Do dobrej koniunktury gospodarczej zaczynamy się powoli przyzwyczajać. Tempo wzrostu PKB rozkręca się coraz mocniej, optymizmem napawa spadek do rekordowo niskich poziomów bezrobocia i obniżający się odsetek osób, które obawiają się utraty pracy. Od trzech lat więcej firm zwiększa zatrudnienie niż je obniża. Prognozy przedsiębiorców mówiące o chęci powiększenia załogi są bliskie rekordom z poprzedniego boomu gospodarczego lat 2007–2008. To, co do tej pory dawało powody do radości, czyli nienotowana od przeszło ćwierć wieku poprawa sytuacji na rynku pracy, zaczyna jednak rodzić niepokój.

Pracownika zatrudnię od zaraz

Przedsiębiorcy zaczynają wśród najważniejszych barier rozwoju wymieniać rosnące problemy ze znalezieniem odpowiednich pracowników. Z badań, jakie cyklicznie prowadzi wśród firm Narodowy Bank Polski, wynika, że należą one obok zmieniających się przepisów do najważniejszych przeszkód w prowadzeniu działalności gospodarczej. W końcu II kwartału tego roku ponad 122 tys. miejsc pracy było nieobsadzonych – to najwyższy odsetek od blisko dekady, chociaż liczba pracujących bije rekordy. Problem z zapełnieniem wolnych miejsc ma już więcej niż co trzecie przedsiębiorstwo, a blisko połowa firm ma trudności ze znalezieniem osób o odpowiednich kwalifikacjach.
Reklama
W przemyśle przetwórczym już niemal połowa przedsiębiorstw ma nieobsadzone wakaty. Tylko nieco mniejsze problemy raportują szefowie z branży transportowej, budownictwa czy handlu. Eksperci banku centralnego, którzy analizowani deklaracje rodzimych przedsiębiorców, zwracają uwagę, że choć na przełomie lat 2007 i 2008 skompletowanie załogi było trudniejsze niż obecnie, to teraz wyszukiwanie i rekrutowanie pracowników jest mniej efektywne – przedsiębiorstwa częściej zgłaszają problemy z obsadą wakatów.
Niedawno narzekał na to Dariusz Blocher, prezes Budimeksu. Firma budowlana, którą kieruje, ma już takie kłopoty, że ogranicza udział w przetargach. Jeśli przedsiębiorstw w podobnej sytuacji będzie więcej, to zamiast obserwować przyspieszanie gospodarki, będziemy musieli przyzwyczajać się do jej wolniejszego tempa wzrostu.
Problemy ze znalezieniem nie tylko odpowiednio wykwalifikowanych, ale coraz częściej jakichkolwiek rąk do pracy to dopiero wierzchołek góry lodowej, do której zbliża się polska gospodarka.

Przed nami demograficzna góra lodowa

Eksperci z Instytutu Badań Strukturalnych od dłuższego czasu zwracają uwagę, że szybkie starzenie się ludności doprowadzi do spadku zasobu siły roboczej w Polsce. Jego skutki będą dostrzegalne już w najbliższych pięciu latach, a z czasem jeszcze się nasilą. Według prognoz mediana wieku naszej populacji wzrośnie z 39 lat w 2015 r. do 45 lat w 2030 r. W połowie XXI w. ma sięgnąć aż 50 lat, co będzie piątą najwyższą wartością w Unii Europejskiej. W perspektywie najbliższych kilkudziesięciu lat wskaźnik obciążenia demograficznego (relacja osób powyżej 64. roku życia do ludności w wieku produkcyjnym) niemal potroi się z obecnych 22 proc. Obniżenie wieku emerytalnego, które właśnie stało się faktem, jeszcze bardziej ograniczy nasze rozwojowe możliwości. Negatywnie konsekwencje pogarszającej się demografii Polski odbiją się nie tylko na zatrudnieniu, ale w przyszłości także na dochodach i konsumpcji, a co za tym idzie, spowolnią tempo wzrostu PKB. Eksperci IBS ratunek widzą w przywróceniu wieku uprawniającego do świadczenia emerytalnego do 67 lat i postawieniu na aktywizację zawodową kobiet, szczególnie tych w wieku od 20 do 44 lat. To jednak pozwoli nam złagodzić spadek aktywności zawodowej jedynie o połowę. Dlatego nie mamy wyjścia i musimy otworzyć się na imigrantów.

Setki tysięcy Ukraińców to za mało

Z czasem Polska stanie się krajem o większym napływie ludności niż odpływie. Ośrodek Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego szacuje, że w 2060 r. udział cudzoziemców w naszej populacji wyniesie 12–14 proc. Nawet to jednak nie będzie w stanie obronić nas przed postępującym procesem starzenia się społeczeństwa.
Na razie luki na rynku pracy udaje nam się zasypywać falą ukraińskiej imigracji. Dzięki uproszczonej procedurze pozwalającej legalnie pracować naszym sąsiadom ze Wschodu (przez sześć miesięcy w ciągu roku) setki tysięcy Ukraińców podejmują zatrudnienie nad Wisłą. Jednak przepisy nie pozwalają im zapuścić korzeni w Polsce. Strumień pracowników z Ukrainy może więc za chwilę popłynąć dalej do Europy Zachodniej, która mierzy się z podobnymi wyzwaniami demograficznymi jak my. Poza tym może osłabnąć również z innego powodu – według prognoz ONZ Ukraińcy są jedną z najszybciej starzejących i kurczących populacji świata.
Dlatego pracowniczych rezerw powinniśmy poszukać także u siebie. Z szacunków DGP wynika, że nawet 2,5 mln osób więcej mogłoby podjąć zatrudnienie, jeśli miałoby odpowiednie warunki. Największa grupa osób – ok. 1,8 mln potencjalnych pracowników – to bierni zawodowo, skupieni na opiece nad dziećmi lub osobami starszymi. Przy odpowiednim dostępie do usług publicznych, jak żłobki, przedszkola czy domy opieki dziennej, mogliby wrócić na rynek pracy. Rezerwy tkwią też wśród młodych, którzy późno rozpoczynają karierę i wzorem kolegów i koleżanek z Zachodu nie łączą nauki ze zdobywaniem doświadczeń zawodowych. Mamy też jeden z najniższych w UE odsetków zatrudnienia wśród osób z niepełnosprawnościami. Jego źródło tkwi w braku elastyczności w kształtowaniu środowiska pracy czy braku zrozumienia dla ograniczeń ciała. Podobne problemy napotka za chwilę rosnąca rzesza osób starszych. Pracodawcy zaś będą musieli dopasować miejsca pracy do ich potrzeb albo pogodzić się z hamowaniem rozwoju swoich biznesów.