsce persona non grata. Postawił na Kazachstan.
Kapitał wyczerpany
Ale na uruchomienie wydobycia z posiadanych przez Petrolinvest złóż nie starczyło pieniędzy. Mimo tego, że w lutym 2008 r. Krauze sprzedał akcje Prokomu za 580 mln zł. Jednak sam projekt OTG kosztował Petrolinvest niemal 250 mln dol. A mimo to nie udało się nawet przeprowadzić ze złoża Syrak wstępnego wydobycia, które powiedziałoby więcej o jakości i komercyjnym potencjale znajdujących się tam węglowodorów. Kiedy na temat przystąpienia do projektu Petrolinvest rozmawiał z francuskim Totalem, ten szacował złoża OTG na 310 mln baryłek kondensatu ropy naftowej i do 116 mld m sześc. gazu. Prezes Petrolinvestu Bertrand Le Guern zapewniał, że naftowy potentat zaliczył OTG do pierwszej dziesiątki swoich strategicznych projektów. Tyle że na uruchomienie wydobycia – według Le Guerna – potrzeba było ok. 4 mld dol. Petrolinvest na pokrycie swojej części kosztów pieniędzy już nie miał.
Biznes z Totalem do skutku nie doszedł. Bez pieniędzy Petrolinvest miał tylko jedno wyjście – mógł zdecydować się na marginalizację swoich udziałów we wspólnym przedsięwzięciu. Na takie rozwiązanie Le Guerna były prezes Telekomunikacji i Cyfry +, którego do pracy w Petrolinveście Krauze ściągnął w 2010 r., wtedy nie poszedł. Kosztowało go to 360 tys. zł. Takie łączne kary nałożyła na prezesa Petrolinvestu Komisja Nadzoru Finansowego za to, że nierzetelnie (czytaj – zbyt optymistycznie) przedstawiał inwestorom zaawansowanie kluczowego dla spółki projektu.
Krauze się już pożegnał
Krauze w 2014 r. ogłosił, że wycofuje się ze zbudowanych przez siebie spółek. Pozbył się kontroli nad Prokom Investments. Rynek spekulował, że cypryjska firma Genuino, która stała się głównym udziałowcem tego wehikułu inwestycyjnego gdyńskiego biznesmena, to kolejne wcielenie Krauzego, ale to informacja niepotwierdzona. Krauze zniknął z rad nadzorczych Petrolinvestu, Biotonu i deweloperskiego Polnordu, trzeciej ze swoich firm notowanych na GPW. Rok później znajdujące się w portfelu Prokomu akcje Biotonu i Polnordu zostały przejęte przez banki. Za długi Petrolinvestu, które Prokom poręczył. Z wpisu w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że spółka nazywa się dziś Futurion 1, a jej siedziba została przeniesiona z Gdyni do Warszawy. Znajduje się pod opieką kuratora sądowego.
W przyszłość Petrolinvestu inwestorzy wciąż wierzą, choć teraz już nic od nich nie zależy.
– Decyzja KNF o wykluczeniu z obrotu giełdowego jest moim zdaniem pochopna. Z komunikatu można wyczytać, że to ma być przestroga dla innych firm. Szczęka mi opadła, jak to przeczytałem. Naprawdę? Jeśli tak, to trzeba było to zrobić kilka lat temu. Teraz skutek będzie taki, że dziesiątki tysięcy drobnych inwestorów straci możliwość wyjścia z inwestycji – mówi Grzegorz Wala, członek rady nadzorczej Petrolinvestu i jeden z tysięcy jego drobnych akcjonariuszy. Do rady dostał się w zeszłym roku, kiedy już kontroli nad firmą nie sprawował Krauze.