Sąd konstytucyjny w Karlsrue zgodzi się na kolejne niemieckie składki do bailoutów dla zadłużonych państw strefy euro, ale obarczy je restrykcyjnymi warunkami. To wynik skargi na niezgodność z niemiecką konstytucją europejskiego mechanizmu pomocowego, którą wystosowała grupa akademików.
Pierwsze posiedzenie Federalnego Sądu Konstytucyjnego (BVerfG) zaplanowano na 5 lipca. Jednak temperatura sporu rośnie, odkąd media ujawniły wypowiedź przewodniczącego trybunału. Andreas Vosskuhle na zadane podczas spotkania z adwokatami pytanie o możliwość pogwałcenia przez unijne prawa niemieckiej konstytucji odpowiedział, że podobna sytuacja jest wyobrażalna. Media i eksperci natychmiast zinterpretowali dość niewinną wypowiedź w kontekście sporu o bailout.
Skargę na rozwiązania prawne związane z udzielaniem pomocy bankrutującym krajom w ramach Europejskiego Mechanizmu Stabilizacji (ESM), który w połowie 2013 r. ma na stałe zastąpić reguły przyjęte ad hoc w 2010 r., złożyła grupa pięciu osób pod wodzą posła CSU Paula Gauweilera i prawnika konstytucjonalisty Karla Albrechta Schachtschneidera. Poza działającą w Bawarii konserwatywną CSU mogą oni liczyć na poparcie części deputowanych z liberalnej FDP. Obie partie wchodzą w skład rządu Angeli Merkel.
Gauweiler – ten sam, który zaskarżył do trybunału Lizbonę – chciałby doprowadzić do sytuacji, w której każdorazowe skorzystanie z funduszu stabilizacyjnego wymagałoby oddzielnej zgody niemieckiego parlamentu. Niemcy bowiem, w razie wykorzystania środków ESM, musiałyby nie tylko wyłożyć 21,7 mld euro, lecz także udzielić gwarancji na kolejne 168,3 mld euro, co zbliżałoby się do równowartości połowy budżetu federalnego.
Reklama
"W przeciwnym razie parlament zostanie pozbawiony znacznej części władzy, co jest niezgodne z konstytucją" - mówi tygodnikowi „Der Spiegel” prawnik Joachim Wieland. Pojawiają się też argumenty, że bailout gwałci także prawo unijne. "Jeśli Grecja odda pożyczone pieniądze, Niemcy mogą na tym nawet zarobić. Ale jeśli Ateny zbankrutują, program okaże się niczym innym jak wykupieniem greckiego długu, czyli będzie sprzeczny z art. 103 traktatu z Maastricht" - mówił niedawno „DGP” Nicolas Veron z Instytutu Bruegla.
W tym kontekście przypominane są słowa francuskiej minister finansów, obecnie pewniaka na stanowisko szefa MFW Christine Lagarde. "Naruszamy zapisy prawa, ponieważ chcemy okazać jedność i rzeczywiste zaangażowanie w ratunek strefy euro" - przyznała niedawno pani minister.
Słowa Vosskuhlego wskazują, że BVerfG może co prawda uznać zgodność procedury bailoutu z niemiecką konstytucją, zarazem umożliwiając Bundestagowi jej zablokowanie w pewnych szczególnych przypadkach. Precedens już był. W 2008 roku sędziowie rozpatrywali skargę Gauweilera i Schachtschneidera na traktat lizboński, który również miał naruszać niemiecką konstytucję. Sędziowie orzekli, że w zasadzie traktat nie jest z nią sprzeczny, lecz dodali jeden fundamentalny warunek: muszą powstać gwarancje, że niemiecki parlament nie utraci wpływu na decyzje Brukseli.
Trzeba było więc uchwalić tzw. ustawy kompetencyjne gwarantujące większy wpływ obu izb niemieckiego parlamentu na podejmowane przez rząd zobowiązania na szczeblu unijnym. Dość hermetyczny spór prawników jest szeroko komentowany przez polityków i media. Euroentuzjaści oskarżają wnioskujących o warcholstwo. „Przywracamy sobie reputację obstrukcjonisty w walce o uratowanie euro” – napisał „Der Spiegel”. "Nie powinniśmy ryzykować pogłębienia kryzysu europejskiego uznawaniem, że warunkowa pomoc dla peryferiów narusza niemiecką konstytucję" - wtórował Holger Schmieding, ekonomista Berenberg Banku. Przeciwny wprowadzaniu ograniczeń jest też wpływowy minister finansów Wolfgang Schaeuble.