Sankcje miały pogrążyć rosyjską gospodarkę i sprawić, że kraj nie tylko będzie w stanie prowadzić wojny, ale też normalnie funkcjonować. Tymczasem, jak pisze "New York Times", po 22 miesiącach wojny, Moskwa nie ma problemów z dostępem do zachodnich technologii. Dzięki bowiem podejrzanym pośrednikom i dziurach w międzynarodowym prawie oraz firmom-wydmuszkom, Rosja zdobywa wszystko, co chce - od podstawowego sprzętu telekomunikacyjnego, do zaawansowanych układów elektronicznych, potrzebnych do produkcji rakiet.

Reklama

Tak działają rosyjscy handlowcy

"New York Times" dotarł do maili, w których rosyjscy handlowcy piszą o tym, które porty są najlepsze do transferu towarów na statki płynące do Rosji i komu nie przeszkadza zapłata w rublach. A jeśli jakieś miejsce zostało zdekonspirowane i przestało być bezpieczne, to od razu polecano nowe.

Jedną z ulubionych metod Rosjan jest kupowanie towarów przez pośredników w Chinach i Hongkongu, wysyłanie ich do portu w marokańskim Tangierze i przeładowywanie ich na statki, płynące do Rosji. W ten sposób kraje Dalekiego Wschodu dostarczają Moskwie 85 proc. wymaganych półprzewodników (przed wojną dostarczały zaledwie 27 proc.).

Inni pośrednicy działają z kolei przez Zjednoczone Emiraty Arabskie i przerzucają towary do byłych republik ZSRR, które nie są objęte sankcjami. A stamtąd technologia bez problemu trafiają do Rosji.

Zachód nie radzi sobie z kontrolą handlu

Maile rosyjskich handlowców, jak pisze "NYT", pokazują więc, jak trudno jest powstrzymać globalny handel technologiami, jak koncerny nie mają kontroli nad tym, gdzie trafiają ich produkty i jak nieefektywne są sankcje. Rządy mają bowiem za mało wyspecjalizowanych śledczych - twierdzi ekonomistka Elina Ribakowa - by zmierzyć się z machiną handlową, wytworzoną przez Rosję i czerpiącą z doświadczeń radzieckich w omijaniu sankcji.