Z sześciu banków, które pierwszego lipca miały najwyższe spready walutowe: Getinu, DB PBC, Polbanku EFG, DnB Nord, Nordei i BNP Paribas, tylko jeden zdecydował się obniżyć prowizję pobieraną za sprzedaż walut. W Getinie spadła ona z 12,2, do 7 proc., czyli z 42 do 25 groszy płaconych za każdego franka. Jednak to nie zmienia faktu, że bank nadal jest w ścisłej czołówce najdroższych, jeśli chodzi o kurs szwajcarskiej waluty. W pozostałych instytucjach w tym czasie spready nawet wzrosły, choć z powodu ustawy antyspreadowej modyfikacje w swojej ofercie przygotowują właśnie DnB Nord i Nordea. Choć ustawa zacznie obowiązywać pojutrze, nie ujawniają one na razie, jakie zmiany wprowadzą. Przykład tych instytucji potwierdza, jak ważne było uchwalenie nowych przepisów.
Pod rządami nowych przepisów klient nie będzie ponosił żadnych kosztów zmiany sposobu spłaty. Do tej pory banki za aneks do umowy pobierały nawet kilkaset złotych. Raty można spłacać pieniędzmi z kantoru, skorzystać z walutowej platformy internetowej bankowej lub pozabankowej albo po prostu kupić walutę w innym banku.
– Wystarczy rzut oka na bankowe tabele kursów walut, aby dostrzec ogromne różnice w wycenie. Pomiędzy najtańszymi a najdroższymi frankami różnica sięga 18 groszy – mówi Halina Kochalska, analityk Open Finace. – Klient kupujący walutę w najtańszym banku i jednocześnie spłacający ratę w najdroższej instytucji oszczędza blisko 18 zł na każdych 100 frankach. Dla kredytu z ratą ok. 500 franków, a taką płacą np. osoby, które we franku pożyczały trzy lata temu 300 tys. zł, zaoszczędzą na spreadzie 90 zł – wylicza.
Ale żeby samodzielny zakup się opłacał, ważny jest też koszt prowadzenia konta walutowego oraz przelewu do innego banku. W większości banków prowadzenie konta walutowego jest bezpłatne, choć zdarzają się wyjątki. 20 zł miesięcznie bierze BNP Paribas. W BOŚ otwarcie konta walutowego kosztuje 20 zł, a prowadzenie – 5 zł miesięcznie. W BPH to wydatek 5 zł miesięcznie, chyba że klient ma określone ROR-y złotowe, np. Sezam Srebrny, Złoty lub Max, wówczas konto jest za darmo. W DNB Nord to 6 zł miesięcznie – mówi Kochalska. Ale kluczowy jest koszt przelewów. Np. w BPH jest to 70 zł, w DB PBC min. 50 zł, w BOŚ od 40 zł, a w DnB Nord od 30 zł wzwyż. W Polbanku EFG zażądają od 25 zł, a w Raiffeisenie od 34,99 zł. W mBanku, MultiBanku i Nordei prowizja zaczyna się od 20 zł. Tylko pobranie gotówki w kasie i zaniesienie jej do innego banku jest za darmo.
Dlatego zanim ruszymy do kantoru po franka, najpierw policzmy, czy aby na pewno na tym zyskamy.
Węgierski rząd nie bardzo pomaga swoim obywatelom, restrukturyzując ich długi
Parlament wszedł w kompetencje KNF, wprowadzając ustawę antyspreadową?
Ta ustawa implementuje postanowienia wydanej przez KNF w 2008 r. rekomendacji SII i uczytelnia reguły gry w relacji klient – bank. Sejm narzucił bankom rozwiązania, które uregulowała KNF. Dzięki temu łatwiej będzie korzystać z możliwości spłaty kredytów bezpośrednio w walucie, co do tej pory w wielu bankach kosztowało nawet kilkaset złotych.
Oponenci twierdzą, że ta ustawa faworyzuje jedną grupę klientów. Większość osób, często mniej zamożnych, ma kredyty hipoteczne w złotych. One też płacą coraz więcej z powodu rosnących stóp.
Ustawa antyspreadowa ani nie dyskryminuje, ani nie preferuje. Ona porządkuje relacje, ogranicza możliwość tworzenia nieuczciwych praktyk.
Dlaczego parlament nie przyjął rozwiązań takich jak na Węgrzech? Te głosy pojawiły się, gdy kurs franka przekroczył 4 zł.
Przeanalizujmy, co zrobili Węgrzy: uruchomili program zamrażania rat kredytu hipotecznego i wprowadzili możliwość spłacania po stałym kursie – 180 forintów za franka, gdy kurs rynkowy waha się w okolicach 250 forintów. Kredytobiorcy, którzy skorzystają z programu, będą musieli zwrócić narosłą różnicę po 1 stycznia 2015 r. Ten drugi kredyt stanowiący różnicę pomiędzy kursami zostanie przewalutowany na forinty i w nich trzeba go będzie zwrócić. To nie prezent, ale restrukturyzacja zadłużenia.
Węgierski rząd postanowił budować domy dla osób, które nie są w stanie obsłużyć kredytów we frankach.
Pod koniec tego roku ma się zacząć budowa pierwszych kilkuset domów dla rodzin, które zalegają ze spłatami. Mają to być tanie mieszkania czynszowe, wykonane w energooszczędnej technologii, by rachunki zadłużonych były jak najmniejsze. Będą pomagali je budować przyszli lokatorzy w ramach prac publicznych. Przy każdym ma być ogródek do uprawy warzyw, co jeszcze bardziej ma obniżyć koszty życia lokatorów. To, co robią Węgrzy, to nie jest łagodna pomoc. Wcześniej Węgry źle zrozumiały zasady wolnego rynku. Stabilność finansowa jest dobrem publicznym. A jeśli coś jest dobrem publicznym, to państwo powinno być władne bronić tego dobra. Reguły powinno się przyjmować przed, przewidując i ograniczając ryzyka, a nie po, każąc płacić za zaniechania podatnikom. Naprawdę rozwiązania, które przyjęliśmy w Polsce – prewencyjne działania KNF, tj. rekomendacje nadzorcze i uchwały ograniczające nadmierne zadłużenie w walucie – są dużo lepsze dla kredytobiorców, państwa i podatników.