Zaledwie w ciągu trzech ostatnich lat – do 2010 r. – nasz dług publiczny liczony według krajowej metodologii wzrósł o 221 mld zł. Sięga już 748,5 mld zł, czyli 53 proc. PKB. Rósł o ponad 70 mld zł rocznie. Wcześniej było to 20 – 40 mld zł. W tym roku powiększy się o kolejne 50 mld zł. Razem – 270 mld zł!
Gdzie podziały się te pieniądze? Konkluzja ekonomistów brzmi tak: za wzrost zadłużenia odpowiadają kryzys światowy i decyzja o obniżce danin publicznych. Ale rząd mógł zrobić więcej, aby zahamować zastraszające tempo przyrostu długu. Jednak politycy, aby kupić głosy wyborcze nie odebrali bezpodstawnych przywilejów ani nie zdobyli się na ryzykowne reformy. Konsekwencje ich decyzji poniosą ich następcy.
– O 71 mld zł dług powiększyły wyższe wydatki – mówi Ignacy Morawski z Polskiego Banku Przedsiębiorczości. Ok. połowy z nich to wydatki rozwojowe, związane z koniecznością współfinansowania projektów z UE. Reszta to wyższe wydatki społeczne – m.in. podwyżki dla nauczycieli czy wyższe wydatki na zatrudnienie w administracji. – Podwyżki dla nauczycieli w latach 2008 – 2010 można przeliczyć na 0,3 proc. PKB – uważa Aleksander Łaszek z FOR Leszka Balcerowicza. Ponad 5 mld zł.
Za około 50 – 70 mld zł odpowiadają obniżki podatków i parapodatków – PIT i składki rentowej. – To wpłynęło na wzrost deficytu o 2,4 proc. PKB, z tego: za 0,8 proc. PKB odpowiada wprowadzenie dwóch stawek podatku dochodowego zamiast trzech, za 0,4 proc. PKB wprowadzenie ulgi na dzieci, za 1,2 proc. obniżenie składki rentowej – wylicza Łaszek. Ekonomiści wskazują jednak, że niższe koszty pracy z drugiej strony przysporzyły budżetowi dochodów. Więcej ludzi pracuje, płacą więcej do ZUS i fiskusa. A firmy ze względu na wyższy popyt sprzedają więcej towarów.
Reklama
Za kolejne 24 mld zł długu odpowiada kryzys gospodarczy i związane z tym niższe dochody i wyższe wydatki państwa związane ze wzrostem bezrobocia i spadkiem dochodów osób prywatnych i firm.
Płacimy też więcej za wyższe zadłużenie. W przyszłym roku zapłacimy z tytułu obsługi długu więcej, niż budżet dostanie z PIT. Kwoty te wyniosą odpowiednio 43,8 mld zł i 42,4 mld zł. – W sumie wymienione czynniki podbiły deficyt w finansach publicznych w 2010 r. w porównaniu z 2007 r. o 5 proc. PKB. Wyjaśniają niemal cały przyrost deficytu w latach 2007 – 2010 – mówi Łaszek.
Zaznacza też, że wbrew informacjom, które przedstawia rząd, transfery do OFE przyczyniły się do wzrostu deficytu w bardzo niewielkim stopniu.
W tym roku rząd zaplanował, że dług publiczny wzrośnie jeszcze o 50 mld zł, ale w kolejnych latach wzrost będzie już niższy, po ok. 30 – 40 mld zł. W 2014 r. ma zejść poniżej 50 proc. PKB. – Aby dług nie wzrósł więcej niż o 50 mld zł, rząd musi znaleźć jeszcze 10 mld zł oszczędności. To jest możliwe – mówi Ignacy Morawski. Ekonomiści zwracają też uwagę na jeszcze jeden słaby punkt obniżania naszego długu. Ich zdaniem plan rządu jest realny pod warunkiem utrzymania wzrostu PKB na poziomie 4 proc. A to nie jest pewne, zwłaszcza w obecnej niepewnej sytuacji międzynarodowej. Może to wpłynąć na wyhamowanie wzrostu w 2012 – 2013 r. do 3 – 3,5 proc. A wtedy może się okazać, że dług znów zacznie rosnąć szybciej, niż zakłada rząd. Pytanie tylko, czy będzie wtedy gdzie pożyczać pieniądze.



Europa tonie w długach
Przynajmniej kilka krajów UE miało w 2010 r. większy problem niż Polska z długiem publicznym
Grecja pod względem długu publicznego 142,8 proc. PKB już jest rekordzistką Europy. Deficyt w wysokości 10,5 proc. PKB daje jej drugie miejsce w UE i Eurolandzie. Prognozy ekonomistów i Komisji Europejskiej mówiły o tym, że deficyt budżetowy w relacji do PKB będzie poniżej 10 proc., a dług ok. 140 proc.
Obok Grecji największe długi publiczne do PKB mają jeszcze:
● Włochy – 119 proc.,
● Belgia – 96,8 proc.,
● Irlandia – 96,2 proc.,
● Portugalia – 93 proc.
Estonia jest prymuską Europy. Miała w 2010 r. dług publiczny w wysokości 6,6 proc. PKB i nadwyżkę budżetową 0,1 proc. PKB.



Zmieńmy strukturę wydatków, bo nie prześlizgniemy się przez kryzys
W kraju rozwijającym się jak Polska w okresie prosperity dług nie powinien przekraczać 30 proc. PKB, wzrastać do 50 proc. PKB w okresach bessy i znów szybko spadać. Do tego potrzebne są radykalne reformy, na które nie zdecydował się żaden z dotychczasowy rządów.
Trzeba odwrócić proporcje. Wydatki sztywne powinny stanowić mniejszą, a nie większą część wydatków. Ale do tego trzeba zreformować KRUS, wydłużyć wiek emerytalny, ograniczyć zasiłki i zmienić system podatkowy. Np. wprowadzić jednolitą stawkę VAT dla wszystkich i na wszystko, by wyeliminować szarą strefę i zmniejszyć nadużycia. Takie działania przełożyłyby się na zwiększenie wpływów do budżetu. W okresie spowolnienia po takich reformach dług by także narastał, ze względu na niższe wpływy, ale nie narastałby w takim tempie.
Natomiast zaproponowane przez rząd reformy polegające na cięciu składek do OFE, regule wydatkowej i ograniczeniu wydatków samorządów pozwolą na zejście w poziomie długu do PKB w okolice 50 proc. jedynie przy założeniu wzrostu gospodarczego na poziomie powyżej 4 proc. Jakiekolwiek tąpnięcie na rynkach światowych znów zbliży nas do niebezpiecznego poziomu 55 proc.
Tnijmy, nie mamy wyjścia. Co dziesiąta złotówka idzie na dług
Rząd nie ma wyjścia, musi ograniczyć wydatki, by zmniejszyć tempo narastania długu publicznego, inaczej Polska poniesie bardzo poważne konsekwencje. Pierwszym i głównym jest wzrost kosztów obsługi zadłużenia. Już stanowi 11 proc. wydatków budżetu. Jednak agencje ratingowe nie lubią państw żyjących ponad stan, szczególnie jeśli są to kraje rozwijające się. Dlatego w przypadku gdy nie ograniczymy zadłużenia, mogą nam obniżyć wyceny. W konsekwencji rząd będzie musiał oferować wyżej oprocentowane obligacje, płacąc inwestorom dodatkową premię za ryzyko, a to jeszcze bardziej zwiększy obciążenie budżetu. Wówczas jedynym wyjściem będzie podnoszenie podatków, a to źle wpływa na rozwój gospodarczy.
Z tak wysokim poziomem zadłużenia nie mamy także szans przyjąć euro, bo jego wprowadzenie związane jest ze spełnianiem norm zawartych w traktacie akcesyjnym.
Do tego w Unii Europejskiej trwają prace nad wprowadzeniem sankcji dla krajów nadmiernie zadłużonych. Jedną z nich ma być ograniczanie napływu środków z UE. Dlatego konsolidacja fiskalna prowadzona jest w całej Europie.