Teraz, po wykryciu machinacji, LIBOR wzrósł, co uderzy po kieszeni setki tysięcy Polaków, którzy wpakowali się w pożyczki we frankach szwajcarskich i innych walutach, kupując upragnione mieszkanie.

Szanowni państwo, nie dajmy się zwariować, nie rwijmy włosów z głowy i nie przeklinajmy momentu, kiedy w towarzystwie uśmiechniętego bankowca podpisaliśmy umowę kredytową. Oto kilka kojących nerwy faktów.

Reklama

Po pierwsze, cała sprawa przekrętów w Londynie nie jest pierwszej świeżości. Ujrzała światło dzienne kilka tygodni temu temu, pisał o tym "The Wall Street Journal Polska", dodatek ekonomiczny do DZIENNIKA. Dlaczego dopiero teraz podniesiono larum? Dobre pytanie, acz udzielenie na nie odpowiedzi jest dosyć trudne, gdyż wczoraj nie pojawiły się żadne nowe fakty w tej sprawie.

Po drugie, zaraz po londyńskiej aferze odświeżony, rzetelny LIBOR rzeczywiście wzrósł. Tyle że była to podwyżka oznaczająca, że kredytobiorca, który przez 30 lat spłaca 300 tysięcy złotych kredytu denominowanego we frankach, zapłaci około 200 złotych więcej ROCZNIE. Owszem, lepiej te 200 złotych przeznaczyć na inne przyjemności, ale jednocześnie raczej nie jest to kwota rujnująca finanse kredytobiorców. LIBOR wzrósł zresztą nie tyle z powodu wykrycia machinacji, ale przede wszystkim przez zapowiedzi podwyżek stóp procentowych w USA i Europie.

Reklama

Po trzecie, od paru dni LIBOR wyliczany dla franków szwajcarskich spada. Może zatem tych 200 złotych wróci jednak do kieszeni frankowych kredytobiorców, zwłaszcza że - i to po piąte - wczoraj Szwajcarzy nie zdecydowali się na podwyżkę stóp procentowych. A ich wysokość bezpośrednio wpływa na stawkę LIBORU.

Na razie więc możemy spać spokojnie, choć zawsze wzięcie kredytu w obcej walucie wiąże się z pewną dawką emocji, przede wszystkim ze względu na ryzyko kursowe. I nie pozbędziemy się tego stresu, dopóki kredyty mieszkaniowe we frankach nie przestaną być najtańszą ofertą dostępną na rynku. Ale na to po wczorajszych pseudosensacjach naprawdę się nie zanosi.