Jest jednak jeden środek, do którego rząd nie będzie mógł sięgnąć. Nadal wysokie poziomy deficytu i długu powodują, że nie będzie można zwiększyć zadłużenia. Wymaga tego budowa wiarygodności wobec rynków finansowych, aby nie obniżyły nam ratingów, za co zapłacimy wyższymi kosztami obsługi długu. Naszego zadłużenia pilnuje też Bruksela – może nałożyć na nas kary za nadmierny deficyt.
Korekty budżetu muszą się więc opierać na zwiększeniu wpływów albo cięciach. "Oczywiście najlepszym sposobem jest cięcie wydatków, a nie podnoszenie podatków. Ale jeśli okaże się, że cięcie to za mało, rząd będzie musiał rozważać podwyżkę podatków. Tym bardziej że to zrobić jest łatwiej" - mówi Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
Rząd ma spore pole manewru. W razie potrzeby może sięgnąć do dwóch kieszeni, do których już sięgał – do budżetu Ministerstwa Obrony Narodowej i składki na OFE. Wydatki na MON to w przyszłym roku blisko 30 mld złotych. Gdy w 2009 r. gabinet Donalda Tuska szukał oszczędności, wyjął stąd blisko 10 mld zł. Podobna kwota może wchodzić w grę i tym razem.
Kolejnym miejscem, w którym rząd szukał pieniędzy, była składka do II filaru – w tym roku została już zmniejszona, ale jeśli będzie potrzeba, pokusa, aby sięgnąć po pieniądze przyszłych emerytów, będzie bardzo silna. "Dla rządu może się to znów okazać najprostszym ruchem" - mówi Mirosław Gronicki, doradca prezesa NBP. A składka na OFE ma wynieść podobnie jak w tym roku 2,3 proc. Jeśli rząd obniży ją do 0 proc., zyska 9,2 mld zł.
Reklama
Przy okazji muszą być utrzymane zapowiedziane już oszczędności. To oznacza utrzymanie zamrożenia wynagrodzeń w sferze budżetowej, ale możliwe są też kolejne ruchy. – Od przyszłego roku należałoby także zawiesić waloryzacje rent i emerytur, a także podwyżki dla nauczycieli. Dodatkowo trzeba nauczycielom zwiększyć pensum. Jeśli cała sfera budżetowa oszczędza, to nie powinno być uprzywilejowanych grup – podkreśla Gronicki.



Zawieszenie kolejnych podwyżek nauczycielskich, które mają się zacząć w przyszłym roku od września, to około 600 mln zł. A zmiana waloryzacji rent i emerytur tak, aby były waloryzowane o sam wskaźnik inflacji, może dać około 600 mln. Gdyby waloryzację w ogóle zawiesić, skala oszczędności sięgnęłaby 6 – 7 mld zł. Rząd może też szukać oszczędności w wydatkach socjalnych, wprowadzając, gdzie się da kryterium dochodowe, likwidując becikowe czy kilkanaście świadczeń dla różnych grup zawodowych (np. deputaty, ryczałty energetyczne).
Żelazne pozycje, do których rząd sięga, to Fundusz Rezerwy Demograficznej czy Fundusz Pracy. W pierwszym będzie na koniec tego roku 14,25 mld zł, ale ten ostatni jest już wydrenowany i dodatkowych dochodów nie można stamtąd uzyskać.
Nowy rząd może też zdecydować o podniesieniu podatków lub danin. To politycznie bezpieczne rozwiązanie, gdyż po tych wyborach kolejne odbędą się dopiero za trzy lata. Taki ruch może być powiązany z uproszczeniem systemu podatkowego. "Mamy ponad 480 różnego typu ulg, zwolnień i wyłączeń podatkowych. Zmniejszają wpływy do budżetu o 60 mld zł, czyli o ponad 3 proc. PKB" - mówi Bogusław Grabowski, członek rady gospodarczej przy premierze.
Uważa, że likwidacja tylko tych zbędnych i pozbawionych sensu – typu ulgi na internet czy dopłaty do biopaliw – mogłaby powiększyć wpływy o kilka miliardów złotych. Jeśli jednak nowy gabinet chciałby dokonywać zmian w podatkach dochodowych, musi się bardzo spieszyć, aby zdążyć z ich przeforsowaniem do końca listopada. Bo takie zmiany muszą mieć miesięczne vacatio legis do 1 stycznia 2012 r. Ale tu arsenał jest szeroki – nawet bez podnoszenia stawek sama likwidacja ulg to około 3 mld zł. Bo ulga na internet to około 400 mln zł, a ulga na dzieci 2,5 mld.
Ale zmiany mogą dotyczyć także podatków pośrednich. W grę może wchodzić kolejna podwyżka VAT o 1 pkt proc. Da to budżetowi dodatkowe 5 mld zł. W VAT może być też mowa o bardziej fundamentalnych zmianach. "Powinny zostać zniesione wszelkie ulgi w VAT, za to zmniejszona stawka. Ujednolicenie jej na poziomie 17 proc. byłoby neutralne dla budżetu. Podwyższenie do 18 proc. pozwoliłoby na uzyskanie 7 mld zł wpływów, a do 19 proc. – 14 mld zł" - wylicza Aleksander Laszek, ekonomista FOR.
PiS podsuwa inny pomysł: podatku bankowego. To także 5 mld zł do budżetu, a SLD domaga się podwyżki składki rentowej. Tu podwyżka o każdy punkt procentowy to około 4,3 mld zł wpływów. "Za to zwiększenie podatków jest najłatwiejsze i zapewne będzie kusić. Nie wolno tego robić, bo w krótszym terminie zobaczymy większe wpływy, a w dłuższym zadusimy konsumpcję, a przez nią i wzrost gospodarczy" - tłumaczy Mirosław Gronicki, doradca prezesa NBP.
Wpływy można też podnieść, przyspieszając prywatyzację, ale tu wiele będzie zależało od sytuacji na rynkach, bo jeśli powtórzy się rok 2009, to kupców może nie być.