Żywność i napoje bezalkoholowe, użytkowanie mieszkania lub domu i nośniki energii – te pozycje stanowią niemal połowę koszyka dóbr i usług, na podstawie którego Główny Urząd Statystyczny (GUS) wylicza wskaźnik inflacji. Każdy, kto jako konsument zwraca uwagę na ceny, z jakimi na co dzień się styka, nie będzie zaskoczony jego wysokimi odczytami. Bo te rosną.
GUS zbiera informacje o cenach około 1,4 tys. towarów z blisko 35 tys. punktów handlowych i usługowych. W skład koszyka, oprócz już wymienionych kategorii, wchodzą również m.in. napoje alkoholowe i wyroby tytoniowe, odzież i obuwie, zdrowie, transport, edukacja, rekreacja i kultura.
Wyższe ceny oznaczają dodatkowe obciążenie dla domowych budżetów. Podwójnie odczują inflację te gospodarstwa domowe, które mają zobowiązania finansowe. Jej wzrost oznacza bowiem również wyższe raty kredytów. Jest to w zasadzie nieuniknione.
Każdy bank centralny stara się realizować cel inflacyjny. Gdy inflacja zaczyna niebezpiecznie rosnąć – niezależnie od powodu – podnoszone są stopy procentowe, a więc bank centralny drożej pożycza pieniądze bankom komercyjnym. Koszt kapitału rośnie, staje się on trudniej dostępny, a oszczędzanie – atrakcyjniejsze od inwestowania w oparciu o kredyt. W ten sposób studzi się gospodarkę, co ma zahamować wzrost cen i inflacji.
Natomiast w sytuacji, gdy priorytetem jest wsparcie rozwoju gospodarczego, banki centralne utrzymują niskie stopy procentowe. Tani, łatwiej dostępny pieniądz, napędza inwestycje oraz konsumpcję. W ostatnich dwóch latach, w obliczu problemów spowodowanych pandemią, wiele banków centralnych zdecydowało się utrzymywać stopy procentowe na minimalnych poziomach. W Szwajcarii i w Danii na koniec 2021 roku były one nawet ujemne.
W Polsce od 2003 r. cel inflacyjny wynosi 2,5 proc. Choć w popularnej komunikacji poprzestaje się zazwyczaj na jednej, Rada Polityki Pieniężnej ustala wysokość różnych stóp, min. depozytowej (określa oprocentowanie jednodniowych depozytów składanych przez banki komercyjne w banku centralnym), lombardowej (oprocentowanie, na jakie NBP udziela pożyczek bankom komercyjnym pod zastaw papierów wartościowych) i referencyjnej (określa poziom rentowności bonów pieniężnych emitowanych przez NBP, które kupują bądź sprzedają banki komercyjne). To ta ostatnia wpływa na oprocentowanie pożyczek na rynku międzybankowym w Polsce i tym samym definiuje koszt kredytu.
Wysokość oprocentowania w umowach kredytowych jest opisana bowiem zwykle jako „WIBOR plus marża banku”. WIBOR to Warsaw Interbank Offered Rate, po której banki pożyczają sobie pieniądze nawzajem.
Podsumowując: rośnie inflacja, w odpowiedzi na to stopy ustalane przez RPP, w konsekwencji wzrasta WIBOR i wreszcie oprocentowanie kredytów oraz rat płaconych przez kredytobiorców.
Marża w umowie pozostaje stała, natomiast jej wysokość jest wypadkową różnych czynników i ryzyka. Wiele zależy od rodzaju kredytu, od udziału własnego kredytobiorcy w przypadku kredytów hipotecznych czy sytuacji w gospodarce, a w parze z wysoką inflacją idzie zazwyczaj niepewność.
Bieżące wydarzenia w gospodarce, pozytywne czy negatywne, odczuwają praktycznie od razu ci kredytobiorcy, którzy zdecydowali się na zmienne oprocentowanie.
Komfort płacących mogą poprawiać kredyty o stałej stopie procentowej. Łatwiej jest wtedy zaplanować swoje wydatki i nie martwić się na co dzień o sytuację w gospodarce. Jest to szczególnie istotne teraz, kiedy ryzyko wzrostu stóp procentowych w Polsce jest realne i generalnie wyższe niż w innych krajach europejskich.
Trzeba jednak pamiętać, że w przypadku kredytów długoterminowych, jakimi są na przykład hipoteczne, udzielane nawet na 35 lat, stałe oprocentowanie nie obejmuje całego okresu spłaty. Zazwyczaj dotyczy kilku pierwszych lat, na przykład 5–7.
W momencie ich udzielania, kredyty ze stałą stopą procentową są zazwyczaj droższe od tych ze zmienną, a dalej w grę wchodzą dwa scenariusze. W pierwszym stopy będą rosnąć, więc stałe oprocentowanie przyniesie wymierny zysk. W drugim będą spadać i kredyty ze zmiennym oprocentowaniem potanieją, przez co te ze stałym staną się relatywnie jeszcze droższe.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy lepsze są kredyty ze zmiennym, czy ze stałym oprocentowaniem. To jak z apetytem na ryzyko – każdy musi odpowiedzieć sobie sam, jakie ma preferencje. Na pewno warto zwrócić uwagę na prognozy dla gospodarki, a także na własną sytuację i oczekiwane dochody.
Początek okresu podwyżek stóp i alarmujące informacje na temat inflacji mogą przemawiać za kredytami o stałym oprocentowaniu. Można się posiłkować danymi historycznymi wskazującymi, czy obecny poziom stóp jest niższy od średniej za np. 5–8 lat. Jeśli jednak inflacja zacznie spadać, i będzie to wyraźny trend, można oczekiwać obniżek stóp, co przemawiałoby za kredytami ze zmiennym oprocentowaniem.
Niemniej jednak, jeśli ktoś wybierze kredyt ze stałym oprocentowaniem i ostatecznie okaże się po kilku latach, że zmienny kosztowałby mniej, można nadpłatę potraktować jak składkę ubezpieczeniową od zdarzenia, do którego ostatecznie nie doszło. Przewidywalność wydatków na kilka lat do przodu też jest jakąś wartością.
Banki stwarzają też zazwyczaj możliwości przekształcenia kredytu z oprocentowaniem zmiennym na stałe.
Ważne jest, aby dokonywać świadomych wyborów. Warto pożyczając pieniądze upewnić się, że mechanizmy ustalania jego ceny są w pełni zrozumiałe, a jeśli jest inaczej – poprosić pracownika banku o wyjaśnienie.
Poza tym warto mieć finansową poduszkę bezpieczeństwa, aby poradzić sobie w razie problemów w skali makro (wzrost kosztu kredytu), jak i mikro (problemy z własnymi dochodami). Bankowcy raczej nie polecają brania nowego kredytu, aby spłacić stary. Warto otwarcie rozmawiać z bankiem o swojej sytuacji i być może wziąć jeden kredyt konsolidacyjny, który dzięki np. wydłużeniu okresu kredytowania, co oznacza obniżenie rat, będzie regularnie spłacany.
JPO
_____________________________________________________
Artykuł przygotowany w ramach kampanii edukacyjnoinformacyjnej sektora bankowego "Zrozumieć inflację i stopy procentowe"
Partner: