Rządowy projekt zmian w budżecie ma zwiększyć różnicę między wydatkami a dochodami z 35,6 do 51,6 mld zł. Tylko raz w 2010 r. w ustawie budżetowej zapisano wyższy - 52 mld, choć ostatecznie wykonanie było dużo lepsze i wyniósł on 44 mld zł. Jednak określenie „największy” w odniesieniu do deficytu dotyczy jedynie kwoty, bo już w relacji do PKB wyniesie on 3 proc. PKB i będzie niższy niż w kryzysowym roku 2010 czy w latach 2001–2004. Na początku tamtej dekady, gdy Polska wychodziła ze spowolnienia, różnica między dochodami a wydatkami budżetu przekraczała 4 proc. PKB. Teraz zwiększenie deficytu oraz cięcia mają być lekiem na słabnącą gospodarkę i związany z tym spadek dochodów budżetowych.
Rząd uznał, że ze względu na skalę ubytków w dochodach – 1,5 proc. PKB – nie ma co uprawiać fikcji i potrzebna jest nowelizacja – mówi dr Jakub Borowski, główny ekonomista Credite Agricole.

Dopinanie szczegółów

Dlatego ministrów czeka kolejna runda rozmów o cięciach, tak by w sierpniu szczegóły znalazły się w projekcie nowelizacji. 8 mld zł, o które mają być zmniejszone budżety resortów, to spora suma, jednak w proporcji do całości to 2,5 proc. wydatków. Nie powinno być więc kłopotów z ich znalezieniem. Zakładamy, że te rozwiązania nie uderzą po kieszeni obywateli, nie tylko z powodu wrażliwych serc. Przesadne redukcje mogłyby jeszcze bardziej ograniczyć konsumpcję i inwestycje oraz zmniejszyć dochody - uzasadniał decyzję Tusk.
Reklama
Prawdopodobnie znów lwią część oszczędności wygeneruje MON, które dysponuje największym budżetem, ale ograniczenia dotyczyć także będą innych. – Podwyższenie deficytu nie oznacza bardziej ekspansywnych działań. Gdyby nie było propozycji cięć w wydatkach, mielibyśmy deficyt większy o 24 mld zł. Te propozycje oznaczają lekkie zacieśnienie polityki fiskalnej – mówi główny ekonomista BCC prof. Stanisław Gomułka.
Reklama

Efekty zmian

Działania rządu nie zaskoczyły rynku. Zaskakujące było raczej to, że ekonomiści i rząd są w tym przypadku tak zgodni w ocenach skali dokonywanych zmian. Większych emocji nie budzi też sposób, w jaki mają być przeprowadzone.To nie skok na kasę, mamy usankcjonowanie rzeczywistości, a alternatywą byłaby kreatywna księgowość, np. większe zadłużanie FUS zamiast dotacji z budżetu – podkreśla Jakub Borowsk.
Rząd chce też zawiesić działanie I progu ostrożnościowego w ustawie o finansach publicznych. Uniemożliwia on znaczące zwiększanie deficytu, gdy tak jak teraz przekroczona jest relacja 50 proc. długu do PKB. Ma również zostać zawieszona kotwica budżetowa, która przewiduje, że wydatki elastyczne w budżecie nie mogą rosnąć szybciej niż 1 proc. ponad inflację. Mogłoby to zostać odebrane przez rynki finansowe jako podważanie dyscypliny budżetowej, choć ekonomiści nie spodziewają się takiego efektu. Nie było innego wyjścia, to rozwiązanie narzucające się siłą rzeczy – twierdzi Janusz Jankowiak z Polskiej Rady Biznesu.

Co dalej?

Jak podkreśla ekonomista, najważniejsze będą efekty zmian dla finansów publicznych w kolejnych latach. Bo deficyt budżetowy większy o 16 mld to wzrost deficytu sektora finansów o 1 proc. PKB. Co najmniej bardzo trudne staje się jego zmniejszenie w ciągu dwóch lat do poziomu 3–3,5 proc. PKB. A tyle czasu dała nam Komisja Europejska, by wyjść na prostą. Według Janusza Jankowiaka deficyt całego sektora finansów publicznych wyniesie w tym roku nie 3,9 proc. PKB, jak planował rząd, ale między 4,5 a 5 proc. PKB.
To przekreśla także rządowe plany zmniejszenia długu w relacji do PKB i zbliża obciążenia publiczne do kolejnego progu ostrożnościowego 55 proc. PKB. Choć po poprzedniej zmianie ustawy o finansach publicznych sankcji nie wprowadza się automatycznie po przekroczenia progu. Decydują o tym także zapas gotówki u ministra finansów i średni kurs walut, co zmniejsza prawdopodobieństwo wprowadzenia sankcji po przekroczeniu progu.