Bezrobocie w naszym kraju nigdy nie było tak niskie – według badań Eurostatu bez pracy pozostaje 4,7 proc. Polaków. Dane GUS są nieco mniej optymistyczne – 6,6 proc., ale wyliczenia biorą pod uwagę zarejestrowanych bezrobotnych, również tych pracujących na czarno. Sytuacja na rynku pracy wydaje się więc znakomita. Jeśli jednak przyjrzymy się jej bliżej, okaże się, że nie dla wszystkich.
W grupie wiekowej 25–34 lata aż 28 proc. osób nie ma zatrudnienia (dane GUS za I kw. 2017 r.). Nie najlepiej jest też wśród najmłodszych w wieku 18–24 lata, spośród których nie pracuje 13 proc. Co gorsza, często jest to długotrwałe bezrobocie. W 2016 r. w Polsce bez pracy dłużej niż 12 miesięcy pozostawało 4 proc. młodej populacji – wynika z raportu Eurofundu. Aż 25 proc. spośród nich znajdowało się poza rynkiem pracy dłużej niż rok.

Młodzi gniewni

Czego po rynku pracy oczekuje najmłodsze pokolenie? W ostatnich latach dominowało przekonanie, że przede wszystkim elastyczności. Jednak z badań prowadzonych przez dr. hab. Rafała Mustera z Uniwersytetu Śląskiego wyłania się zupełnie inny obraz. – To jeden z mitów współczesnego rynku pracy. W rzeczywistości młodzi podkreślają, że najważniejsza jest dla nich stabilizacja, oczekują umów na czas nieokreślony – mówi ekspert. Pracodawcy i politycy kierują się jednak stereotypami, co przekłada się na wzrost liczby podpisywanych umów cywilno-prawnych.
Reklama
Innego zdania jest Aleksandra Kowalewska, specjalista ds. PR i CSR z Grupy Pracuj: – Z raportu przygotowanego przez badaczy z Uniwersytetu Bentleya w USA wynika, że aż 77 proc. przedstawicieli młodego pokolenia uważa ośmiogodzinny dzień pracy za obniżający efektywność pracowników. Wykorzystanie technologii mobilnych i patrzenie na pracę nie z perspektywy biurowych ośmiu godzin, a konkretnych zdań, które zrealizować można w każdym miejscu, to jedyne rozwiązanie, które pozwoli im zachować tzw. work-life balance. Eksperci szacują, że dzięki nowoczesnym technologiom i dążeniom millennialsów do pracy zdalnej w 2030 r. większość specjalistów pracować będzie z domu, wykorzystując rozwiązania mobilne czy elektroniczne narzędzia do szybkiego przesyłu danych – mówi.
Z pewnością zmienił się w Polsce preferowany przez młodych model życia – millennialsi (nazywani także pokoleniem Y) kwestionują obowiązujący poprzednie generacje zestaw wartości, postaw czy stylów codziennego funkcjonowania. Z przeprowadzonych przez firmę badawczą IQS badań w ramach projektu „Świat młodych” wynika, że aż 44 proc. osób w Polsce, które nie ukończyły 35. roku życia, mieszka z rodzicami. Z kolei z badania przeprowadzonego przez firmę Society of Grownups wynika, że w USA połowa osób w wieku 21–29 lat korzysta z pomocy finansowej najbliższej rodziny. Młodzi w Polsce i na świecie przesuwają jak najdłużej moment psychicznego i finansowego uniezależnienia się.
Badania wskazują, że millennialsi nie są łatwymi pracownikami, szczególnie dla korporacyjnie sformatowanych baby boomersów (czyli pokolenia powojennego wyżu demograficznego urodzonego w latach 1946–64), mają bowiem zupełnie inne oczekiwania wobec pracodawcy. Postanowił to sprawdzić IBM, który powołał specjalną grupę IBM Millennial Corps. Jej celem było zbadanie, jak chcą i lubią pracować millennialsi, oraz wprowadzenie w firmie takich zmian, które zwiększą ich zadowolenie. Analitycy stworzyli listę priorytetów pokolenia Y. Okazało się, że pracownicy tej generacji oczekują częstych informacji zwrotnych od pracodawcy. Chcą być na bieżąco informowani o tym, co robią dobrze, a nad którymi aspektami swojej pracy muszą popracować. Niezwykle ważna jest dla nich otwartość w relacjach z przełożonymi: chcą rozmów o swoich karierach w szerokiej perspektywie oraz omawiania własnych pomysłów na szerszym forum. Zarządzanie millennialsami wymaga więc od menedżerów łączenia pozycji lidera, opiekuna i zawodowego coacha.
Jednak chyba największa różnica pomiędzy baby boomersami a millennialsami dotyczy ich stosunku do rywalizacji. – Dla młodych bardzo ważny jest rozwój zawodowy, zdobywanie nowych kompetencji i praca związana z pasjami – mówi Muster. Dodaje, że baby boomersi postrzegają rynek pracy jako pole bitwy, na którym muszą bezwzględnie rywalizować z innymi. Dla millennialsów ważne jest natomiast zachowanie równowagi między pracą a życiem prywatnym. Praca to praca, młodzi nie identyfikują się z pracodawcą, a gdy firma ma problemy finansowe, to oni będą pierwszymi, którzy „ewakuują się ze statku”.
Bliższe przyjrzenie się formom zatrudnienia w Polsce również przeczy powszechnemu przekonaniu na temat pracy młodych. Tylko w ciągu dwóch ostatnich lat liczba Polaków zatrudnionych na umowach o pracę na czas nieokreślony wzrosła o ponad pół miliona (do 9,5 mln) – wynika z danych GUS na temat aktywności zawodowej Polaków (dane z sierpnia 2017 r.). Przyrost ten był najszybszy właśnie w przypadku młodych. Na koniec I kw. br. na etacie (na czas nieokreślony) pracowało 31 proc. osób w wieku poniżej 24 lat. Przed dwoma laty było to niespełna 28 proc. Również o ok. 3 pkt proc. zwiększył się udział umów bezterminowych wśród Polaków w wieku 25–34 lata (do 67 proc.).
Z badania przeprowadzonego przez think tank Resolution Foundation wynika, że nad Wisłą odsetek optymistów uważających, że millennialsom będzie się żyło lepiej niż ich rodzicom, jest wyższy niż pesymistów. Do pierwszej grupy należy 42 proc. badanych. Przeciwnego zdania jest 37 proc. respondentów. Nastroje społeczne w Polsce są pod tym względem znacznie lepsze niż na Zachodzie, gdzie ponad 50 proc. osób należy do pesymistów (w Hiszpanii 55 proc., a we Francji aż 71 proc.).

Nie wszyscy wygrali

Oczywiście młodzi ludzie nie stanowią na rynku pracy jednorodnej grupy. Co łączy tych, którzy nie poradzili sobie z przekształceniami, jakie zaszły w ciągu ostatniej dekady w polskiej gospodarce? Próby odpowiedzi na to pytanie podjął się Kamil Fejfer, autor książki „Zawód. Opowieści o pracy w Polsce. To o nas” oraz twórca facebookowego profilu Magazyn Porażka. Opisał historie osób, często dobrze wykształconych, pracowitych i ambitnych, które poniosły na rynku pracy druzgocącą klęskę.
Wszechobecna propaganda sukcesu oparta o kulturę ciągłego rozwoju osobistego, coachingu, kursów i korporacyjnego drylu zamazuje całościowy i prawdziwy obraz pracującego Polaka. „Polska to kraj, w którym dobrze żyje się zielonym strzałkom na ekonomicznych wykresach obrazujących PKB, a duża część ludzi żyje od pierwszego do pierwszego – w 2013 r. 60 proc. rodzin nie mogło sobie pozwolić na tygodniowe wakacje raz do roku”, pisze Fejfer. Przytacza badanie GUS, który przepytał osoby zatrudnione na umowach-zleceniach oraz umowach o dzieło o to, czy pracują na nich z własnej woli. Okazało się, że 80 proc. badanych zostało zmuszonych do podpisania umówi innych niż o pracę.
Fejfer opisuje między innymi młodych zatrudnionych w branży gastronomicznej. Średnie wynagrodzenie to 1,9 tys. zł na rękę na umowie o pracę. Jednak nawet 40 proc. zatrudnionych pracuje w niej na czarno. Autor przytacza historię Moniki, która zajmowała się w przeszłości m.in. badaniem sztuki, pisaniem tekstów naukowych oraz prowadzeniem zajęć na wyższej uczelni. Poza branżą gastronomiczną pracuje ona w teatralnych szatniach. Do wyczerpania psychicznego dochodzi upokorzenie związane bezpośrednio ze sferą materialną. „(...) wykształcona, inteligentna i pracowita mieszkanka dużego miasta w środku Europy, w kraju, który od ponad dekady należy do Unii Europejskiej, chodziła głodna, bo pomimo wykonywania pracy, nie było jej stać na jedzenie” – pisze Fejfer.
Ale prekariusze pracują także w korporacjach. Praktyka czy staż w dużej firmie bywa okazją do wykorzystywania młodych pracowników. Fejfer przytacza m.in. historię kobiety, która dostała pracę w korporacji, chciała – jak sama mówi – „kosić chamski hajs”, ale za 1,5 tys. zł miesięcznie została dziewczyną od wszystkiego. Także system rekrutacyjny w korporacjach charakteryzuje się dużą bezwzględnością. Firmy otrzymują setki aplikacji na dane stanowisko, więc mówienie o rynku pracownika w Polsce to nieporozumienie. W mechanizmy rekrutacyjne głęboko wpisans jest dyskryminacja. Dużą przewagę mają młodzi mężczyźni, dodatkowe punkty zapewniają atrakcyjność fizyczna, styl i prezencja.
Szeregi prekariuszy zasilają również freelancerzy. W ten model pracy wliczone jest duże ryzyko: niewypłacanych na czas wynagrodzeń, zaniżanych stawek, niewywiązywania się zleceniodawców z wcześniej wynegocjowanych warunków. Praca freelancera to ciągłe upominanie się o zaległe pieniądze oraz godziny pracy przy pozyskiwaniu zleceń i „obsłudze” zleceniodawców. Niesie ze sobą często rozregulowanie biologicznego zegara, niedosypianie, permanentne zmęczenie.
Opisane w „Zawodzie” historie to tylko wąski wycinek problemu. Kim więc są ludzie, którym się nie powiodło? Fejfer przedstawia obraz osób bardzo ambitnych, wykształconych, pracowitych, ale jednocześnie naiwnych i ze zbyt dużym optymizmem poruszających się na współczesnym rynku pracy. Ich zawodowym zmaganiom towarzyszy ciągły stres, upokorzenia, brak zrozumienia i niemożność nawiązania kontaktu z innymi pracownikami. Łączy ich życie tu i teraz, wiązanie końca z końcem, trudność z ustabilizowaniem swojej sytuacji.

Mit bezrobotnego magistra

Jest wreszcie powtarzana od lat mantra o sfrustrowanych, bezrobotnych humanistach – historykach sztuki, socjologach, kulturoznawcach – których rynek pracy nie potrzebuje. Na dodatek to przez nich miałaby zwiększać się prekaryzacja, bowiem nieposiadający „konkretnych” kompetencji (np. umiejętności programowania) absolwenci nie mają silnej pozycji na rynku, więc muszą godzić się na śmieciowe warunki proponowane im przez pracodawców. Ale ile w tych zdaniach prawdy?
Zacznijmy od pracowników z wyższym wykształceniem. Odsetek aktywnych zawodowo osób z uczelnianym dyplomem to w całej Unii Europejskiej średnio 35,8 proc. W Polsce – 28 proc., ale im młodsza generacja, tym wyższy poziom wykształcenia. Z danych GUS (za 2014 r.) wynika, że wśród Polaków w wieku 30–34 lata prawie 40 proc. skończyło wyższą uczelnię. Na dodatek mitem jest przekonanie, że dyplom nie pomaga na rynku pracy – tylko 5 proc. osób ze wspomnianej grupy nie ma zatrudnienia. Wykształceni nie garną się też do emigracji. Z badań Work Service wynika, że wyjazd za granicę planują co prawda głównie osoby młode, jednak niemal 90 proc. z nich nie ma skończonych studiów.
Wbrew pozorom wśród absolwentów niewielu jest humanistów. Z danych Eurostatu (z 2015 r.) wynika, że odsetek osób studiujących kierunki z zakresu nauk humanistycznych i sztuki wynosi w Polsce tylko 7,4 proc. To jeden z najniższych wyników w całej Wspólnocie (mniej humanistów znajdziemy tylko w Szwecji i Bułgarii) i znacznie poniżej europejskiej średniej (11 proc.). Przyjrzyjmy się analogicznym danym dla kierunków z zakresu nauk biologicznych, matematyki, statystyki oraz technologii informacyjnych oraz komunikacyjnych. W Polsce odsetek absolwentów kończących kierunki z tego zakresu wynosi 7,2 proc. i jest znacznie niższy od średniej dla UE (10,3 proc.). Jednak w wielu najbogatszych krajach Wspólnoty również jest niski jak na europejskie standardy. Można tutaj wymienić chociażby Belgię, Danię, Austrię czy Szwecję. Warto przy okazji dodać, że odsetek osób kończących nad Wisłą kierunki związane z inżynierią, przemysłem i budownictwem jest sporo wyższy od unijnej średniej.
Tymczasem firmy technologiczne wciąż ostro rywalizują o kandydatów z doświadczeniem technicznym czy informatycznym. „Ostatecznie bez kodowania twoje pomysły pozostaną jedynie notatką na serwetce albo marzeniem” – pisał na łamach „Harvard Business Review” Tom Perrault z Rally Health, firmy pozwalającej dzięki internetowym aplikacjom planować zdrowy tryb życia. Zwrócił przy tym uwagę, że wciąż pozostaje wiele obszarów, w których liczą się niedoceniane dzisiaj humanistyczne zdolności, takie jak kreatywność, empatia, słuchanie czy tworzenie wizji. Perrault twierdzi, że w niedalekiej przyszłości start-upy oraz firmy technologiczne zaczną rywalizować o twórczych humanistów, tak jak dzisiaj walczą o informatyków czy inżynierów.
Nie ulega jednak wątpliwości, że duża liczba absolwentów studiów humanistycznych ma problemy z wejściem na rynek pracy. Zdaniem Rafała Mustera to w dużej mierze pochodna struktury polskiej gospodarki. – W Polsce ciągle relatywnie słabo rozwinięty jest sektor usług zaawansowanych. Dotyczy to przede wszystkim mniejszych miast – twierdzi Muster. Dodaje, że młodzi są bardzo ambitni i produktywni i nie chcą pozostawać poza rynkiem pracy, „biorą wobec tego to, co jest”.
Jeśli chodzi o niedobory specjalistów na polskim rynku pracy, to bardzo potrzebuje on przede wszystkim absolwentów kierunków związanych z szeroko rozumianym IT. – W 2017 r. oferty skierowane do tych specjalistów stanowiły 16 proc. wszystkich ogłoszeń o pracę. Bardzo pożądani są także absolwenci uczelni technicznych – inżynierowie różnych specjalności. Rynek niezmiennie sięga także po sprzedawców, pracowników obsługi klienta i finansistów – mówi Aleksandra Kowalewska.
Muster dostrzega jednak światełko w tunelu. Podkreśla, że wyrzuceni poza rynek pracy humaniści są znacznie bardziej elastyczni od „ścisłowców”. – Programy studiów humanistycznych mają zazwyczaj szerszy charakter, co daje młodym większe pole do przekwalifikowania się – mówi.