Dominique Strauss-Kahn ostrzega, że jeśli szybko nie dojdzie do porozumienia, wzrost gospodarczy na świecie będzie dwa razy wolniejszy, a bogatym państwom grozi wręcz recesja. – Kursy walut zaczyna się traktować jak broń polityki gospodarczej – przyznał w rzadkiej chwili szczerości dyrektor MFW.
Zwykle ministrowie finansów i gubernatorzy banków centralnych działają jak technokraci: wykorzystują międzynarodowe spotkanie do beznamiętnej wymiany liczb i danych. Ale nie tym razem: w Waszyngtonie dominowały emocje. Na niecałe cztery tygodnie przed wyborami do Kongresu i przy stale rosnącej liczbie bezrobotnych w USA sekretarz skarbu Timothy Geithner przepuścił atak na Chińczyków, oskarżając ich o niszczenie miejsc pracy w Ameryce poprzez zaniżenie wartości juana nawet o 40 procent. Ale występujący w imieniu Pekinu prezes chińskiego banku centralnego Zhou Xiaochuan nie dał się zapędzić w kozi róg; oskarżył Amerykanów o drukowanie pustego pieniądza. Jego zdaniem takie „gorące fundusze” są główną przyczyną destabilizacji rynków finansowych.
Temu pojedynkowi gigantów z niepokojem przyglądają się mniejsze kraje. Obawiają się powtórki z kryzysu lat 30. XX wieku, kiedy protekcjonizm i brak współpracy gospodarczej między największymi państwami świata doprowadziły do wieloletniego kryzysu i otworzył drogę do władzy Hitlerowi. – Wojna walutowa bardzo szybko może się stać wojną handlową – ostrzegł kanadyjski minister finansów Jim Flaherty.
Ameryka już przygotowała armaty. Kongres uchwalił dwa tygodnie temu ustawę, która umożliwia wprowadzenie zaporowych ceł na import chińskich produktów. Jeśli do tego dojdzie, cały świat ogarnie wojna celna. Następny, jeszcze głebszy kryzys będzie nie do uniknięcia.
Reklama