- 5767 złotych płacy minimalnej dla budżetówki od 2026 roku
- Dla pozostałych pracowników samorządowych 20-procentowe podwyżki
- Podwyżki w samorządach w 2026 roku. 3, 12 czy 20 procent?
- W samorządach brakuje chętnych do pracy
- Burmistrzowie i prezydenci miast szukają innych sposobów, by zachęcić do pracy w urzędach
120 proc. ustawowej płacy minimalnej, tyle od stycznia 2026 roku miałoby wynieść minimalne wynagrodzenie w instytucjach państwowych i samorządowych. Przy założeniu, że pensja minimalna dla wszystkich wzrośnie do 4806 złotych brutto (taka jest wstępna propozycja rządu), urzędnicy mogliby liczyć na pensję w wysokości minimum 5767 złotych brutto miesięcznie. To o ponad 1000 złotych więcej niż obecnie, kiedy minimalne wynagrodzenie samorządowców wynosi 4666 złotych - tyle ile w 2025 roku najniższa krajowa dla wszystkich zatrudnionych na umowie o pracę. Z takim postulatem wystąpiła Związkowa Alternatywa.
5767 złotych płacy minimalnej dla budżetówki od 2026 roku
Minimalne wynagrodzenie pracowników samorządowych uzależnione jest od kategorii zaszeregowania, czyli przyporządkowania stanowisk do określonych grup płacowych. Oznacza to, że każda grupa zawodowa w urzędzie lub jednostce samorządowej ma ustaloną odrębną, minimalną stawkę wynagrodzenia zasadniczego. Najniższe minimalne wynagrodzenie w budżetówce wynosi obecnie 4666 złotych brutto i to ono miałoby wzrosnąć do 5767 złotych od stycznia 2026 roku. Dotyczy ono pracowników najniżej zaszeregowanych, czyli zatrudnionych na stanowiskach pomocniczych i obsługi, Na taką pensję mogliby liczyć:
- pomocnicy kuchenni;
- pomocnicy rzemieślników;
- pomocnicy palaczy c.o.
Dla pozostałych pracowników samorządowych kwota ta byłaby odpowiednio wyższa.
Dla pozostałych pracowników samorządowych 20-procentowe podwyżki
Zgodnie z postulatem Związkowej Alternatywy nie tylko minimalne pensje w budżetówce miałyby zostać zwiększone. Zasugerowano również ogólną podwyżkę wynagrodzeń w sektorze publicznym o co najmniej 20 proc. Tymczasem rząd zaproponował, by wynagrodzenia oraz kwoty bazowe w państwowej sferze budżetowej w 2026 roku zostały zwaloryzowane o 3 proc.
Podwyżki w samorządach w 2026 roku. 3, 12 czy 20 procent?
W czerwcu Rada Ministrów zatwierdziła projekt dotyczący średniorocznych wskaźników wzrostu płac w państwowej sferze budżetowej na 2026 rok. Zgodnie z rządową propozycją ma on wynieść 3 proc w ujęciu nominalnym. Oznacza to, że pensje oraz kwoty bazowe w sektorze publicznym zostaną podniesione o 3 proc., co odpowiada prognozowanej inflacji średniorocznej na 2026 rok.
Inną propozycję ma dyrektor Wydziału Polityki Gospodarczej OPZZ Norbert Kusiak. Jak czytamy w infor.pl, jego zdaniem bez znaczącego wzrostu wynagrodzeń grozi dalszy odpływ specjalistów z sektora publicznego, co z kolei może pogorszyć jakość usług publicznych i osłabić administrację państwową. Optymalną podwyżką miałoby być 12-proc.
Propozycja 20-procentowej podwyżki, o którą apeluje Związkowa Alternatywa jest trzecią i jednocześnie najbardziej kosztowną opcją.
Przykład:
Pracownik samorządowy zarabiający obecnie 6000 złotych brutto miesięcznie w 2026 roku zgodnie z postulatem Związkowej Alternatywy otrzymałby wynagrodzenie w kwocie 7200 złotych brutto, gdyby w życie weszła podwyżka zgodna z sugestiami dyrektora Wydziału Polityki Gospodarczej OPZZ byłoby to 6720 złotych. Bazując na propozycji rządu najbardziej realna kwota to jedynie 6180 złotych brutto.
W samorządach brakuje chętnych do pracy
Związkowa Alternatywa, formułując swoje postulaty dotyczące podwyżek wynagrodzeń w administracji publicznej, jako główny argument wskazuje poważne braki kadrowe. Związkowcy podkreślają, że niedobory pracowników w administracji państwowej i samorządowej są bezpośrednim skutkiem wieloletnich zaniedbań w polityce płacowej. Słabe wynagrodzenia sprawiają, że doświadczeni specjaliści odchodzą do sektora prywatnego, gdzie mogą liczyć na lepsze warunki finansowe, a młodzi ludzie nie chcą zaczynać kariery w instytucjach publicznych, widząc brak perspektyw rozwoju i niskie zarobki. W efekcie rośnie liczba wakatów na kluczowych stanowiskach, co prowadzi do realnych problemów w funkcjonowaniu urzędów. Związkowa Alternatywa ostrzega, że już teraz blisko jedna trzecia urzędów ma trudności z realizacją wszystkich obowiązków właśnie z powodu braków kadrowych, co w dłuższej perspektywie może negatywnie odbić się na sprawności działania państwa i jakości obsługi obywateli.
Dziennik Gazeta Prawna już w ubiegłym roku informował, że w administracji państwowej i samorządowej nierozstrzygniętych zostaje ok. 50 proc. konkursów. Tegoroczna podwyżka wynagrodzeń jedynie na poziomie 5 proc. sytuacji w samorządach nie poprawiła.
Burmistrzowie i prezydenci miast szukają innych sposobów, by zachęcić do pracy w urzędach
Gdy pensje nie zachęcają do pracy w instytucjach państwowych i samorządowych, włodarze miast szukają innych sposobów, by praca w budżetówce stała się atrakcyjniejsza. Burmistrzowie i prezydenci miast coraz chętniej decydują się na wprowadzenie 35-godzinnego tygodnia pracy. Do urzędów w Lesznie, Włocławku i Świebodzicach, które takie rozwiązanie praktykują już od jakiegoś czasu, od 1 lipca dołączył magistrat w Szczecinku. Burmistrz miasta Jerzy Hardie-Douglas w rozmowie z portalsamorzadowy.pl jednoznacznie wskazał przyczynę swojej decyzji. - Uważam, że w tej chwili praca w samorządzie przestała być konkurencyjna. Przedtem było tak, że na jedno stanowisko zgłaszało się po kilkanaście osób, a teraz bywa tak, że w ogóle nikt się nie zgłasza i trzeba powtarzać nabór. Obniża się kryteria, praca z punktu widzenia merytorycznego staje się coraz słabsza. Mamy więc coraz większe problemy z naborem na wakujące stanowiska. Z drugiej strony coraz więcej osób szuka lepiej płatnej pracy i odchodzi z urzędu, czyli powstają kolejne wakaty, których nie można szybko zapełnić, ponieważ żeby pracować w urzędzie, trzeba przejść formułę naboru otwartego. (…) Doszedłem więc do wniosku, że skoro nie mogę ludziom podnieść płac, to może poprawię im po prostu warunki pracy i to się dzieje – tłumaczył Hardie-Douglas.
Podobnego argumentu użył burmistrz Świebodzic, gdzie pilotażowy program skróconego czasu pracy ruszył w marcu tego roku. - Mamy coraz większy problem z pracownikami, których potrzebujemy w urzędzie. Chodzi o tych wykształconych w danym kierunku, na przykład do infrastruktury technicznej czy pozyskiwania środków. W związku z tym, że w samorządach są takie a nie inne zarobki, wcale nie takie duże w porównaniu do korporacji czy firm zewnętrznych, to może warto szukać jakiejś alternatywy – wyjaśniał burmistrz Świebodzic w rozmowie z portalem walbrzych.naszemiasto.pl.