Pocieszeniem jest, że w skali roku ciągle jesteśmy na plusie. Podana wartość jest o 4,4 proc. wyższa niż przed rokiem. Jednak po uwzględnieniu inflacji zwiększyła się realnie ledwie o 0,7 proc. "To aż dziesięciokrotnie mniejszy wzrost płac realnych niż w drugim kwartale ubiegłego roku" - zauważa Łukasz Tarnawa, ekonomista PKO BP.

Reklama

Jednak Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka Raiffeisen Bank Polska twierdzi, że dane o zarobkach nie są złe. "Z danych GUS wynika, że w drugim kwartale średnie zarobki były o ponad 3 proc. niższe niż w kwartale pierwszym, w którym wypłacane są premie. To jest podobna skala spadku jak w innych latach z wyjątkiem roku ubiegłego, gdy płace skurczyły się tylko o nieco ponad 1 proc, ponieważ mieliśmy rozgrzany rynek pracy na którym brakowało pracowników" - tłumaczy Petka-Zagajewska.

>>> 40 bezrobotnych na 1 ofertę zatrudnienia

Przeciętny wzrost płac został podciągnięty przez tak zwaną sferę budżetową.
W przedsiębiorstwach pensje wzrosły znacznie mniej niż w całej gospodarce (w drugim kwartale w skali roku o 3,7 proc). Stało się tak, ponieważ firmy same decydują o wynagrodzeniach i szybciej dostosowują się do kondycji gospodarki.

Analitycy są zgodni, że w następnych kwartałach nominalny wzrost zarobków będzie coraz mniejszy. "Przede wszystkim dlatego, że nadal będzie spadać zatrudnienie i przybywać bezrobotnych. W efekcie pracownicy nie będą się upominać o podwyżki" - ocenia Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Millennium.

Według Tarnawy w całym roku przeciętne zarobki Polaków mogą wzrosnąć o 4,2 proc. wobec 10,2 proc. w ubiegłym roku. Bardziej pesymistyczny jest Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao, który szacuje, że pensje pójdą w górę tylko o 3-3,5 proc. i Marta Petka-Zagajewska, bo jej zdaniem będzie to nieco ponad 2 proc. Gdyby spełnił się czarny scenariusz to po uwzględnieniu inflacji płace skurczyłyby się realnie o około 1 proc., co ostatni raz miało miejsce w 1993 roku.