Jędrzej Bielecki: Przez Europę przetaczają się protesty przeciwko wysokim cenom ropy. Co teraz?
Chris Skrebowski: Dojdziemy do punktu, w którym ludzie po prostu nie będą w stanie płacić więcej. Przedsiębiorstwa zaczną bankrutować, bezrobocie zacznie gwałtownie rosnąć, ludzie przestaną kupować, bo będą bać się o swoje dochody. Zaczną się zamieszki, strajki, blokady, których przedsmak mamy już dziś. Nie unikniemy ostrego kryzysu gospodarczego. Na początku uderzy on w tych, którzy od ropy uzależnieni są najbardziej. Jak muchy będą padali przewoźnicy lotniczy, rybacy, spedytorzy drogowi. Kłopoty będą mieć rolnicy. Przez jakiś czas rządy mogą subsydiować ich wydatki na paliwo, ale to lek na krótką metę. Już teraz z takich sybsydiów wycofuje się Malezja, Indie, a nawet myślą o tym Chiny.

Reklama

Już wiele razy mieliśmy kryzysy paliwowe. Może to znowu tylko przejściowe kłopoty?
Ludzie z natury są znakomici w oszukiwaniu samych siebie. Koncerny naftowe od lat powtarzają, że zaraz zaczną produkować więcej ropy, choć z każdym rokiem produkują jej mniej. Spójrzmy prawdzie w oczy. Rachunek jest przecież prosty. Rok 1965 był tym, w którym odkryto największe rezerwy ropy. Od tamtego czasu każdego roku odkrywa się jej coraz mniej. A przecież zanim będziemy produkować paliwo, musimy odkryć ropę. Tymczasem od 1990 r. zużywamy więcej ropy, niż odkrywamy nowych jej pokładów. Wyczerpujemy nasze zapasy. Dziś sytuacja jest dramatyczna - na każde trzy baryłki, jakie zużywamy, odkrywamy tylko jedną nową. Dodatkowo sytuację pogarsza ogromny popyt Chin i bezwględa polityka kartelu OPEC. Dzięki Chinom kraje Bliskiego Wschodu nie są już uzależnione od USA i ich sojuszników w Europie i Japonii. Mogą sprzedawać ropę do Chin, które nie liczą się z opinią Waszyngtonu. Przez to OPEC tak bardzo zhardział i woli produkować mniej, aby w przyszłości zarobić więcej. Moim zdaniem przez najbliższe dwa lata podaż ropy pozostanie wystarczająco duża, aby ceny znacząco już nie poszły w górę. Ale od 2010 r. sytuacja będzie gwałtownie się pogarszać. A w 2011, 2012 osiągniemy szczyt możliwości produkcji ropy, po czym jej ilość na rynku zacznie spadać. Już pod koniec 2009 r. ceny mogą osiągnąć 200 dolarów za baryłkę.

Jeśli cena ropy już teraz powoduje protesty, to trudno sobie wyobrazić, co się będzie działo przy 200 dolarach za baryłkę...
Niczym narkomani uzależniliśmy się od taniej ropy. I nagle czujemy, że ten nasz wygodny, swojski świat się wali. Widzimy, że został zbudowany na bardzo kruchych podstawach. Ludzie odczuwają to tym silniej, że miarą bogactwa jest dla nich ilość pieniędzy, jaka im pozostaje na zakup dodatkowych usług i towarów po zaspokojeniu podstawowych potrzeb, jak żywność, transport czy ogrzewanie. A ponieważ ta ostatnia kategoria zaczyna kosztować coraz więcej, to, co zostaje w portfelu, gwałtownie się kurczy. Cena ropy jest tak wrażliwa politycznie, bo ludzie odczuwają jej wzrost natychmiast i bardzo gwałtowanie, bo pogarsza się ich poziom życia w prawie wszystkich sferach.
Cały nasz styl życia zbudowaliśmy przecież na tanim paliwie. Ludzie przenieśli się za miasto, aby mieć duże domy, lepsze powietrze, wielkie ogrody. Założyli, że będą mogli bez trudu i tanio dojeżdżać wiele kilometrów do sklepu, domu, szkoły. Ich rodzice tłoczyli się blisko fabryk i biur, do których dojeżdżali miejską komunikacją. I dziś nie chcą rezygnować z uzyskanego komfortu. Korzyści z taniej ropy jest zresztą więcej. Choćby tanie loty do egzotycznych krajów - to też dla nas miara poziomu życia. Czy też zakup tanich towarów w sklepach, które kosztują niewiele, bo zostały wytworzone w odległych krajach, skąd można było je przywozić za niewielkie pieniądze.

Jesteśmy skazani na wydawanie coraz więcej na ropę, aż nikogo nie będzie na to stać?
Czasu na ratunek pozostało niewiele. Teraz wszystko zależy od polityków. Muszą się zdobyć na odwagę i powiedzieć ludziom, że dotychczasowego systemu nie da się utrzymać. To trudne, bo przez dziesięciolecia polityka była budowana na rozdawaniu wyborcom prezentów, a nie odpowiedzialnym planowaniu na lata wprzód. Tymczasem w krótkim czasie reformy będą bolesne. Konieczne będą wydatki liczone w setkach miliardów euro, aby ograniczyć zależność od ropy, podczas gdy przez jakiś czas ceny paliw i tak pozostaną wysokie. Nie ma jednak wyjścia: obecny system jest przeciążony. W niektórych przypadkach będzie niezwykle trudno zastąpić ropę innymi surowcami. Tak jest z przemysłem chemicznym, paliwem lotniczym, smarami. Ale około połowę ropy zużywamy na transport lądowy. A tu są duże możliwości zastąpienia ropy. Musimy rozwinąć nowoczesną sieć kolei, wrócić do zaniechanych w wielu krajach tramwajów i trolejbusów, przejść na samochody hybrydowe i elektryczne. Ale to niemożliwe bez ogromnych dotacji publicznych.

Jak szybko mogłyby wtedy spaść ceny?
To zależy od tego, na ile politycy byliby zdeterminowani. Jeśli Europa, Ameryka i Japonia skoordynują siły i uruchomią rzeczywiście duży program inwestycji, koncerny naftowe dojdą do wniosku, że sytuacja się zmienia i zaczną dość szybko obniżać ceny ropy. Ale czy rzeczywiście tak będzie ? Boję się, że politycy znów schowają głowę w piasek.

*Chris Skrebowski, szef prestiżowego miesięcznika „Petroleum Review” wydawanego przez londyński Instytut Energii, były strateg koncernu British Petroleum