Czy nie obawia się pan, że skutki Brexitu negatywnie odbiją się na pana planie?

Mateusz Morawiecki wicepremier, minister rozwoju: Plan Odpowiedzialnego Rozwoju jest tak wielowątkowym planem rozbudowy potencjału polskiej gospodarki, że nie jest zależny od decyzji Brytyjczyków. On ma wpływ głównie na ryzyko geopolityczne. UE musi na powrót przemyśleć swoje zasady funkcjonowania. To wyraźnie dziś widać. Wynik referendum to był sygnał ostrzegawczy dla całej Unii Europejskiej. Natomiast Plan na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju jest rozwijany w szybkim tempie. W pięć miesięcy od jego ogłoszenia wydaje mi się, że zrobiliśmy więcej niż nasi przeciwnicy przez pięć lat. Wykonaliśmy wiele konkretnych rzeczy, które pokażemy w najbliższym czasie.

Reklama

Ale jednym z filarów planów mają być inwestycje prywatne. Brexit powiększa niepewność. Czy nie wpłynie to na decyzje inwestorów?

Sfera niepewności na pewno powiększy się i z tego punktu widzenia niepewność inwestycyjna, która przekłada się na PKB, będzie się utrzymywać. Zresztą cały czas jesteśmy w takim momencie. My będziemy robić wszystko, by pozyskać inwestorów z całego świata. Zachęcić do inwestycji u nas kapitał zagraniczny, ale także polski, bo na rachunkach naszych przedsiębiorców leży ponad 200 mld zł, które można inwestować.

Jaka polityka gospodarcza powinna być odpowiedzią na perturbacje po Brexicie?

Jeśli chodzi o Polskę to powinna nią być taka polityka, jaką prowadzimy, czyli rozsądna polityka budżetowo-finansowa, ale równocześnie dbanie o nasze interesy w UE. Mamy olbrzymie wyzwania związane z polityką klimatyczną, energetyczną, a to część polityki gospodarczej, która musi być w odpowiedni sposób prowadzona. Natomiast jeśli chodzi o taką politykę w UE, to bardzo szeroki temat na całą rozmowę. Na pewno UE musi sama przemyśleć, czy sposób podejmowania decyzji gospodarczych jest odpowiedni. My jako słabszy kraj, który nie ma takich wpływów w Brukseli, bardzo często jesteśmy poszkodowani przez dyrektywy i rozporządzenia, na których ogłaszanie nie mamy żadnego wpływu lub jest on niewielki, a jesteśmy nimi zaskakiwani. Przykładem jest dyrektywa antynawozowa czy o pracownikach delegowanych. W tej sprawie udało mi się zorganizować koalicję 11 państw i rozpocząć procedurę żółtej kartki wobec Komisji Europejskiej. Widać, że instytucje europejskie będą musiały głęboko przemyśleć podejście do tworzenia zasad polityki gospodarczej.

Reklama

Pan podkreśla polityczne konteksty Brexitu. Co mamy do zaproponowania politycznie i na ile nasz głos będzie poważnie słuchany przez starą Unię?

Ważne jest to, by wiedzieć, że proces tworzenia prawa w UE, który ma ogromny wpływ na sytuację gospodarczą poszczególnych krajów członkowskich, musi być oparty na autentycznym kompromisie, a nie prawie silniejszego, czyli krajów wyżej rozwiniętych. Takie kraje silniejsze gospodarczo mają większe wpływy w UE i wpływają na kształt legislacji, który leży głównie w ich interesie. My jesteśmy krajem na dorobku i potrzebujemy impulsów rozwojowych leżących w naszym interesie. Najlepszym przykładem jest kwestia swobody przepływu usług, która została zapisana jeszcze w traktacie rzymskim jako kanon UE, wówczas jeszcze Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, ale do dzisiaj nie doczekała się realizacji. Swoboda przepływu usług jest w naszym interesie, państw, które mają głodne sukcesu firmy, które są w stanie wykonywać czasowe usługi w innych krajach członkowskich. Ta swoboda usług nie jest przestrzegana, natomiast te swobody z traktatu rzymskiego, które działają na korzyść państw wyżej rozwiniętych, jak np. swoboda przepływu kapitału, osób czy towarów, świetnie cały czas działają. Te kraje cały czas działają w swoim interesie.

Jesteśmy dla tych państw poważnym partnerem, czy po Brexicie zwycięży sentyment do starej UE?

I przed tym, i po tym jesteśmy takim partnerem, jaką sobie pozycję wywalczymy. Nie można do Brukseli jeździć z białą flagą, co nie znaczy, że trzeba jeździć z czerwoną w roli płachty na byka. Trzeba tam jeździć z biało-czerwoną flagą, twardo broniąc swoich interesów, rozumiejąc, że jesteśmy także reprezentantem krajów niżej rozwiniętych