Przez ostatnie dwa lata piętą achillesową naszego rozwoju były słabe inwestycje. Wynikało to w dużej mierze z przerwy między dwiema wieloletnimi unijnymi perspektywami finansowymi. Ale przedsiębiorcy narzekali też na wzrost niepewności co do gospodarczych planów nowej ekipy rządzącej.
Przez cały 2016 r. nakłady firm spadały, a rok później bardzo powoli pięły się ponad kreskę. Wydawało się, że dane z czwartego kwartału 2017 r. zwiastują inwestycyjny boom. Wstępne szacunki GUS wskazywały bowiem, że nakłady brutto na środki trwałe zwiększyły się między październikiem a końcem grudnia o przeszło 11 proc. rok do roku. Wiele wskazuje na to, że ten optymizm był jednak przedwczesny, bo statystycy w tym tygodniu zweryfikowali swoje wyliczenia. Teraz wiemy, że inwestycje urosły o 5,4 proc. r./r. To była największa korekta nakładów w historii zbierania danych. Wydatki poniesione przez sektor instytucji rządowych (m.in. na uzbrojenie) i samorządy okazały się znacznie mniejsze.
Na boom inwestycyjny przyjdzie nam zatem jeszcze poczekać – uważa Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku.
Reklama
Po ponownym oszacowaniu przez GUS danych zmieniła się dynamika inwestycji. Zgodnie z nowymi wyliczeniami zwiększyły się one w 2017 r. zaledwie o 3,4 proc. r./r., a nie jak wcześniej sądzono – o przeszło 5 proc. To zaś rodzi pytanie, czy w tym roku należy się spodziewać wyraźnego odbicia inwestycji.

Szczyt w tym roku

Ministerstwo Finansów jest przekonane, że statystyki za ten rok będą znacznie bardziej optymistyczne. W aktualizacji programu konwergencji, którą musimy do końca miesiąca przekazać Komisji Europejskiej, analitycy MF przedstawili swój scenariusz rozwoju sytuacji gospodarczej w Polsce do 2021 r. Inwestycyjny szczyt ma według nich przyjść w tym roku ze wzrostem nakładów na środki trwałe w wysokości aż 9,1 proc. Ostatni raz tak wysoki poziom mieliśmy, gdy dobiegało końca wydawanie miliardów euro z poprzedniego wieloletniego budżetu UE, czyli w 2014 r. Ministerialni eksperci przewidują, że przyszły rok przyniesie lekkie spowolnienie w wydatkach inwestycyjnych, ale i tak zwiększą się one mocno, bo o 8,4 proc. To oznacza, że obecna unijna perspektywa finansowa najbardziej wpłynie na tempo naszego rozwoju właśnie w latach 2018–2019.
Sprzyjać temu powinien bardzo wysoki stopień wykorzystania mocy produkcyjnych w prywatnych firmach i niskie koszty pozyskania kapitału ze względu na łagodną politykę pieniężną. Może ona jeszcze długo sprzyjać przedsiębiorcom, bo prezes NBP Adam Glapiński pozwolił sobie nawet stwierdzić, że stopy procentowe mogą pozostać bez zmian do końca przyszłego roku. Nic tylko inwestować.

Prywatne w górę

Analitycy ministerstwa przewidują, że nadejdzie długo wyczekiwane odbicie inwestycji prywatnych, które są kluczowe dla wzrostu PKB. Przez ostatnie dwa lata nasz wzrost gospodarczy w dużej mierze napędzała konsumpcja.
MF liczy jednak, że w tym roku stopa inwestycji wyniesie 18,6 proc. PKB, a do 2021 r. zwiększy się do 20,3 proc. To wciąż daleko do planów premiera Mateusza Morawieckiego, który dwa lata temu zakładał, budując strategię gospodarczą rządu, że uda się na koniec tej dekady osiągnąć stopę inwestycji 25 proc. PKB. Plan od początku był nierealistyczny, dlatego teraz w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju za cel postawiono sobie dojście do tego poziomu, ale dopiero w 2025 r.
Nakłady sektora prywatnego w tym roku mają przekroczyć wartość 14 proc. PKB i w ciągu trzech lat zwiększyć się o 2,3 pkt proc.
Tym samym wkład inwestycji prywatnych do wzrostu PKB osiągnie poziom blisko 1,5 pkt proc. – czytamy w aktualizacji programu konwergencji.
MF wskazuje też, że można liczyć na inwestycje publiczne. W 2016 r. ich udział w PKB spadł do zaledwie 3,3 proc., ale już w ubiegłym roku odbił do 3,7 proc. W najbliższych latach ich średni udział ma wynieść 4,3 proc. Tylko w tym roku mają zwiększyć swój udział w PKB o 0,8 pkt proc., z czego połowa będzie zasługą inwestycji finansowanych funduszami z UE. Nakłady publiczne będą mocno wspierane przez lokalne budżety. Resort finansów uważa, że inwestycje w transport miejski, gospodarkę niskoemisyjną czy ochronę środowiska pozwalają ze spokojem patrzeć na wydatki sektora publicznego.
Dlatego ekonomiści nie wieszczą, po słabszych danych za ubiegły rok, kasandrycznych scenariuszy, ale wierzą w tegoroczne odbicie inwestycyjne.