Główna część tej kwoty to podatek od lokat odprowadzany do budżetu bezpośrednio przez banki. Z informacji, jakie uzyskaliśmy z Ministerstwa Finansów, wynika, że w ubiegłym roku fiskus dostał z tego tytułu 2,3 mld zł, tyle samo co rok wcześniej. To i tak znacznie mniej niż w 2012 i 2013 r., kiedy to opodatkowanie odsetek z bankowych depozytów przynosiło budżetowi 3–3,3 mld zł rocznie. Ale wtedy stopy procentowe były dwukrotnie wyższe niż obecnie.
Mimo bessy na giełdzie trwającej przez większą część ubiegłego roku przyzwoicie wyglądają też wpływy z podatku od sprzedaży akcji czy dywidend. W sumie budżet dostał 926,3 mln zł. To nieco więcej niż rok wcześniej. Ale o prawie 30 tys. osób spadła liczba podatników rozliczających tego typu dochód (w sumie w 2015 r. było ich niespełna 294 tys. osób). Wysoki podatek w połączeniu ze spadkami na rynku i malejącą liczbą podatników oznaczać może, że z giełdy wychodzili ci, którzy kupili akcje wiele lat temu, po jeszcze niższych kursach, i w 2105 r. kończyli inwestowanie.
Zakładając jednak, że tendencje we wpływach z podatków od lokat i z giełdy utrzymają się w kolejnych latach, można przyjąć, że kwota ok. 3 mld zł to środki, z których część może posłużyć za finansowanie programu budowy długoterminowych oszczędności. Resorty rozwoju i finansów deklarują, że jedną z form zachęt do oszczędzania mogą być ulgi w podatku Belki. Zachęty mają dotyczyć przede wszystkim oszczędzania długoterminowego, gdzie pieniądze odkładane byłyby na dłużej niż rok.
Reklama
Ile w takim razie mógłby stracić budżet? Według Narodowego Banku Polskiego depozyty długoterminowe stanowią około jednej piątej aktywów gospodarstw domowych. Przykładając tę strukturę do wpływów z podatku od lokat, można założyć, że utracone dochody z tytułu stosowania zachęt mogłyby wynieść co najmniej pół miliarda złotych. Przy czym kwota ta byłaby zapewne większa, bo część oszczędzających przeniosłaby swoje aktywa do form preferowanych przez fiskusa.
Nawet miliard nie byłby dużą kwotą i da się ją pokryć naturalnymi oszczędnościami – zwykle nie wszystkie wydatki w budżecie są realizowane w stu procentach. Ale nie wydaje mi się, by rząd pogodził się z taką prostą utratą dochodów. Ulgi będą zapewne tak skonstruowane, żeby rzeczywiście opłacało się wpłacać do banków pieniądze na długoterminowe lokaty. To obniżyłoby koszty pozyskania kapitału przez banki na akcję kredytową, co z kolei mogłoby się przełożyć na tańszy kredyt dla firm – mówi Michał Rot, ekonomista PKO BP. Według niego to może spowodować wzrost inwestycji, a w dalszej perspektywie większe wpływy z innych podatków, np. z VAT, które mogłyby zbilansować straty w podatku Belki.
Podobny tok rozumowania prezentuje Ministerstwo Rozwoju, które pracuje nad programem zachęt do oszczędzania. Ministerstwo nie jest jeszcze w stanie ocenić, ile może on kosztować.
Biorąc pod uwagę projektowane rozwiązania, szacujemy, że koszty będą na umiarkowanym poziomie. Należy jednak zakładać, że poprzez zainicjowanie procesu gromadzenia przez Polaków oszczędności długoterminowych, które w celu ich pomnażania wspierać będą rozwój polskich przedsiębiorstw, można w przyszłości liczyć na dodatkowe wpływy do budżetu państwa generowane z opodatkowania zysków tych przedsiębiorstw – napisało biuro prasowe MR w odpowiedzi na nasze pytania w tej sprawie.
Resort przypomina, że wśród potencjalnych zachęt są nie tylko ulgi w podatku, ale również oferowanie specjalnych instrumentów inwestycyjnych, np. REIT-ów, czyli spółek dywidendowych uzyskujących przychody z najmu nieruchomości czy obligacji. MR za przykład podaje detaliczne obligacje sprzedawane beneficjentom programu „Rodzina 500 plus”, gdzie oprocentowanie jest wyższe niż w przypadku standardowych emisji.
Jarosław Sadowski, analityk z firmy Expander, uważa, że to właśnie oferta obligacji 500 plus będzie dobrym testem, czy obrany kierunek zachęcania do oszczędzania jest słuszny. Ale według niego oferowanie wysokich odsetek czy ulg w podatku Belki to za mało, by wygenerować nowe dodatkowe oszczędności w gospodarstwach domowych.