"Deficyt to opóźniony efekt kryzysu" - tłumaczył minister. Według niego dług publiczny nie powinien przekroczyć 55 procent PKB, co oznacza, że w przyszłym roku nie trzeba będzie ciąć długu do zera - to wszystko dzięki wysokim wpływom z prywatyzacji, z której resort finansów chce dostać minimum 28 miliardów. Jednak, jak minister zapewnia, zyski z prywatyzacji są pewne. "No, chyba, żeby jakaś asteroida spadła" - dodał.

Reklama

>>>Rząd podniesie ceny alkoholu

Szef resortu finansów jest też przekonany, że ten deficyt to nic strasznego - nasza gospodarka rozwija się najlepiej w Unii, a to wszystko dzięki temu, że rząd wybrał najlepszą metodą walki z kryzysem, a nie poszedł drogą USA, czy Wielkiej Brytanii. Jak twierdzi Rostowski wzrost zadłużenia sektora finansów publicznych jest niższy od średniego wzrostu w Unii Europejskiej, co oznacza, że rząd cały czas ma kontrolę nad gospodarkę, a Polska nie wpadła w spiralę zadłużenia.

>>>Wielka dziura budżetowa. Jest pod kontrolą

Minister zapowiada jednak, że to nie koniec wzrostu deficytu, bo dług publiczny będzie jeszcze powiększany, jednak od połowy 2010 powinno być już coraz lepiej. Zwłaszcza, że rząd chce przygotowywać czteroletnie plany zarządzania finansami publicznymi.

Reklama

Rostowski odrzuca też oskarżenia, że powiększa deficyt, tak jak chciała opozycja, mimo, że wcześniej zapewniał, że powiększania długu nie będzie. Według niego rząd zwiększa deficyt nie po to, by zwiększyć wydatki i w ten sposób zniszczyć rentowność obligacji, tylko po to, by wreszcie ujawnić dziurę budżetową i ją naprawić.

Minister przyznał się też, że zapłacimy większą składkę unijną i to o 1,7 miliarda. Wszystko przez to, że nasza gospodarka rozwija sie jako jedyna we Wspólnocie, a wysokość daniny do Brukseli zależy od wzrostu PKB kraju.