Kłopoty Macieja, 35-letniego ratownika medycznego z Warszawy, zaczęły się 11 lat temu od kupna na kredyt wymarzonego renault clio. Kredyt w wysokości 50 tys. zł zaciągnął wspólnie ze swoją ówczesną narzeczoną. Spłacali go regularnie, gdy jednak rozstali się, zaczęły się kłopoty. Sam nie był w stanie spłacać zadłużenia. Kiedy sięgnęło 100 tys. złotych, do jego mieszkania zapukał komornik, który do dziś zabiera mu połowę pensji, przez co pan Maciej ledwie wiąże koniec z końcem. "Gdybym mógł, natychmiast ogłosiłbym bankructwo" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM.

Reklama

Właśnie z myślą o takich osobach rząd zamierza wprowadzić w życie przepisy, które umożliwią niewypłacalnemu dłużnikowi ogłoszenie upadłości. Dotychczas taki przywilej mieli przedsiębiorcy, gdy przepisy wejdą w życie, Polska stanie się pierwszym krajem wśród nowych członków Unii Europejskiej, w którym bankructwo będą mogły ogłaszać osoby fizyczne.

Zasady zatwierdził wczoraj rząd - każda osoba, która nie jest w stanie spłacić zadłużenia, będzie mogła złożyć wniosek o upadłość w sądzie gospodarczym. Może to zrobić raz na dziesięć lat.

Sąd ogłosi upadłość, ale pod pewnymi warunkami - najpierw sprawdzi, czy niewypłacalność nie powstała z winy bankruta. Z nowych przepisów będą mogły bowiem skorzystać tylko te osoby, które popadły w tarapaty finansowe z przyczyn losowych - np. choroby czy śmierci małżonka. Ogłoszenie upadłości pozwoli dłużnikowi otrzymać przywilej spłacania należności tylko w takich ratach, na które będzie go stać. Będzie mógł też liczyć na umorzenie części odsetek karnych, które często stanowią istotną część długu. Bankrut musi się jednak liczyć z tym, że komornik przekaże wierzycielowi jego majątek, łącznie z mieszkaniem.

Znawcy rynku wierzytelności są przekonani: jeśli projekt wejdzie w życie, sądy czeka lawina wniosków o upadłość - według raportu Biura Informacji Gospodarczej, które monitoruje rynek polskich długów, ze spłatą swoich zobowiązań nie radzi sobie obecnie aż 1,2 mln Polaków. Zalegają z płatnościami głównie w bankach, u operatorów telekomunikacyjnych i firm sprzedających prąd. W sumie zaległości tych osób sięgnęły już 6,7 mld zł, a według prognoz do końca roku przekroczą osiem miliardów złotych.

Główny powód wzrastającego tak zadłużenia, to wciąż rosnące zainteresowanie kredytami hipotecznymi. W sumie na kupno mieszkań i domów Polacy pożyczyli już w bankach 130 mld zł, co stanowi dziesiątą część polskiego PKB. Tylko w pierwszym kwartale tego roku banki udzieliły klientom indywidualnym pożyczek mieszkaniowych na sumę 14 mld zł, to jest o jakieś 800 milionów zł więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Według ekspertów część z tych kredytów, szczególnie wówczas, gdy gospodarka zwolni, z pewnością nie zostanie spłacona.

Ekonomiści ostrzegają jednak przed pochopnym korzystaniem z nowych możliwości. "Ktoś, kto złoży choć raz taki wniosek, w oczach instytucji finansowych stanie się klientem mało wiarygodnym, żaden bank nie udzieli komuś takiemu kredytu" - mówi główny ekonomista banku BPH Ryszard Petru.

Reklama

Część specjalistów ostrzega przed inną niekorzystną konsekwencją wprowadzenia przepisów o upadłościach." Mogą zdrożeć kredyty, bo banki będą podwyższać ich oprocentowanie, tłumacząc to zwiększonym ryzykiem niespłacenia kredytu przez klientów" - mówi DZIENNIKOWI ekspert ekonomiczny brukselskiego Centrum dla Nowej Europy Tomasz Teluk.

Większość jednak chwali inicjatywę rządu. "Osoby, które popadły w długi, wreszcie będą mogły ten problem rozwiązać w sposób cywilizowany, bez obawy, że komornik zabierze im wszystko, zostawiając tylko tyle, ile jest potrzebne do przeżycia. Bo dzięki upadłości część długu zostanie anulowana" - twierdzi Aleksandra Łukasiewicz z zarządu Open Finance.