Poprzez pewne polityczne fundacje, nasz sąsiad dąży do osłabienia francuskiego przemysłu jądrowego” – doniósł „L'Express”. Wskazując, iż mowa o finansowanych przez państwo niemieckie: Rosa Luxemburg Stiftung oraz Heinrich Böll Stiftung. Obie fundacje (nota bene posiadające swe biura także w Warszawie), wedle francuskiego tygodnika: „celowo osłabiają francuską branżę jądrową”.

Reklama

"Miękkie narzędzia"

Wywierając wpływ na elity, media i opinię publiczną nad Sekwaną przy użyciu tzw. „miękkich narzędzi”, czyli: fundując stypendia doktoranckie i naukowe, prowadząc konferencje oraz warsztaty, organizując spotkania z wpływowymi osobami, etc. Wszystko w klimacie budowania powszechnego lęku przed energią jądrową tak, aby przy jego użyciu wspierać każdy trend blokujący rozwój tej gałęzi gospodarki we Francji.

Przy tej okazji „L'Express” przypomniał, że fundacje są jednym z ważniejszych narzędzi używanych w niemieckiej polityce zagranicznej, na które nie skąpi się środków budżetowych. I tak w 2014 r Bundestag wyasygnował na ich dofinansowanie kwotę 466 mln euro, zaś w tym roku jest to już 690 milionów.
Tu można rzecz, iż nic to nowego pod słońcem. Budowanie wpływów w innych krajach przy użyciu monety praktykowano jeszcze w starożytności. Zresztą historia Rzeczpospolitej, zwłaszcza od połowy XVII w.. to dzieje kupowania stronnictw politycznych przez obcych ambasadorów. Dość powiedzieć, że jedynie przed obradami Sejmu w 1664 r. ambasador francuski Antoine de Lumbres raportował do Paryża, że potrzebuje budżetu w wysokości 100 tys. liwrów, aby polscy połowie zagłosowali tak, jak chciałby król Ludwik XIV.

Jednak od tamtych czasów świat bardzo się zmienił. Prymitywne łapownictwo państwa Zachodu zastąpiły dużo bardziej finezyjnymi ale też bezpieczniejszymi narzędziami służącymi do budowania nieformalnych wpływów. Tworząc życzliwe sobie lobby na obcym terytorium w oparciu o fundacje oferujące wsparcie kariery: politycznej, ekonomicznej lub naukowej, zadbanie o dobry wizerunek w mediach, możność atrakcyjnych wyjazdów etc. Co uzupełnia znalezienie się w sieci kontaktów łączących stypendystę z wypływowymi ludźmi. Czyli są to indywidualne korzyści dużo mniej rzucające się w oczy od kiesy pełnej złotych monet, ale na dłuższą metę dające obrotnej osobie szansę na więcej profitów niż ordynarna łapówka.

Reklama

Szkoła ekonomicznej wojny

Wedle „L'Express” za sprawą takich to nieformalnych wpływów: „Niemcy robią wszystko, co w ich mocy, aby francuski przemysł nie mógł cieszyć się tanią energią, a tym samym zyskać znaczącej przewagi konkurencyjnej”. Pismo powołuje się przy tym na źródło w postaci raportu opublikowanego w czerwcu 2023 r. przez École de guerre économique. Mowa tu o jednej z najbardziej niezwykłych uczelni wyższych, jakie istnieją we Francji. Szkoła ekonomicznej wojny – bo tak jej nazwę można przetłumaczyć na język polski - powstała w 1997 r. z inicjatywy generała Jeana Pichot-Duclosa. Ów swą karierę zaczynał jako spadochroniarz w wojnie algierskiej, ale potem coraz bliżej było mu do wywiadu wojskowego (w latach 80. objął posadę attaché francuskiej ambasady w Warszawie). Swą służbę kończył jako komendant szkoły języków CFIAR podległej Dyrekcji Wywiadu Wojskowego (DRM). W latach 90. pracował dla francuskiej spółki Défense Conseil International (DCI) świadczącej usługi wywiadowcze. Wreszcie założył uczelnię mającą być kuźnią kadr dla takich właśnie firm oraz francuskich tajnych służb.

École de guerre économique chwali się, że jej patronem jest francuskie ministerstwo obrony, a 10 proc. absolwentów znajduje pracę w służbach wywiadowczych. Reszta zaś odnosi sukcesy w biznesie. EGE publikuje też własne raporty. Ten najnowszy zainspirował powstanie artykułu w „L'Express”, ale jest od niego o wiele ciekawszy.
Zacznijmy od tego, iż powiedzieć, że Francja to bardzo sfrustrowany kraj, to jakby oznajmić, że ryby potrafią pływać. O stopniu narastającej tam frustracji będzie się mógł w ten weekend przekonać każdy widz programów informacyjnych oglądający relacje z obecnych zamieszek. Zaś liczba podpalonych komisariatów policji może stanowić wymierny wskaźnik stopnia sfrustrowania kolorowej biedoty.
Z kolei raport EGE (tu linik: https://www.ege.fr/actualites/rapport-dalerte-ingerence-des-fondations-politiques-allemandes-et-sabotage-de-la-filiere-nucleaire-francaise) pokazuje, że i elitom bliskim tajnym służbom w obliczu bolesnego zmierzchu francuskiej mocarstwowości, również nie jest do śmiechu.
Przy czym rzeczą ciekawą okazuje się, jak bardzo rolę „czarnego charakteru” odgrywa w ich oczach Berlin.
„Niemcy, poprzez swoje polityczne fundacje, ingerują w sprawy polityczne swoich partnerów zagranicznych, zwłaszcza francuskiego. Od ich stworzenia, organizacje te pokazały swoją naturę jako agentur wpływu: oprócz ich bezpośredniego powiązania z niemieckimi partiami politycznymi, są one w dużej mierze podporządkowane Berlinowi” – informuje na początek raport opatrzony znamiennym tytułem: „Ingerencja niemieckich fundacji politycznych i sabotaż francuskiego przemysłu jądrowego”. Potem jest już tylko ciekawiej, ponieważ obrywa się nie tylko fundacjom imienia Róży Luksemburg i Heinricha Bölla (wymienionymi przez „L'Express”), ale w ogóle po całości rządowi w Berlinie.



Osłabianie przemysłu

"Aby osłabić przemysł i ogólnie francuską gospodarkę oraz zapewnić sobie własną hegemonię w tych obszarach na szczeblu europejskim Niemcy destabilizują francuski przemysł jądrowy” – twierdzą autorzy raportu. Wyliczając przy tym, że używane do tego są instytucje Unii Europejskiej, a także inne kraje UE znajdujące się pod presją Berlina. Z kolei wewnątrz Francji tą samą pracę wykonują wskazane wcześniej fundacje.
Na tym autorzy raportu wcale nie poprzestają, bo najwyraźniej postanowili rozliczać sąsiada zza Renu całościowo. Zatem wymieniają kolejne działania Niemiec na szkodę Francji, zupełnie niezwiązane z energetyką jądrową. Wśród takowych przykładów wyliczono m.in.: że za sprawą RFN w branży lotów kosmicznych europejska korporacja OHB faworyzuje amerykański SpaceX kosztem francuskiego Ariane. Przypominano, iż Berlin wolał zakupić myśliwce F-35 niż rozwijać wspólny projekt niemiecko-francuskiego samolotu bojowego, zostawiając partnerów na lodzie. Na dokładkę niemieckie firmy zbrojeniowe zaczynają wypierać z rynku francuskie, przejmując ich dotychczasowych klientów. Ponoć posunęły się nawet do kradzieży: technologii systemu walk powietrznych przyszłości SCAF (Système de combat aèrien futur) opracowanego przez zbrojeniówkę V Republiki.

Ta lista żali jest całkiem bogata. Mówi więc o nadwyżce handlowej Niemiec, jaka rosła po stworzeniu strefy euro, kosztem: „eksportu łacińskiej część Starego Kontynentu”. Co ma być świadomie wspierane przez instytucje unijne. W tym miejscu frustracja autorów raportu musiała osiągnąć swe apogeum, bowiem Europejską Partię Ludowa (EPP) określają mianem „konia trojańskiego” Berlina, który: „wraz ze swoim socjaldemokratycznym sojusznikiem SPD i Europejską Partią Zielonych zajmuje się infiltrowaniem Parlamentu Europejskiego i kierowaniem pracami tej instytucji”.
Wśród wniosków końcowych, jakie zawiera opisywany tu dokument najciekawsze są te mówiące, że po odcięciu od tanich surowców z Rosji rząd Niemiec zintensyfikował wysiłki, by utrudnić rozwój francuskiego przemysłu atomowego, ponieważ dzięki taniej energii z reaktorów jądrowych może wzrosnąć konkurencyjność francuskiego przemysłu.

Kampania destabilizacyjna

„Nasz sąsiad z drugiej strony Renu wykorzystuje zatem transformację energetyczną jako narzędzie polityczne, przemysłowe i handlowe. Prowadzi kampanię destabilizacyjną w celu zamknięcia energetyki jądrowej we Francji, uważanej za najważniejszą przeszkodę dla jego hegemonii na rynku energii niskoemisyjnej” – głosi raport EGE.
Patrząc na jego treść z boku i pewnej oddali można odnieść wrażenie, że na głównego wroga Francji po siedemdziesięciu latach przerwy znów wyrastają Niemcy. Tak to przynajmniej wygląda w oczach autorów dokumentu. W sumie trudno też dziwić się ich frustracji. Gdy tworzono w latach 50-tych europejską wspólnotę, to Paryż miał grać w niej rolę politycznego lidera. Godził się na to kanclerz Adenauer. Tak działo się nawet po zjednoczeniu Niemiec, które prezydent Mitterrand zaakceptował dopiero wówczas, gdy kanclerz Kohl zaaprobował opracowany przez Jacquesa Delorsa plan stworzenia unii walutowej. Nad Sekwaną nie przypuszczano, iż wprawdzie zagwarantuje on Francji posiadanie twardej waluty dużo stabilniejszej od franka, ale okaże się turbodoładowaniem dla niemieckiej gospodarki. I to tak mocnym, że zdominuje ona całe południe Europy. Zaś w miedzyczasie podział ról w UE zacznie się odwracać. O ile prezydent Sarokzy bywał jeszcze równoprawnym partnerem dla kanclerz Merkel, to pod koniec swych rządów mogła ona traktować Emmanuela Macrona jak rozbrykanego chłopca, którego od czasu do czasu należało łagodnie przywołać do porządku.
Tymczasem jedną z ostatnich pozostałości dawnej mocarstwowości Francji stała się jej energetyka. Zbudowana od podstaw w latach 70. za sprawą wizjonerskiego planu Messmera.

Postawienie w rekordowym tempie 58 reaktorów jądrowych sprawiło, że o ile wszystkie kraje Unii Europejskiej szykują się wciąż do transformacji energetycznej, to V Republika ma ją dawno za sobą. Mogąc się pochwalić szczątkową emisją CO2, przy jednoczesnej odporności na wszelkie anomalie pogodowe. Jednak od dwóch dekad Francja prawie zupełnie przestała dbać o ten gigantyczny atut odziedziczony po przodkach. Zaniechano budowy nowych reaktorów, zaniedbano istniejące, aż wreszcie na początku swej kadencji prezydent Macron ogłosił program stopniowego ich wygaszania. Tak, aby zostały zastąpione przez OZE oraz elektrownie gazowe. Czym upodabniano francuski system energetyczny do niemieckiego. Dopiero odcięcie od gazu z Rosji przyniosło szok i otrzeźwienie, a także nowy program modernizacji oraz rozbudowy siłowni jądrowych.
Jak wielki wpływ na to pogrążanie się V Republiki wywarły Rosa Luxemburg Stiftung oraz Heinrich Böll Stiftung trudno powiedzieć. Acz École de guerre économique twierdzi, że ogromny, rozrysowując w swym raporcie sieci powiązań i mapki wpływów. Z polskiej perspektywy spraw jest ciekawa z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze przedsięwzięta próba budowy elektrowni jądrowych na terenie III RP zapewne zderzy się oporem Niemiec i raczej nie będzie on symboliczny. Równie interesującą kwestią są reakcje części francuskich elit na staczanie się V Republiki po równi pochyłej. Bo im jest ona słabsza, tym bardziej obawiają się zdominowania przez Berlin i potrzebują sojusznika mogącego równoważyć niemieckie wpływ w UE. Wiele wskazuje na to, że z biegiem czasu jedynym możliwym okaże się Warszawa.

Andrzej Krajewski