Alarmują państwo, że skutkiem przyjętego przez parlament nowego prawa wodnego, czekają nas srogie podwyżki. Na państwa zarzuty odpowiedział rząd, który przekonuje, że drożyzny nie będzie. Czy mimo tych zapewnień problem jest aktualny?
Patrząc na zapisy ustawowe, jest to stwierdzenie jak najbardziej aktualne, bo stawki - alarmująco wysokie - pozostały niezmienne. Jedyną nadzieją, na którą z uwagą będziemy patrzeć, jest projektowane rozporządzenie ministra środowiska, które będzie ten cennik uszczegóławiać. Według ostatnich deklaracji ministerstwa, dzięki zwróceniu uwagi przez szerokie gremia, w tym ministerialne, na potencjalne skutki nowego prawa wodnego, to rozporządzenie ma łagodzić cennik ustawowy. Czy tak się stanie, przekonamy się wkrótce, gdy w ciągu kilku najbliższych tygodni ministerstwo środowiska wyda ten akt prawny. Mamy nadzieję, że rozporządzenie nie będzie powielało stawek z ustawy, bo te są dziesięciokrotnie większe niż dotychczasowe opłaty środowiskowe, które płacimy za pobór wody z rzek i jezior.
Senat wprowadził poprawki, które miały na celu usztywnienie taryf na 2018 i 2019 rok. Czy to nie wystarczająca gwarancja, że podwyżek nie będzie?
Mówienie o tym, że nie podrożeje chleb, gdy zwiększa się cenę mąki, jest absurdalne. Ustawa prawo wodne z jednej strony dziesięciokrotnie podnosi opłaty środowiskowe, z drugiej - próbuje się zaklinać rzeczywistość formalnym zakazem zmiany ceny produktu końcowego. To tak jakby próbowano naginać prawa matematyki i ekonomii, a następnie liczyć, że nauki te staną się bardziej względne niż są. Prędzej czy później - czy to będzie rok 2018, czy 2019 - ekonomia i matematyka upomną się o swoje. Ktoś będzie musiał pokryć różnicę w cenie. Ja obawiam się najbardziej, że niestety, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, luka zostanie pokryta przez mieszkańców.
Reklama
Jak sam pan wspomniał, jest szansa, że szykowane rozporządzenie złagodzi zapisy ustawowe, co oznacza, że stawki za pobór wód być może nie będą aż dziesięciokrotnie wyższe.
Byłbym co do tego ostrożny. Ze strony wiceministra środowiska Mariusza Gajdy padła niedawno deklaracja, że opłaty środowiskowe nie wzrosną. W świetle wcześniejszych zapowiedzi byłoby to dla mnie duże zaskoczenie, ale ze względu na szacunek do pana ministra i instytucji, którą on reprezentuje, cierpliwie czekam, czy te słowa okażą się prawdziwe i czy faktycznie stawki określone w rozporządzeniu utrzymają się na dotychczasowym poziomie. Wtedy, jak najbardziej podtrzymujemy deklarację, że podtrzymamy naszą – realizowaną przez ostatnie cztery lata - politykę cenową, polegającą stabilizacji i obniżaniu hurtowych cen wody.
Przyjmijmy scenariusz, w którym do podwyżek jednak dochodzi. Kogo dotkną w pierwszej kolejności?
W woj. śląskim podwyżki dotkną praktycznie wszystkich. Począwszy od naszego przedsiębiorstwa, które jest hurtowym dostawcą wody, poprzez przedsiębiorstwa miejskie, które z tej wody korzystają. Dotyczyć to będzie również mieszkańców, w kranach których płynie przecież ta sama woda. Zatem cały ten łańcuch dostawców i odbiorców zostanie obciążony podwyższonymi opłatami za wodę. Jeśli oprzeć się na danych zawartych w samej ustawie przyjętej przez parlament, można przyjąć, że 4-osobowa rodzina rocznie za wodę dopłaci ok. 100 zł. Oczywiście to jest tylko koszt bezpośredni. Nie możemy przecież zapominać, że woda jest częścią praktycznie każdego procesu produkcyjnego czy usługowego. Zatem wzrost jej ceny spowoduje wzrost cen innych usług czy towarów. Proszę jednak wybaczyć, ale skala tego jest tak ogromna, że nawet nie śmiem robić prognoz w tym zakresie.
System dostarczania wody na Śląsku jest dość specyficzny, bo wodę trzeba transportować z daleka. Może stąd ta obawa o podwyżki? Być może w innych regionach tak źle nie będzie?
Podwyżki uderzą w całą Polskę, natomiast dla woj. śląskiego będą szczególnie dotkliwe. W oparciu o stawki ustawowe szacujemy, że rocznie nasze koszty wzrosną o prawie 50 milionów złotych. Ten unikalny system, który powstał 130 lat temu, był historyczną koniecznością. W sercu Śląska nie ma teraz czystej wody, ona musi być transportowana dla 4 mln mieszkańców przez ponad tysiąc kilometrów rur przesyłowych. System ten do tej pory był naszą zaletą, bo podczas suszy czy powodzi mogliśmy śmiało korzystać z wody i jednocześnie walczyć z żywiołem. Przez zapisy ustawowe i cennik ukształtowany w myśl zasady „kto bierze więcej, płaci więcej”, sytuacja odwraca się przeciwko nam. Tego rodzaju polityka może prowadzić do dezintegracji i następnie upadku śląskiego systemu. A w końcu mówimy o bezpieczeństwie dostaw wody dla aglomeracji śląskiej.
Ministerstwo twierdzi, że wiele spółek wodociągowych jest w dobrej kondycji finansowej i dlatego nie powinny podnosić cen dla mieszkańców. Nie dopuszcza pan scenariusza, w którym spółka weźmie ewentualne dodatkowe koszty na siebie?
Zrobimy wszystko, by zminimalizować skutki podwyżek opłat środowiskowych. Nie możemy jednak działać na niekorzyść spółki, a tym samym popełniać przestępstwa. Biznes nie kieruje się strachem czy sentymentem. Ekonomia jest nieubłagana. Wzrost kosztów musi być zrównoważony po stronie przychodowej. Jeśli opłaty wzrosną, nie będziemy mieli innego wyjścia jak przerzucić rosnące koszty na cenę hurtową wody. Inaczej doprowadzilibyśmy do bankructwa naszego przedsiębiorstwa, a to skutkowałoby groźbą przerwania dostaw wody dla 3,5 mln osób.
Resort środowiska szykuje jednak bat na spółki wodociągowe, by nie wykorzystywały nowego prawa jako pretekstu do podwyżek. Od 2018 roku dopilnować ma tego krajowy regulator. Czyli państwo podniosą ceny, a chwilę później odwiedzi was urzędnik, który nakaże obniżyć stawki.
Krajowego regulatora specjalnie się nie obawiam, ze względu na to, że jeśli będzie on działał analogicznie np. do Urzędu Regulacji Energetyki, to taryfy będą sprawdzane pod kątem poprawności rachunku ekonomicznego. A my ten rachunek mamy przecież transparentny, nasze sprawozdania, w tym również ponoszone koszty, regularnie publikujemy. W związku z tym nie mamy niczego do ukrycia. Jeśli zostaniemy poddani takiej weryfikacji, obawiam się, że część tych wiadomości, które teraz publikuje resort środowiska, okaże się boleśnie nieprawdziwa.
Załóżmy, że urzędnicy będą innego zdania i każą państwu stawki obniżyć. Co wtedy?
Jeśli będzie to sprzeczne z kodeksem spółek handlowych, ustawą o rachunkowości i prostym rachunkiem kosztów, wówczas nie będziemy mieli innego wyjścia jak walczyć o prawa mieszkańców i spółki na drodze sądowej. Myślę jednak, że groźba, iż regulator krajowy nakaże w sposób wzięty z sufitu obniżyć ceny, bez analizy rachunku ekonomicznego, wydaje się mało prawdopodobna. Wierzę, że podstawowe prawa matematyki nas obronią.
Ministerstwo podliczyło, że Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów ma nadpłynność finansową rzędu 250 mln zł. Zdaniem resortu oznacza to, że jeśli wskazany przez państwa wzrost opłat ma być prawdziwy, to środków, które są aktualnie w dyspozycji, wystarczy na pokrycie przez spółkę kosztów tych opłat na blisko 42 lata.
Po pierwsze, ministerstwo dopuściło się prostego błędu matematycznego. Nasze koszty z tytułu opłat środowiskowych wzrosną o prawie 50 mln zł i to w ujęciu rocznym, a nie jednorazowo. W związku z tym trudno mówić o generowaniu nadwyżki przez kolejne 42 lata. Posługiwanie się sformułowaniem „nadpłynność” w odniesieniu do środków inwestycyjnych stanowi kolejne nieporozumienie. Jesteśmy w trakcie realizacji największego w historii województwa śląskiego programu inwestycyjnego w zakresie infrastruktury wodnej. Ten 130-letni system, którym zarządzamy, wymaga potężnych inwestycji w utrzymanie bezpieczeństwa i jakości wody. Część pieniędzy, o których wspomina ministerstwo, jest gromadzona w budżecie inwestycyjnym. Jeśli pan minister kosztem ograniczenia bezpieczeństwa dostaw wody na Śląsku, chciałby pokryć wzrost opłat za korzystanie ze środowiska, to niech powie to jasno, a nie próbuje szukać wirtualnych środków w kieszeniach GPW.
Sugeruje pan, że w takim razie oprócz podwyżek dochodzi jeszcze zagrożenie dla inwestycji wodociągowych?
Zrobimy wszystko, by tak się nie stało. Naszym priorytetem jest działalność inwestycyjna i wygospodarowywanie na nią środków poprzez politykę oszczędności, a nie podnoszenie cen. Dlatego z taką mocą sygnalizujemy skutki nowego prawa wodnego, by raz jeszcze poddać analizie przepisy i być może zweryfikować proponowany cennik. Ciągle na to liczymy, bo ostatnie stanowiska ministerstwa w tej sprawie wydają się nieco bardziej zrównoważone. Wierzymy, że rozporządzenie, nad którym pracuje resort, nie przekreśli planów inwestycyjnych dla całego województwa.
Czy w takim razie te zmiany w prawie wodnym są potrzebne i słuszne?
Polska jest jednym z ostatnich krajów, które wdrażają ramową dyrektywę wodną. Bezwzględnie więc musimy implementować prawo unijne do naszego porządku prawnego. Ale róbmy to rozsądnie, uczmy się od tych, którzy zrobili to dawno temu. Nasi sąsiedzi - Czesi, Słowacy, Niemcy, a nawet Austriacy czy Włosi już dawno wdrożyli założenia dyrektywy wodnej, ale żadne z tych państw nie zrobiło tego w sposób bezrefleksyjny, wprowadzając dodatkowe obciążenia podatkowe dla obywateli. Tam stało się to w sposób zrównoważony, przy zachowaniu interesu mieszkańców i przedsiębiorstw wodnych. Stąd moja obawa, że pod płaszczykiem regulacji unijnych, w Polsce wprowadza się nowe daniny. A to może skutkować tym, że tańsza woda z Czech i Niemiec „zaleje” wszystkie sąsiadujące z nimi polskie obszary. Już teraz na Śląsku są miasta, które importują wodę z Czech. W momencie, gdy wprowadzimy dodatkowe ciężary do ceny naszej, krajowej wody, obawiam się, że ten proceder może przybrać skalę masową.