"Bank zdecydował się na wykorzystanie najbardziej logicznego rozwiązania i zastosował średnie, publikowane przez NBP oprocentowanie dla kredytów niezabezpieczonych, których spłata przewidziana jest na okres dłuższy niż 5 lat" - podał Raiffeisen w komunikacie prasowym.
Na stronach Narodowego Banku Polskiego można znaleźć dane dla tego typu kredytów - o oprocentowaniu stałym - od 2004 r. Średnio wynosiło ono w tym okresie niemal 14 proc. w skali roku. Według ostatnich dostępnych danych -za październik - było to 8,7 proc. Ale wiosną i latem 2010 r. przekraczało nawet 19 proc. Przy kredytach frankowych oprocentowanie było znacznie niższe, ale klienci stracili na osłabieniu naszej waluty w stosunku do pieniądza szwajcarskiego.
"Kredyt na zakup nieruchomości jest najniżej oprocentowany, ponieważ zabezpiecza go hipoteka na danej nieruchomości, co obniża ryzyko kredytodawcy. Zwrotnie powoduje to, że odsetki od tak zabezpieczonego kredytu mogą być niższe. Jeśli kredyt ten decyzją sądu przestaje mieć charakter kredytu hipotecznego, klient powinien zapłacić jakieś wynagrodzenie za korzystanie z udostępnionego kapitału" - informuje Raiffeisen.
Klient nie miał własnych środków na zakup nieruchomości. Nabył ją za pieniądze otrzymane z banku i za taką usługę trzeba zapłacić - jak za każdy inny towar. Klient bezsprzecznie czerpał z tego kapitału korzyści przez wiele lat. Jeśli klient kupił nieruchomość na własny użytek, nie ponosił kosztów wynajmu mieszkania czy domu. Analogicznie - kupując daną nieruchomość w celach inwestycyjnych, czerpał zyski z jej wynajmu - mówi, cytowany w komunikacie banku Alexander Fleischmann, dyrektor generalny polskiego oddziału RBI.
Druga strona kwestionuje jednak sam pomysł wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Ja jako klient też przecież mam roszczenie wobec banku z tytułu użytkowania przez niego nienależnie zapłaconych przeze mnie rat - tak komentował tę Arkadiusz Szcześniak, szef stowarzyszenia Stopa Bankowemu Bezprawiu tuż po październikowym wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, który wskazał możliwość anulowania walutowych hipotek.
Nie ma podstawy prawnej do takich żądań. Banki mówią o art. 405 kodeksu cywilnego, który dotyczy bezpodstawnego wzbogacenia. Ale ono polega na tym, że jedna strona jest wzbogacona, a druga zubożona. Banki stosowały instrumenty zabezpieczające, w ramach których otrzymywały odsetki uzależnione od stopy WIBOR. Nie ma więc mowy o zubożeniu banków, co jest konieczną przesłanką do stosowania art. 405 k.c. - mówiła z kolei Barbara Garlacz, prawniczka reprezentująca "frankowiczów". Według niej byłoby to również sprzeczne unijną dyrektywą, który mówi o „skutku odstraszającym” wobec przedsiębiorców, którzy stosują klauzule niedozwolone.
Poza tym nawet gdyby uznać, że bankowi takie roszczenie się należy, to tylko 3 lata wstecz i tylko od kwoty kapitału, którego kredytobiorca używa. To, co płacą kredytobiorcy, pomniejsza kapitał. Szereg kredytobiorców zapłacił więcej niż wyniósł pożyczony kapitał. To raczej oni powinni dochodzić odsetek od banków - stwierdziła Garlacz. Jeśli banki będą chciały za dużo, to będzie skłaniało sądy do orzekania w odwrotną stronę - nie tylko nie będą uznawane roszczenia o wynagrodzenie za kapitał, ale być może również te dotyczące zwrotu samego kapitału.
Pamiętajmy, że większość klientów pożyczających pieniądze odnoszące się w jakiś sposób do waluty obcej do dzisiaj sumarycznie zapłaciła mniej niż klienci, którzy brali kredyt hipoteczny tej samej wysokości i na ten sam okres, tylko w złotych. Sytuacja, w której określona grupa klientów korzystałaby za darmo za używanie kapitału kredytu, jest nie do zaakceptowania dla tych, którzy mają inne umowy kredytu mieszkaniowego w złotych z wyższym oprocentowaniem niż kredyt walutowy. Moglibyśmy wręcz nazwać to uprzywilejowaniem grupy kredytobiorców frankowych wobec złotowych - argumentuje z kolei Alexander Fleischmann.