W 2014 r. Komisja Nadzoru Finansowego ogłosiła upadłość SKOK Wołomin, jednego z najbardziej dynamicznie się rozwijających SKOK w Polsce. Do tej pory prokuratura doliczyła się wyłudzeń kredytów na co najmniej 800 mln zł. W listopadzie 2015 r. KNF oznajmiła, że ze względu na liczne nieprawidłowości ogłosi upadłość SK Banku. To pierwsze bankructwo banku w Polsce od 15 lat. Jak na razie nie wiadomo, czy doszło w nim do równie wielkich machlojek. Po decyzji KNF warto zadać sobie pytanie: dlaczego to wszystko wydarzyło się w Wołominie?
– Kiedy rozpoczynaliśmy śledztwo w sprawie SKOK Wołomin, zastanawialiśmy się, dlaczego akurat ta kasa została wybrana do wyprowadzania pieniędzy. Gdy okazało się, że upadł SK Bank, nasz niepokój wzrósł. To zastanawiające, że w ciągu roku upadły dwie największe instytucje finansowe mające siedziby w niewielkim Wołominie. Będziemy sprawdzać, czy przypadkiem sprawy te nie łączą się ze sobą – mówi DGP prok. Andrzej Wieczorek, naczelnik wydziału do spraw przestępczości gospodarczej Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim.

Artyści półświatka

Reklama
Wołomin, ze swoimi 40 tysiącami mieszkańców, teoretycznie niczym nie różni się od podobnych miasteczek w kraju. Jednak jeszcze przed wojną zaczął być znany, ale nie za sprawą ciekawych zabytków czy powstrzymanego ataku armii sowieckiej w 1920 r., ale lokalnych opryszków. Wołomińscy doliniarze cieszyli się wśród ferajny opinią artystów w swoim fachu.
Rzesze kieszonkowców uczyły się tu fachu od mistrzów. Według opowieści młodzi ćwiczyli wyjmowanie portfeli na manekinach z przyczepionymi dzwoneczkami. Gdy potrafili obrobić fantoma kilka razy z rzędu, nie wzbudzając alarmu, mogli wyruszyć na złodziejskie polowanie. Wołomińska ferajna pojawiła się nawet w literaturze. O zuchwałych kradzieżach, a nawet napadach na linii Warszawa – Białystok pisał Leopold Tyrmand w „Złym”. Kronikarz powojennej stolicy wspominał, że do ataków dochodziła właśnie w rejonie Wołomina.
W latach 60. wołominiacy uważani byli za arystokrację peerelowskich zakładów karnych. Mieli opinię mocnych ludzi, którzy nie idą na współpracę z MO i na których można liczyć. Cieszyli się też opinią fachowców od „kieszonek” i włamań. Z każdą kolejną dekadą rosła marka Wołomina. W latach 80. w mieście pojawiły się liczne meliny, gdzie można nabyć „setę i zagrychę” lub całą flaszkę tak pożądanej w narodzie wódki. Gdy zmienił się ustrój, dawni złodzieje i włamywacze zaczęli robić poważniejsze interesy. Pojawiły się hurtownie z przemycanym spirytusem, potem ostrzyżeni na łyso mężczyźni w szeleszczących dresach zaczęli wymuszać haracze w okolicy i kraść samochody. Tak narodziła się nowa sława Wołomina: lokalna mafia, tworzona przez koalicję gangów z Wołomina, Marek i starej Pragi. Mafia, która w drugiej połowie lat 90. i pierwszej dekadzie nowego stulecia sięgnęła swymi wpływami wschodniej Polski i toczyła krwawe wojny z konkurentami.
I od tej pory Wołomin kojarzy się z matecznikiem mafii. Nie pomagają starania lokalnych władz, by to zmienić.

Z klitki na salony

Ale nowe pokolenia mogą kojarzyć podwarszawskie miasteczko już nie z brutalnymi gangsterami, lecz przestępcami nowego typu. Takimi, którzy na lewych operacjach finansowych prawdopodobnie zarobili w ciągu pięciu lat więcej niż wszyscy wołomińscy gangsterzy od 1989 r. Mało tego, udało im się to niemal bez używania siły. Niemal, bo gdy przekrętami zaczęły się interesować służby, sięgnęli po ulubione narzędzie rasowych bandziorów – przemoc. Zresztą rodzimi banksterzy chętnie korzystali z pomocy przestępców: najpierw do wyszukiwania słupów, którym dawali wysokie kredyty, a później do uciszenia zagrażającego im wiceszefa KNF Wojciecha Kwaśniaka. Urzędnik został skatowany w kwietniu 2014 r. Okazało się, że zlecenie na niego wydał Piotr P., który w opowieści odgrywa kluczową rolę.
Ale zanim SKOK Wołomin zaczął się kojarzyć z ogromnym skokiem na kasę, był jedną z wielu kas spółdzielczych mających być alternatywą dla „pazernych banków”. Działalność zaczął we wrześniu 1999 r. w małym lokalu wynajętym od spółdzielni mieszkaniowej Gwarek. Mariusz G., założyciel wołomińskiego SKOK, nie miał problemów ze zdobyciem lokalu, bo od 1994 r. był prezesem Gwarka. To on miał w 1997 r. doprowadzić do porozumienia z PGNiG – Oddziałem Poszukiwania Nafty i Gazu w Wołominie – które przekazało spółdzielni swoje mieszkania zakładowe.
SKOK Wołomin tworzyła razem z Mariuszem G. Joanna P. Połączyła ich nie tylko wspólna wizja, lecz też prokuratorskie zarzuty, które usłyszeli 15 lat później. Jak ludzie bez doświadczenia w biznesie bankowym doprowadzili małą placówkę na szczyt polskich SKOK? Według oficjalnej wersji to efekt wysokiego oprocentowania lokat. – W 1999 r., gdy duże banki dawały za lokaty roczne 8–10 proc., SKOK Stefczyka – 16 proc., nasz SKOK oferował 20,5 proc. – wspominał G. w 2006 r., gdy SKOK Wołomin otrzymał tytuł Geparda Biznesu.
Bank powstał w gorącym dla Wołomina okresie. Od roku w mieście trwały walki o władzę. W marcu 1999 r. zginął Marian K., ps. Maniek, boss lokalnej mafii. Do jesieni zginęło kilku gangsterów, a większość trafiła na jakiś czas za kraty. Złośliwi twierdzili, że być może to był sygnał dla wielu biznesmenów, aby zacząć działać. Obecnie śledczy sprawdzają także, czy przypadkiem pierwszymi klientami SKOK nie byli inwestorzy z półświatka, którzy musieli gdzieś lokować pieniądze z przestępstw. – Wiemy, że w niektórych kasach za pomocą skomplikowanych transakcji finansowano przemyt narkotyków z i do Polski. Czy tak było w Wołominie? Dlaczego nie... – mówi tajemniczo jeden z warszawskich prokuratorów.

WSI wchodzi do interesu

Wołomiński SKOK rozwijał się coraz prężniej. Tylko od marca 2003 r. do marca 2006 r. wartość rynkowa kasy wzrosła aż ponad ośmiokrotnie: z 2 mln do 16,2 mln zł. Później było jeszcze lepiej. Pod koniec pierwszej dekady nowego stulecia roczne przychody kasy przekraczały 200 mln zł rocznie. Na ręce prezesa trafiały kolejne nagrody: Anioła Stróża Ziemi Wołomińskiej i Finansisty Roku. W styczniu 2014 r. kasa obsługiwała 80 tys. członków, a jej aktywa wynosiły 2,99 mld zł. Tyle że już od ponad roku trwało śledztwo w sprawie wyłudzania kredytów ze SKOK i prania brudnych pieniędzy.
Nie wiadomo, kiedy Mariusz G. miał przejść na ciemną stronę mocy. Wszystko wskazuje, że punktem zwrotnym był marzec 2009 r., kiedy po raz pierwszy udzielono kredytu niezgodnie z prawem. W tym czasie w SKOK pojawił się też Piotr P., uważany za głównego organizatora skoku na kasę. P., po kilku latach działania w SKOK, zyskał przydomek Bentley, od marki ulubionego samochodu. To bardzo ciekawa postać. – Kapitan Piotr P. pracował w Wojskowych Służbach Informacyjnych i na początku lat 90. miał zajmować się inwigilacją prawicy. Później pojawił się wraz z innymi kompanami z WSI w Fundacji Pro Civili, za pomocą której wyprowadzono z jednego z banków ponad 100 mln zł. To P. ściągnął do zarządu SKOK Wołomin dwóch innych oficerów WSI. Nie wiadomo, czy po to, aby zapewnić tajny fundusz dla WSI, czy też dla własnych korzyści. A może jedno i drugie – opowiada oficer CBŚ.
Pewne jest, że od momentu pojawienia się byłych wojskowych w SKOK zaczęła ona bardzo dynamicznie zyskiwać chętnych do założenia lokat. Rosły depozyty, a wraz z nimi liczba udzielanych kredytów. Wiarygodność SKOK podniosło współfinansowanie pierwszego polskiego filmu 3D „1920. Bitwa warszawska”, a później „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”. Na premierach tych filmów gościli polscy politycy. Zresztą wołomiński SKOK nie stronił od pomocy wszystkim opcjom politycznym.

Bezdomni na kredyt

Niedługo potem SKOK zaczął regularnie udzielać pożyczek w wysokości od 900 tys. do 3,5 mln zł. Oficjalnie trafiały do prężnie działających firm. W rzeczywistości byli to drobni przestępcy, a głównie bezdomni, których przygotowywano do roli biznesmenów. Pieniądze przelewano na szemrane firmy, które transferowały je do rajów podatkowych. Zdarzało się, że pożyczki w wysokości miliona dolarów wydawano w gotówce. Zabezpieczeniem były najczęściej hipoteki o mocno zawyżonej wycenie. Wielu słupów nawet nie wiedziało, jakiej wysokości kredyt im przyznano. Za przysługę dostawali od kilkuset do kilku tysięcy złotych.
Co ciekawe, dużą część lewych pożyczek spłacano, gdy sprawą zajęła się już prokuratura. Jeszcze rok temu podejrzewano, że mogło chodzić o pranie pieniędzy. Prawda może być znacznie prostsza. – Z ustaleń wynika, że władze SKOK próbowały tuszować braki poprzez spłacanie starszych toksycznych pożyczek pieniędzmi z nowych kredytów, udzielanych na podobnej zasadzie. W 2013 r. i 2014 r. to była już desperacka kreatywna księgowość – dodaje prok. Wieczorek. – Do tej pory zebraliśmy dowody na wyłudzenie ze SKOK Wołomin kilkuset pożyczek na łączną kwotę ponad 800 mln zł. Zarzuty w tej sprawie usłyszało już ponad 80 osób. Na poczet grożących kar zabezpieczono majątek o wartości ok. 35 mln zł. Śledztwo trwa i straty mogą okazać się jeszcze wyższe.
W 2014 i 2015 r. zatrzymano władze SKOK Wołomin. Na współpracę poszła Janina P. Opowiedziała, jak z kasy wypływała prawdziwa rzeka pieniędzy. – Piotr P. miał przekonać zarząd do różnych inwestycji, m.in. w spółki, polskie i zagraniczne. Za ich pomocą kupowano luksusowe nieruchomości, limuzyny, nawet śmigłowiec. Władze SKOK liczyły, że jak wypalą te interesy, będą mogli spłacić braki w kasie zysków, a i tak zostaną im znaczne sumy. Znaczne sumy trafiły jednak do rajów podatkowych. Czy ktoś mógł stać za Piotrem P.? Mamy nadzieję, że jeżeli tak było, to się tego dowiemy. To było dobrze zorganizowane przestępcze przedsiębiorstwo – wyjaśnia prok. Wieczorek.
Po upadku SKOK Wołomin w 2014 r. Bankowy Fundusz Gwarancyjny wypłacił jego klientom aż 2,2 mld zł za utracone depozyty. Wcześniej zatrzymano władze kasy oraz kilkadziesiąt osób, które były słupami, pomagającymi wyprowadzać pieniądze. W czerwcu 2014 r., gdy pierwsi decydenci SKOK Wołomin byli już za kratami, Mariusz G. pisał na swoim blogu: „Skąd się biorą politycy i złodzieje? Rodzą się w tych samych szpitalach co my. Potem chodzą do tych samych szkół. (...) Potem trafiają na staż, do pracy... i w końcu są tam, gdzie nam się nigdy nie śniło. Nieważne, czy przez pracę, czy przez znajomości. Nieważne, czy są ponadprzeciętni, czy wypili wódkę, z kim trzeba. Wywodzą się z tego społeczeństwa i są nadal jego częścią. Reprezentując nas, reprezentują wszystkie nasze wady i zalety. Są dokładnie tacy jak całe społeczeństwo. Tak samo klną i tak samo się modlą. Tak samo są uczciwi i tak samo pracowici. Mają tę samą historię i takie same plany”.

Bank idzie na dno

Nie zdążyły jeszcze ucichnąć echa i pytania o SKOK Wołomin, gdy w sierpniu 2015 r. KNF wprowadziła zarząd komisaryczny w SK Banku (Spółdzielczym Banku Rzemiosła i Rolnictwa) z Wołomina, a w listopadzie ogłosiła jego upadłość. Bank był jednym z największych pracodawców na terenie powiatu. Swoje konta miało tam także wiele gmin z Wołomina i okolic.
Na pewno ze SKOK Wołomin łączyło bank zamiłowanie do wspierania lokalnej kultury i organizacji społecznikowskich. A także sponsorowanie „wyjazdów integracyjnych organizowanych dla władz samorządowych oraz klientów, koncerty śpiewacze, spektakle teatralne, a także plenerowe spotkania integracyjne oraz spotkania z okazji obchodów rocznicowych i świątecznych”. Ale wołomiński mecenas żył dobrze nie tylko z władzami i instytucjami kultury, lecz także z lokalną policją i Kościołem. I tak jak SKOK może się poszczyć długą listą nagród: m.in. Certyfikatu Dobroczynności, Zasłużonego dla Wołomina, Geparda Biznesu w 2007 i 2008 r.
Pewne jest natomiast, że bank nie powstał z niczego jak lokalny SKOK, ale formalnie ma blisko 90-letnią historię. Za datę powstania Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa przyjmuje się 12 grudnia 1926 r., a pierwszym prezesem był proboszcz wołomińskiej parafii. W 1950 r. kasa połączyła się z Kasą Stefczyka w Poświętnem i zmieniła nazwę na Gminna Kasa Spółdzielcza w Wołominie. W 1989 r. zmieniona została nazwa banku na Spółdzielczy Bank Rzemiosła i Rolnictwa. Tyle oficjalnie.
Co ciekawe, do jesieni 2015 r. SK Bank nie pojawiał się w mediach w negatywnym kontekście. Aż w sierpniu wprowadzono w nim zarząd komisaryczny i dano czas na naprawę sytuacji. Nie zrobiono tego i KNF, jak sama twierdzi, nie pozostało nic innego. – Sprawozdanie finansowe na datę wprowadzenia zarządu komisarycznego, zweryfikowane przez biegłego rewidenta, z którego wynikało, że aktywa banku nie wystarczają na pokrycie zobowiązań, czyli bank jest niewypłacalny, wpłynęło do KNF 12 listopada. 13 listopada KNF skierowała do banków komunikat o możliwości uczestniczenia w restrukturyzacji, z terminem zgłoszeń do 19 listopada. O zawieszeniu działalności i skierowaniu wniosku o upadłość KNF postanowiła 20 listopada, po tym jak żaden bank się nie zgłosił – stwierdził Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF.
Wiadomo, że klientom SK Banku zostanie wypłacone ok. 2 mld zł. Jednak okazuje się, że komisja miała poważne zastrzeżenia do wołomińskiego banku na długo przed wprowadzeniem w nim zarządu komisarycznego. Już 28 kwietnia 2015 r. stołeczna prokuratura apelacyjna wszczęła śledztwo w sprawie „nadużycia zaufania przez władze banku, zatajenia prawdziwych i podanie nieprawdziwych danych w sprawie kondycji instytucji oraz kreatywnej księgowości”. – Postępowanie zostało powierzone do prowadzenia wydziałowi przestępczości gospodarczej Komendy Stołecznej Policji. W tej chwili gromadzimy materiał dowodowy, a pewne jest, że dokumentacja będzie bardzo obszerna. To jedno z naszych najważniejszych śledztw – wyjaśnia prok. Małgorzata Wiśniewska, naczelnik wydziału ds. przestępczości gospodarczej Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.
Pani prokurator pytana, czy w sprawie SK Banku może być jakiś związek z upadłym SKOK, odpowiada: – Za wcześnie, by snuć takie spekulacje czy podejrzenia.

Co się kryje w aktach?

Nieoficjalnie wiadomo, że w SK Banku mogło dojść do nadmiernej liczby zagrożonych kredytów, a braki w kasie uzupełniano kolejnymi pożyczkami i kreatywną księgowością. Podejrzane wydały się także wartości zabezpieczeń kredytów. Jan Bajno, były już prezes instytucji, twierdzi, że żadnych machlojek nie było, a do upadku banku doprowadziła KNF, nie dając szansy na jego restrukturyzację.
Pewne jest, że na razie nie ma dowodów wskazujących, że coś mogło łączyć SK Bank i SKOK Wołomin. – Musimy się przekopać przez tysiące dokumentów. To potrwa co najmniej kilka miesięcy. Oczywiście będziemy sprawdzać różne powiązania banku i podejrzane pożyczki – mówi jeden z warszawskich śledczych.