Wczoraj w Sejmie odbyła się debata na temat stanu przygotowań Polski do wejścia do strefy euro. Żeby wprowadzić wspólną walutę, trzeba zmienić konstytucję i zapisy dotyczące NBP, emisji pieniądza i polityki pieniężnej. Ale wczoraj Zajdel-Kurowska mówiła, że natychmiastowa zmiana konstytucji nie jest konieczna. W ten sposób osłabiła nieco opinię swojego szefa ministra Jacka Rostowskiego sprzed kilku dni. Mówił wtedy, że konstytucję trzeba zmienić jeszcze przed powiązaniem kursu złotego z euro, czyli przed wejściem do tzw. strefy ERM II, co ma nastąpić w pierwszej połowie 2009 r. Zajdel-Kurowska zapowiedziała też, że w ciągu miesiąca ma być gotowy harmonogram przygotowań do zmiany waluty.
Co na to PiS? "W sprawie euro chcemy referendum" - mówili posłowie tej partii. Jacek Kurski straszył, że zmiana waluty to utrata kontroli nad polityką pieniężną i mniejszy wzrost gospodarczy. "Niech naród ma do wyboru: Platforma i euro oraz bank centralny we Frankfurcie lub PiS, złotówka i bank centralny w Warszawie" - wołał z mównicy. A wiceminister finansów odpowiadała. "Każdy kraj, który wchodził do tej pory do strefy euro, skorzystał na tym, żaden nie stracił."
Pomimo temperatury debaty nie przysłuchiwało się jej wielu posłów. "Powiem szczerze: puste sejmowe ławy pokazują zainteresowanie polskiego parlamentu tą tematyką" - wytknęła parlamentarzystom na wstępie Katarzyna Zajdel-Kurowska. To wywołało wrzenie w ławach opozycji. "Przez 11 miesięcy rząd pracował na pół gwizdka i nagle w październiku mamy wytrysk legislacyjny. Dziś pracuje 28 komisji. Proszę się więc nie dziwić pustkom na sali" - odciął się Marek Wikiński z klubu Lewica. Po chwili zarzucił rządowi, że na tak ważną debatę wysłał wiceministra finansów zamiast premiera lub szefa resortu. "Można powiedzieć przyganiał kocioł garnkowi" - skomentował.