Powszechne urlopy są z nami niecałe sto lat. A jak pokazują obecne trendy, nigdzie nie jest powiedziane, że zostaną na zawsze.
Co zrobić z wolnymi dniami
W całej Europie prawo do płatnego wypoczynku stało się jedną z najważniejszych zdobyczy okresu po pierwszej wojnie światowej. Kiedy do władzy dochodzili socjaliści, regulowali czas pracy i wprowadzali do prawodawstwa urlopy. W Polsce pierwszy prawdziwy urlop robotnikom i inteligentom zagwarantowała ustawa wprowadzona przez Sejm Ustawodawczy w 1922 r. Podpisany przez marszałka Wojciecha Trąmpczyńskiego akt ustanawiał wolne dla pracowników związanych umową o pracę, przepisy te obejmowały zakłady zatrudniające powyżej czterech osób. Dla pracowników przemysłu, szpitali, górników czy kierowców, którzy w przedsiębiorstwie przepracowali co najmniej rok, wprowadzono urlop ośmiodniowy. Po trzech latach pracy nabywano na mocy ustawy prawo do 15-dniowej laby. Jeszcze lepiej mieli pracujący umysłowo. Ci nabywali prawo do dwutygodniowego wypoczynku już po pół roku nieprzerwanej pracy. Po roku mogli mieć już miesięczny urlop.
Tworzenie list urlopowych było w przedsiębiorstwach wielkim wydarzeniem. W procesie tym musieli brać udział przedstawiciele pracowników. Każda zmiana, zgodnie z rozporządzeniem ministra pracy, wymagała zgody robotnika, którego dotyczyła. Za niestosowanie się do przepisów ustawy wprowadzającej urlopy przedsiębiorcom groziła kara. Dlatego jeszcze w 1922 r. wybłagali listę wyjątków, w których wakacje pracownikom będzie można przesunąć na czas między październikiem a grudniem. Wyjątek dotyczył między innymi osób, które produkowały cement, wapno i cegły, naprawiały maszyny rolnicze, a także pracowników uzdrowisk i cukierni. Warto wspomnieć, że płatne zwolnienie nie przysługiwało rolnikom.
Polska konstytucja dawała jedno z bardziej nowoczesnych rozwiązań w Europie. Na zachodzie o płatny urlop zaczęto zabiegać ledwie dekadę wcześniej. W 1910 r. grupa holenderskich robotników wyszła na ulice i domagała się tygodniowego płatnego urlopu w ciągu roku. Pracodawcy bali się rozruchów i zgodzili się go udzielać. Po pierwszej wojnie światowej to samo zrobili Brytyjczycy. W 1936 r. dwutygodniowy płatny urlop otrzymali wszyscy Francuzi.
Z płatnego urlopu robotnicy nie korzystali tak jak my dziś. Biedota zostawała w domach lub próbowała podejmować w czasie urlopu pracę dorywczą. Jeśli jednak przedsiębiorca odkrył, że jego urlopowany pracownik haruje, odbierał mu prawo do wypłaty za czas, kiedy nie było go w zakładzie.
Wyjazdy były rozrywką dla najbogatszych. Pod tym względem niewiele zresztą zmieniło się od wcześniejszych stuleci. Za pierwszą turystkę w Tatrach uważa się księżną Beatę Łaską z Kościeliskich. W 1565 r. wybrała się wraz ze swoim dworem w Góry Śnieżne – jak wówczas nazywano najwyższy polski masyw. Celem wycieczki prawdopodobnie była Dolina Kieżmarska. 112 lat później na Śnieżce miał stanąć Michał Kazimierz Radziwiłł. Z kolei na Babią Górę i Łomnicę wspinał się Stanisław Staszic. W tym samym czasie sołtys pobliskiego Karłowa Franz Pabel wprowadził na znajdujący się w Górach Stołowych Szczeliniec króla Prus, Fryderyka Wilhelma III. Ten przyznał mu tytuł pierwszego w Prusach przewodnika turystycznego. Górę odwiedzał później między innymi Wolfgang von Goethe.
Czas wolny pozostałym warstwom społecznym wyznaczały głównie święta religijne. W średniowieczu było ich ponad 190, później ta liczba stopniowo malała.
Zarządzanie wypoczynkiem
„Społeczeństwo polskie nie miało wielkich tradycji wypoczynkowych. Było społeczeństwem w znacznej mierze agrarnym, mało zurbanizowanym, o niewielkim odsetku ludzi wykształconych i – mówiąc najprościej – biednym. Aktywne wykorzystanie czasu wolnego, szczególnie gdy mówimy o turystyce wyjazdowej, możliwe jest tylko wtedy, gdy są na to pieniądze i wiedza” – mówił w rozmowie dla „Biuletynu IPN” Paweł Sowiński, autor monografii „Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny 1945–1989”. Nic dziwnego, że masowe wyjazdy urlopowe zaczęły się dopiero wraz z Polską Rzeczpospolitą Ludową. Dla homo sovieticus wypoczynek miał być bowiem elementem socjalizacji w ustroju. Tak też wykorzystywało go państwo – w ośrodkach wczasowych do codzienności należały choćby polityczne odczyty.
Zarządzanie wypoczynkiem robotnika było dla komunistów tak ważne, że aż wpisano urlop do konstytucji z 1952 r. „Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają prawo do wypoczynku” – głosił art. 59. A kolejne ustępy sankcjonowały nie tylko wakacje, ale też ośmiogodzinny dzień pracy. Państwo zobowiązywało się w konstytucji również do organizacji wczasów, rozwoju uzdrowisk i turystyki, a także „domów kultury, klubów, świetlic, parków i innych urządzeń wypoczynkowych stwarzających możliwości zdrowego i kulturalnego wypoczynku dla coraz szerszych rzesz ludu pracującego miast i wsi”.
Symbolem tamtych czasów był powołany w 1949 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych, który zarządzał ośrodkami wypoczynkowymi w całym kraju. Powołanie spółki przez Sejm miało na celu podporządkowanie czasu wolnego państwowemu zarządowi. FPW organizował wczasy indywidualne, rodzinne, krajoznawcze, a nawet siedmiodniowe wczasy w Warszawie dla robotników z małych miasteczek czy wyjazdy przeciwgruźlicze do Głuchołazów, Szklarskiej Poręby i Śródborowa. Od FPW zależało nie tylko, czy ośrodek będzie istniał, ale też czy robotnik do niego pojedzie. Spółka udzielała pracownikom promesy – swoistego pozwolenia na wyjazd. W 1950 r. z ośrodków FPW korzystało 500 tys. Polaków, w 1979 – 603 tys.
Państwo zmonopolizowało także wyjazdy młodzieżowe. W 1975 r. z zorganizowanego przez zakłady pracy wypoczynku skorzystało 8,5 mln dzieci. Dla porównania: z wczasów zakładowych korzystało wówczas 3,7 mln Polaków.
Początkowo robotnicy na państwowe wakacje wyjeżdżać nie chcieli. Jak hutnik z anegdotki. Przyczyny tkwiły nawet nie w tym, że na wczasy nie mieli pieniędzy. Chodziło raczej o poczucie wstydu. Jak wyjaśniał na łamach „Biuletynu IPN” Sowiński: „Wiele osób nie odczuwało potrzeby wypoczynku poza miejscem zamieszkania. Inni urlop z chęcią przeznaczyliby na dodatkową pracę. Gdy robotnik po 11-miesięcznej pracy w hucie czy pod ziemią w kopalni przyjeżdżał na wczasy, najpierw spał cztery dni. Potem chciał posiedzieć na werandzie, poleżakować, ale chodzić w góry – to niekoniecznie. Nie miał zresztą ubrania, żeby chodzić po górach, przyjeżdżał często w garniturze i pantoflach (jeśli miał), bo mu się wydawało, że musi się pokazać, bo tam będzie inteligencja”. Wiele urlopów robotnicy spędzali więc po prostu w domu lub w rodzinnych ogrodach działkowych.
Nikt nie ma czasu na wakacje
Transformacja ustrojowa pogrzebała Fundusz Wczasów Pracowniczych (warunki jego przejęcia pozostają zresztą do dziś niejasne, spółka działa do teraz), a wraz z nim również zorganizowane turnusy z zakładów pracy. Zastąpiły je wycieczki all inclusive do Tunezji i Egiptu. Z badania przeprowadzonego w 2014 r. przez sondażownię Ipsos wynika jednak, że aż 62 proc. z nas nie może pozwolić sobie na żadne wakacyjne podróże (wyjazd poza miejsce zamieszkania na chociażby tydzień). Oznacza to, że choć z naszymi 26 dniami jesteśmy w światowej czołówce, jeśli chodzi o długość płatnego urlopu, faktycznie nie mamy jak go wykorzystać.
Nie jesteśmy jedyni. W Stanach Zjednoczonych urlop to 12 dni rocznie. A i tak coraz mniej ludzi go dostaje – jak wyliczyło Center for Economic and Policy Research, jeden na czterech pracowników nie ma do niego prawa. Głównie chodzi o osoby zatrudnione w niepełnym wymiarze godzin i na umowy czasowe, a także pracowników najmniejszych firm. Taki los może czekać także polskich pracowników. Jak podaje Eurostat, w krajach europejskich odsetek pracowników w grupie wiekowej 15–64 lata, którzy swoją podstawową pracę wykonywali w niepełnym wymiarze godzin, zwiększył się z 16 proc. w 2003 r. do 19,5 proc. w 2013 r. W Polsce co czwarty zatrudniony pracował na umowie na czas określony. Co dziesiąty – w niepełnym wymiarze godzin. 9 proc. z nas jest zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych – to ok. 1,2 mln pracowników. A im młodszej grupie wiekowej się przyglądamy, tym gorzej. Wśród młodych w wieku 15–25 lat 27 proc. to osoby w ogóle bezrobotne. Polska ma jeden z najwyższych odsetków osób nieuczących się, nieposzerzających kwalifikacji i niezatrudnionych (tzw. NEETs). W takich warunkach o urlopach nie może być mowy.
Zapracowani rodzice mają coraz większe wątpliwości w sprawie wolnego, które mają ich dzieci. W tym roku szkolnym było to ponad 170 dni – wliczając wakacje, święta i ferie zimowe. W międzyczasie każda szkoła dorzucała uczniom po kilka dni od siebie, głównie w czasie egzaminów czy między świętami a weekendami. Szczególnie kwestia przerwy wokół Bożego Narodzenia i Sylwestra wzbudziła wątpliwości rodziców – dzieci pozostawały bez szkoły przez blisko dwa tygodnie: skończyły lekcje 19 grudnia, wróciły do niej dopiero 7 stycznia. W tym czasie wiele szkół po prostu dało pedagogom wolne. Długi urlop oburzył rodziców, którzy wolnego w roku mają zdecydowanie mniej niż ich pociechy. W odpowiedzi minister edukacji opublikowała na stronie resortu list zachęcający do informowania MEN o szkołach, które nie zorganizują opieki dla dzieci w przerwie świątecznej. Nauczyciele protestowali, ale wielu rodziców było jej wdzięcznych.
Długie lato
Pod koniec czerwca problem zbyt długich uczniowskich wakacji powraca jak bumerang. Za każdym razem okazuje się, że wakacje, które zaplanowano na okoliczność niezbędnego udziału dzieci w pracach polowych, dziś niekoniecznie przystają do urlopowej rzeczywistości rodziców, którzy co prawda orają, ale raczej w korporacjach niż na czarnoziemie. Pedagodzy tłumaczą jednak, że z wakacjami niewiele da się zrobić, bo przez dwa miesiące letnich ferii jest po prostu zbyt ciepło, żeby prowadzić zajęcia. A nasze placówki nie są i raczej nie będą klimatyzowane.
Zresztą i tu nie jesteśmy w Europie rekordzistami. Polscy uczniowie mają w roku formalnie 13 tygodni wakacji. Francuzi, Łotysze i Litwini dają swoim uczniom trzy tygodnie więcej. Same wakacje trwają dziewięć tygodni, a do tego dochodzą jeszcze ferie zimowe, jesienne i wiosenne, a także przerwa noworoczna. 16 tygodni laby uczniom zapewnia Islandia, 15 tygodni – Belgia, Finlandia i Węgry, a 14 tygodni w roku – Hiszpania, Irlandia i Grecja. Krócej niż u nas relaksują się tylko mali Słowacy i Duńczycy.
To jednak może nie być koniec problemów z wakacjami. Turystyczne gminy z północy Polski co jakiś czas robią podchody, by wprowadzić w kraju wakacje na tury – tak jak ma to miejsce w przypadku ferii zimowych. Turnusy miałyby się zaczynać pod koniec czerwca i kończyć w połowie września. Jak argumentują miasta uzdrowiskowe i turystyczne zrzeszone w Związku Miast Polskich, takie rozwiązanie przyniosłoby wiele zysków turystyce.
Na razie nie zgadza się na to minister Joanna Kluzik-Rostkowska. Rzeczniczka jej resortu, odpowiadając na propozycję, pytała: – Kto miałby się zaopiekować dziećmi w trakcie tych dłuższych wakacji? Rodzice mają ograniczoną liczbę dni urlopu, które muszą rozplanować tak, aby zorganizować dzieciom opiekę i w ferie zimowe, i w wakacje letnie. Karta nauczyciela sztywno wyznacza natomiast dni pracy nauczycieli. Czy samorządy gotowe byłyby opłacić opiekę nad dziećmi związaną z wydłużonymi wakacjami?
Na to pytanie odpowiedź nie padła.