W miniony weekend minister pracy Ursula van der Leyen w wywiadzie dla „Bild am Sonntag” poparła forsowany przez związki zawodowe postulat podniesienia płac zdecydowanie powyżej inflacji.
Niemiecka gospodarka znakomicie się rozwija. Pracownicy powinni także na tym skorzystać, i to w taki sposób, aby inflacja natychmiast nie zjadła tej podwyżki – powiedziała minister, która jest przez część ekspertów typowana na następczynię kanclerz Angeli Merkel.
W Niemczech zdarza się niezwykle rzadko, aby politycy bezpośrednio mieszali się do negocjacji płacowych między związkami zawodowymi i pracodawcami. Jednak sytuacja doszła do punktu krytycznego. Od powstania unii walutowej nominalne pensje rosły tam zaledwie o 1 proc. rocznie wobec 2,7 proc. średnio w krajach Eurolandu. W konsekwencji realne uposażenia niemieckich pracowników w tym czasie spadły.
W tym roku po raz pierwszy może być inaczej. Największy związek zawodowy w kraju IG Metall zapowiedział, że w rozpoczynających się za dwa tygodnie rokowaniach z pracodawcami będzie się domagał podwyżki o 6,5 proc. Organizacja, do której należy 3,2 mln zatrudnionych m.in. w przemyśle motoryzacyjnym i hutnictwie, zwykle jest przykładem dla pozostałych. Związek zawodowy pracowników urzędów federalnych i samorządowych Ver.di (2 mln członków) już ogłosił, że wystąpi z podobnymi żądaniami.
Reklama
IG Metall oczywiście będzie musiał pójść na pewne ustępstwa, jednak przewidujemy, że w tym roku pensje w Niemczech wzrosną średnio o 4 proc., wobec 1,5 proc. w ubiegłym roku – uważa Eckart Tuchtfeld, ekspert Commerzbanku. Jego zdaniem za tym przykładem powinny pójść te kraje, które także w ostatnich latach ograniczały wzrost pensji mimo relatywnie dobrej kondycji gospodarki, np. Holandia, Szwecja i Finlandia.
W opublikowanym pod koniec stycznia raporcie Międzynarodowa Organizacja Pracy (ILO) uważa, że nadmierna wstrzemięźliwość płacowa w Niemczech jest jedną z podstawowych przyczyn kryzysu strefy euro. Niemiecka oferta eksportowa wypchnęła bowiem produkty peryferyjnych państw. Od 2001 r. konkurencyjność Grecji wobec Niemiec spadła np. o 32 proc.
Wzrost pensji powinien także pociągnąć konsumpcję w całej strefie euro, która zdaniem MFW przejdzie w tym roku w miarę płytką recesję (0,5 proc.). Będzie to szczególnie istotne dla Polski, która wysyła do zachodniego sąsiada blisko 1/3 swojego eksportu.
Z danych Eurostatu wynika natomiast, że większość krajów strefy euro od wybuchu kryzysu nie zdołała opanować nadmiernego wzrostu płac. W Hiszpanii nominalne koszty pracy były w trzecim kwartale ub.r. o 9,2 proc. wyższe w stosunku do początku 2008 r., we Włoszech o 9,2 proc., na Węgrzech o 7,2, zaś w Grecji spadły jedynie o 2,1 proc. W tym samym czasie w Niemczech wskaźnik ten wzrósł o 5,5 proc.
To oznacza, że przepaść między wydajnością w Niemczech i w krajach południa Europy od wybuchu kryzysu albo jeszcze bardziej narastała, albo tylko w nieznacznym stopniu została zasypana. Konieczne są więc tam znaczące obniżki uposażeń – uważa Eckart Tuchtfeld.
W nocy z niedzieli na poniedziałek na takie redukcje (m.in. o 20 proc. pensji minimalnej) przystał grecki parlament. Wcześniej rządy Włoch i Hiszpanii przeforsowały reformę rynku pracy, która także de facto oznacza obniżenie pensji.
W tym roku płace w Niemczech mają wzrosnąć średnio o 4 proc.