Październik był trzecim miesiącem z rzędu i już piątym w tym roku, w którym zatrudnienie w przedsiębiorstwach (tych, w których pracuje co najmniej 10 osób) spadało. Łącznie w sierpniu, wrześniu i październiku zmalało o 14 tys. osób. Firmy mogą ograniczać zatrudnienie, kiedy obawiają się spadku popytu na swoje produkty albo wzrostu kosztów. W tym przypadku chodzi o tę drugą przyczynę.
Rynek pracy chłodzi nastroje
– Silny wzrost płacy minimalnej w 2020 r., wzrost kosztów pracy związany ze składkami na PPK i niepewność dotycząca tzw. 30-krotności bardzo utrudnią odwrócenie tej tendencji w najbliższych miesiącach – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska. Także analitycy z banku PKO BP tłumaczą, że na obecną sytuację na rynku pracy wpływ ma oczekiwanie na wzrost płacy minimalnej od stycznia 2020 r. Zwiększy się ona wtedy z obecnych 2250 zł do 2600 zł brutto.
Spadkowi zatrudnienia towarzyszy coraz wolniejszy wzrost przeciętnego wynagrodzenia. W ujęciu realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji, urosło ono w październiku o 3,4 proc. Nie licząc jednorazowej wpadki z czerwca (wzrost tylko o 2,6 proc.), to najgorszy wynik od połowy 2017 r.
Według analityków ING Banku Śląskiego spadek dynamiki płac można tłumaczyć na dwa sposoby: niektórzy pracodawcy traktują nowe składki na PPK (które oznaczają wzrost kosztów pracy) jak ekwiwalent podwyżki płac, a inni wstrzymują się z podwyżkami, ponieważ za parę miesięcy wynagrodzenia i tak automatycznie wzrosną z powodu podwyższenia płacy minimalnej.
Przy coraz wolniejszym wzroście płac i spadku zatrudnienia nie powinny dziwić pogarszające się nastroje konsumentów. W kolejnych miesiącach może to przekładać się na wolniejszy wzrost samej konsumpcji, czyli najważniejszego motoru polskiego wzrostu gospodarczego w ostatnich latach. Z badań GUS wynika, że mamy największą od grudnia ubiegłego roku przewagę osób oczekujących pogorszenia się sytuacji gospodarczej w kraju nad optymistami.
Psują się też wskaźniki koniunktury w przemyśle, handlu i usługach. Wyliczany przez GUS ogólny syntetyczny wskaźnik koniunktury gospodarczej dla Polski spadł właśnie najniżej od początku 2017 r. Koniunktura w handlu gorzej niż dziś wyglądała ostatni raz w styczniu 2015 r., a w usługach – w grudniu tego roku.
Gaśnie też towarzysząca zwykle fazom ożywienia gospodarczego presja inflacyjna. Ceny, po których fabryki sprzedają swoje produkty, były w październiku o 0,1 proc. niższe niż rok wcześniej. Jeszcze na początku tego roku wzrost wynosił niemal 3 proc. Widać więc, że także tu sytuacja dość szybko się zmienia. Zwykle spory wpływ mają ceny paliw, ale nawet po wyłączeniu tej kategorii w październiku mieliśmy u producentów pierwszą od 2015 r. delikatną deflację.
Pomógł brexit, którego nie było
Jeszcze bardziej negatywnie zaskakuje produkcja budowlana. W październiku była o 4 proc. mniejsza niż rok wcześniej. To najgorszy wynik od lutego 2017 r. Główna przyczyna: tąpnięcie w kategorii "obiekty inżynierii lądowej i wodnej", czyli budowa dróg i mostów, co z kolei zwiastuje ograniczenie inwestycji publicznych.
Pozytywnie w całym zestawie danych za październik wygląda tylko produkcja przemysłowa. Tu był wzrost o 3,5 proc. w skali roku. Ale ekonomiści, np. analitycy mBanku czy Sonia Bucholtz z Konfederacji Lewiatan, podejrzewają, że za dobrym wynikiem mogły stać większe niż zwykle zamówienia z Wielkiej Brytanii. Tamtejsze firmy brytyjskie starały się gromadzić zapasy w oczekiwaniu na zapowiadany na koniec ubiegłego miesiąca brexit (który nie nastąpił). Jeśli ta hipoteza jest prawdziwa, to w listopadzie dane o produkcji powinny okazać się gorsze.
mBank na podstawie danych o produkcji i koniunkturze w firmach szacuje, że wzrost PKB w IV kwartale może wynieść 3,7–3,9 proc. W poprzednich trzech miesiącach gospodarka rosła w tempie 3,9 proc. w skali roku. Czyli prawdopodobne jest dalsze nasilenie spowolnienia gospodarczego. W walce z nim nie pomogą nam raczej nasi najważniejsi partnerzy handlowi ze strefy euro.
Skąd to wiemy? Wskaźniki PMI opisujące aktywność biznesową w przemyśle i usługach nadal wyglądają tam bardzo słabo. Wprawdzie niemiecki PMI przemysłowy nieco się poprawił, ale usługowy spadł. W efekcie wskaźnik obejmujący całą gospodarkę jest wciąż poniżej poziomu 50 pkt, sugerującego spadek aktywności gospodarczej (w III kwartale niemieckiej gospodarce minimalnie udało się uniknąć recesji).
Podobnie wygląda to w przypadku danych dla całej strefy euro. Z tą różnicą, że ogólny wskaźnik jest minimalnie powyżej 50 pkt. Publikująca raport firma IHS Markit sygnalizuje, że choć sytuacja w Niemczech i Francji przestała się pogarszać, to pierwszy raz od 2013 r. spadek produkcji zanotowała cała reszta strefy euro. Firmy trzeci miesiąc z rzędu mówią o niższych zamówieniach, a spadki sprzedaży obecne od kilku miesięcy w przemyśle stopniowo przenoszą się także na sektor usługowy. Zatrudnienie w strefie euro jeszcze rośnie, ale w tempie najwolniejszym od blisko pięciu lat.
Światełkiem w tunelu może być minimalna poprawa oczekiwań przedsiębiorców co do produkcji w ciągu najbliższego roku. I pod tym względem wciąż jest jednak wyraźnie słabiej niż jeszcze rok temu. Odpowiadają za to wciąż silne obawy o skutki brexitu i ewentualnego nasilenia konfliktów handlowych. O przełomie gospodarczym na zachód od Odry na razie nie ma mowy. To dodatkowe utrudnienie dla polskiej gospodarki.