"Dzięki wyższemu wzrostowi gospodarczemu i wyższej inflacji deficyt budżetu w 2010 r. może być o 10 – 15 mld zł mniejszy od założonych w ustawie budżetowej 52,2 mld zł" - powiedział wicepremier Agencji Reutera. Prognozy Pawlaka potwierdzają pytani przez nas politycy PO. Przyznają, że wpływy do państwowej kasy nie będą wyglądać tak fatalnie, jak wydawało się kilka miesięcy temu. Co się stało? "Lepsza jest sytuacja gospodarcza" - mówi szef sejmowej komisji finansów Paweł Arndt z PO.
Ekonomiści mówią wprost: resort finansów, pracując nad budżetem, założył asekurancko, że wzrost wyniesie w tym roku 1,2 proc. Tymczasem może być trzykrotnie wyższy. "Ożywienie w gospodarce to fakt" - przyznaje Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK.
Dzięki polepszeniu parametrów budżetu rząd dostanie dodatkowe punkty od inwestorów, zwłaszcza zagranicznych. Ma to olbrzymie znaczenie dla oceny polskiego zadłużenia. Im lepsze, tym mniej musimy płacić za pożyczki zaciągane przez budżet. "Już dziś jesteśmy traktowani jako kraj z wyższej półki w grupie rynków wschodzących" - mówi Krzysztof Izdebski, analityk PKO BP.
Mniejszy deficyt to same plusy nie tylko dla budżetu, ale również dla portfela przeciętnego Polaka. Dzięki większej wiarygodności na rynkach międzynarodowych powinien umocnić się złoty. Zyskają więc ci, którzy mają kredyty w złotych. Oddala się też widmo przekroczenia przez dług progu 55 proc. PKB, czyli włączenia tzw. procedur ostrożnościowych, które oznaczają m.in. zamrożenie pensji w budżetówce.
Ekonomiści radzą jednak, by nie przesadzać z optymizmem. Wczoraj Ministerstwo Finansów podało, że deficyt budżetu po styczniu wyniósł ok. 5 mld zł. To aż 9 proc. planu na ten rok. "Nie można ignorować faktu, że deficyt całego sektora finansów publicznych wynosi blisko 100 mld zł" - ostrzega Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.