Politycy różnych opcji od tygodni przemierzają Polskę wzdłuż i wszerz, ale dopiero teraz wkraczamy w decydującą fazę kampanii. Świadczą o tym pierwsze poważne obietnice odpalone przez partyjnych przywódców. Mamy w tym repertuarze dwie główne kategorie. Jedna to hasła obniżki podatków (albo przynajmniej deklaracje ich niepodwyższania), druga – zapowiedzi transferów do wybranych grup wyborców. Na razie usłyszeliśmy choćby obietnice „dobrowolnego ZUS-u” (Sławomir Mentzen), podwyżek dla budżetówki (Zandberg) oraz „babciowego” i „kredytu 0 proc.” (Donald Tusk), ale wszyscy czekają, co z kapelusza wyciągnie partia rządząca, która przyzwyczaiła nas do hojności. Zwłaszcza że swoje propozycje może wprowadzić w życie jeszcze przed wyborami. Padła już zapowiedź dodatkowych pieniędzy dla opiekunów osób z niepełnosprawnościami, a w debacie publicznej mówi się też o waloryzacji 500+, kolejnym bonie turystycznym czy „15” dla emerytów. Nie mam jednak wątpliwości, że prezes Kaczyński jeszcze nas czymś zaskoczy. Zresztą nie tylko nas – także resort finansów, który ustami minister Magdaleny Rzeczkowskiej zarzeka się, że nie ma w budżecie miejsca na wyborcze prezenty.

Raj dla najbogatszych

Logika obietnic jest stosunkowo prosta. W przypadku podatków chodzi o zmiany, które zmniejszą obciążenia dla najbogatszych, bo to od nich zależy finansowy los kampanii. Świetnie pokazuje to reforma podatkowa wprowadzona w ramach Polskiego Ładu. Jak powiedział ostatnio wiceminister finansów Artur Soboń, w 2022 r. tzw. efektywna stawka podatku PIT wyniosła w Polsce zaledwie 8,47 proc., wskutek czego staliśmy się na tym polu jednym z europejskich liderów (ścigamy się tylko z Bułgarią i Andorą – tam efektywna stawka PIT w 2021 r. wyniosła odpowiednio 9,1 proc. i 9,4 proc.). To jednak nie powinien być powód do dumy czy radości. Tak niska stawka skutkuje drenażem środków z budżetu państwa i brakiem możliwości sfinansowania niezbędnych wydatków publicznych bez konieczności zaciągania dodatkowego długu. Co więcej, za sprawą wprowadzenia m.in. fundacji rodzinnych możemy wręcz mówić u nas o raju podatkowym dla najbogatszych. Podczas gdy w wielu europejskich państwach muszą oni często oddawać 30 proc. swoich dochodów (a nawet i więcej), w Polsce państwo niespecjalnie się im naprzykrza. Choć Polski Ład w swoich pierwotnych założeniach miał zwiększyć obciążenia dla 10 proc. najbogatszych, skończyło się jak zawsze, czyli... obniżką podatków dla najlepiej sytuowanych (przy czym przedsiębiorcy podnoszą kwestię podwyższonej składki zdrowotnej).

Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>

Autor jest doktorem nauk ekonomicznych, adiunktem w Katedrze Stosunków Międzynarodowych UEK i ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego