Z naszych informacji wynika, że minister finansów nie godzi się na złamanie, zawieszenie czy likwidację umocowanej w prawie zasady powstrzymującej państwo przed nadmierną hojnością. To oznacza, że zmieszczenie w przyszłorocznym budżecie całej piątki Kaczyńskiego, w tym 500+ na pierwsze dziecko czy trzynastej emerytury, może być niemożliwe.

Reklama

Twórca reguły wydatkowej, wiceminister finansów w rządzie PO-PSL, Ludwik Kotecki w opinii napisanej specjalnie dla DGP ocenia, że "piątka" w połączeniu z wprowadzonymi już nowymi sztywnymi pozycjami spowoduje przekroczenie dopuszczalnego limitu wydatków aż o ok. 58 mld zł. "Nie ma żadnej możliwości, aby PiS, nie łamiąc reguły wydatkowej, zrealizował swoje obietnice" – napisał Kotecki. Jego zdaniem nawet bez nowych wydatków będą problemy z regułą, bo w budżecie jest wiele sztywnych zobowiązań.

To zaś oznacza prawdopodobny konflikt wokół tworzenia budżetu na 2020 r. Czerwińska dała wyraz swojemu przywiązaniu do stabilności finansów publicznych, przemawiając w ubiegłym tygodniu na Forum Bankowym.

Wiarygodność naszej polityki fiskalnej wspiera wysoko oceniana przez otoczenie międzynarodowe stabilizująca reguła wydatkowa (…). Reguła ta jest kluczowym narzędziem konstrukcji budżetu obok przestrzegania norm fiskalnych zawartych w pakcie stabilności i wzrostu – mówiła.

Trwa ładowanie wpisu

Jej słowa mogą oznaczać brak zgody na jakiekolwiek majstrowanie przy regule i, co równie ważne, na planowanie deficytu łamiącego unijny limit 3 proc. PKB. Minister, twardo opowiadając się za utrzymaniem w ryzach wydatków, dużo ryzykuje, bo wiele wskazuje, że nie da się tego pogodzić z piątką Kaczyńskiego. To zaś rodzi pytanie, kto ustąpi: PiS z obietnicami czy szefowa resortu finansów ze stanowiska?

Sytuacja jest trudna i będzie wymagała wielu ryzykownych zabiegów księgowych. Przez rok może jakoś się uda, ale nie da się tak planować każdego budżetu – mówi nam osoba z MF. Relacje pomiędzy PiS, który myśli o wyborczej batalii, a resortem finansów są coraz bardziej napięte. Widać to było w piątek, gdy posłowie ekipy rządzącej zdjęli z porządku obrad jeden z priorytetów MF, czyli nową matrycę stawek VAT. – Aby zrealizować "piątkę" i przygotować budżet w zgodzie z ustawą o finansach publicznych, czyli bez złamania reguły wydatkowej, rząd musiałby dokonać drastycznych cięć pozostałych wydatków, na skalę, na jaką nie wydaje się to możliwe, tym bardziej w roku wyborczym – uważa Kotecki.

Krótka kołdra Ministerstwa Finansów

Reklama

Wprowadzenie obiektywnej metody wyliczania, na ile wydatków stać państwo, miało uwolnić ministra finansów od politycznej presji ze strony innych resortów, a jej umocowanie w prawie o finansach publicznych – nadać rozwiązaniu odpowiednią rangę. Dla inwestorów reguła wydatkowa miała być gwarantem, że rząd prowadzi względnie stabilną politykę fiskalną, a emitowane przez niego obligacje nie zaczną nagle tracić na wartości, gdy deficyt wymknie się spod kontroli.

Żeby zrozumieć, na jak wąskiej przestrzeni porusza się resort finansów, planując kolejne budżety, trzeba najpierw wyjaśnić, jak działa stabilizująca reguła wydatkowa. To wzór służący do wyliczania maksymalnego limitu wydatków państwa, w którym przede wszystkim uwzględnia się tempo wzrostu gospodarczego i cel inflacyjny NBP. Jak? Punktem wyjścia zawsze są wydatki z poprzedniego roku. Mnoży się je przez średni wzrost PKB z poprzednich sześciu lat plus jego prognozę na rok bieżący i kolejny oraz wskaźnik inflacji na poziomie 2,5 proc.

Utrzymywanie dyscypliny wymusza stosowanie tzw. liczby kontrolnej, która może pomniejszać lub powiększać wskaźnik obliczony na podstawie średniego PKB i inflacji. Jej wielkość zależy od poziomu deficytu i długu. Inaczej mówiąc, jeśli w jednym roku rząd sobie za bardzo pofolguje i doprowadzi do dużego wzrostu deficytu, liczba kontrolna sprowadzi go na ziemię w roku kolejnym.

Ostatnim elementem reguły są nadzwyczajne zwiększenia (lub zmniejszenia) limitu. Można je zastosować, jeśli np. rząd zamierza przyjąć nowe prawo, które powiększy dochody. Planując wydatki na kolejny rok, rządzący mogą zwiększyć ich limit o prognozę ekstradochodów.

Piątkę Kaczyńskiego – oznaczającą w sumie 40 mld zł wydatków i ubytków dochodów – trudno będzie pogodzić z zapisami reguły. Rząd może nią próbować ręcznie sterować, np. podnosząc prognozę PKB albo wypychając część wydatków do funduszy, których budżety nie podlegają regule, ale w ocenie ekonomistów to nie wystarczy. Nie mają oni wątpliwości, że pakiet wyborczych obietnic tworzy napięcia w finansach publicznych w kolejnych latach.

Tak naprawdę nie znamy jego kosztów. Już wiemy, że w kolejnym roku to będzie ponad 30 mld zł zwiększenia wydatków. Ale może być więcej, bo mamy żądania podwyżek w sferze budżetowej – zauważa prof. Witold Orłowski. Dodaje, że stan finansów publicznych jest gorszy, niż może się wydawać, bo kończy się okres gospodarczej koniunktury, a struktura wzrostu w ostatnich latach nie była zdrowa, gdyż nie było inwestycji. – Prawdopodobnie, gdy wystąpi w Polsce spowolnienie gospodarcze, to będzie dość silne i natychmiast nastąpi pogorszenie sytuacji budżetu. Ono nastąpiłoby i bez piątki, ale te 1,5–2 proc. PKB dodatkowych wydatków spowoduje, że w ciągu dwóch, trzech lat znów staniemy się krajem z wysokim deficytem – mówi ekonomista.

I jednym z głównych pytań, jakie stawiają sobie eksperci, jest to, jak pogodzić te wydatki z regułą wydatkową. – Co zrobić, by w kolejnych latach nie zerwać z regułą i pogodzić to z realizacją innych celów, jakie państwo ma finansować. To jest wyzwanie, oczywiście im szybszy będzie wzrost i wyższa inflacja, tym łatwiej będzie to zrobić, bo szybciej będzie rosła baza podatkowa. Tyle że wzrost będzie spowalniał, a nie przyspieszał – mówi Piotr Bielski z Santander Bank Polska.

Witold Orłowski wątpi, czy reguła przytemperuje wydatkowe zamiary rządu. – Myślę, że rząd nie będzie się nią bardzo przejmował. Jedynym poważnym bezpiecznikiem jest limit długu w relacji do PKB na poziomie 60 proc. zapisany w konstytucji, można go jednak obejść, zmieniając ustawę – podkreśla Orłowski.

Są jeszcze unijne kryteria z Maastricht, w tym zakaz przekraczania przez deficyt 3 proc. PKB. Tyle że – jak podkreśla Orłowski – reakcja Unii na ich przekroczenie jest powolna.