Grecja żąda kolejnych pieniędzy, grożąc bankructwem jeszcze w lipcu tego roku. Belgii obniżono właśnie perspektywę ratingową. Hiszpania pogrąża się w politycznym chaosie po protestach opozycji i przegranych przez rządzących wyborach lokalnych. Z kolei Niemcy, główny kredytodawca, straszą zakręceniem kurka z pieniędzmi. Unia walutowa jest coraz dalej od rozwiązania kryzysu zadłużenia.
Grecki minister finansów Giorgos Papakonstantinu wprost zapowiedział wczoraj, że jeśli jego kraj nie otrzyma kolejnej transzy pomocy w wysokości 17 mld euro, ogłosi niewypłacalność. – Jeśli pieniądze nie nadejdą do końca lipca, będziemy musieli opuścić rolety i rząd nie będzie w stanie dalej płacić – ostrzegał minister na antenie stacji Skai Tileorasi. Kilka godzin później opozycja grecka poinformowała, że niezależnie od sytuacji nie popiera rządowego planu cięć wydatków, co tylko jeszcze bardziej podgrzało atmosferę.
Pieniądze są Grecji potrzebne do spłaty poprzedniego bailoutu, co oznacza klasyczną spiralę zadłużenia. – Reformy wymuszone przez MFW nie obniżą naszego długu – mówił „DGP” grecki ekonomista Angelos Tsakanikas. W normalnej gospodarce taka sytuacja oznacza bankructwo. Jak przekonują analitycy Moody’s, wśród europejskich polityków maleją wątpliwości, czy pozwolić na bankructwo Grecji.
Restrukturyzacja długu miałaby jednak fatalne konsekwencje dla całej strefy euro. Rating Grecji – przewiduje Moody’s w ogłoszonym wczoraj raporcie – zostałby obniżony od razu o dwa, trzy poziomy, z obecnego B1 nawet do śmieciowego C. „Upadek wpłynąłby na wiarygodność emitentów z całej Europy” – czytamy w raporcie. Na jego publikację zareagował kurs euro do dolara. Wspólna waluta szybko straciła wczoraj 0,2 proc. wartości, a rentowność greckich obligacji 10-letnich przekroczyła rekordowe 17 proc.
W charakterze marchewki dla UE grecki rząd zapowiedział wczoraj przyspieszenie prywatyzacji. To odpowiedź m.in. na apele szefa Eurogrupy Jeana-Claude’a Junckera, by objąć wyprzedaż aktywów państwowych unijnym nadzorem. Docelowo Ateny mają pozyskać z prywatyzacji 50 mld euro, jednak w realność tej sumy nikt już właściwie nie wierzy.
To nie koniec złych wiadomości ze strefy euro. Przedłużający się pat w Belgii (tamtejsze partie od czerwca 2010 r. nie mogą się porozumieć w sprawie koalicji i władzę sprawuje rząd techniczny) również nie pozostaje bez wpływu na finanse. Fitch zmienił w poniedziałek perspektywę ze stabilnej na negatywną. Oznacza to, że prawdopodobieństwo obniżenia wyceny z obecnego AA+ w ciągu dwóch lat przekracza 50 proc.
Kłopoty ma także rząd Hiszpanii. Po porażce rządzących socjalistów w wyborach lokalnych i wielotysięcznych protestach o przyspieszone wybory zaapelowała wczoraj główna partia opozycyjna. Madryt ma najwyższe w Unii bezrobocie, a gospodarka jeszcze się nie podniosła po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości. W poniedziałek rentowność hiszpańskich obligacji 10-letnich wzrosła o kolejne 0,3 pkt proc. (do 5,5 proc.).
Ucieczki do przodu próbują Włosi (rentowność ich papierów wzrosła o 0,1 pkt proc.). W czerwcu rząd Silvia Berlusconiego ma przedstawić program cięć na 35 – 40 mld euro. Kłopoty z zadłużeniem kolejnych państw Unii sprawiają, że Niemcy tracą chęć do pomocy. Kanclerz Angela Merkel musi się liczyć ostatecznie także z własną opinią publiczną. Sygnałem ostrzegawczym były lutowe wybory w Hamburgu, w których CDU straciła połowę mandatów. Zgoda na kolejne miliardy dla krajów postrzeganych przez niemiecką prasę jako nieodpowiedzialne jest coraz mniej prawdopodobna.