Jakie szczęście, że jest wojna i idą wybory, bo dzięki temu nie trzeba się przejmować kumulacją bezradności III RP, która w tym tygodniu objawiła się już w pełnej krasie.

Reklama

KPO

Zacznijmy od funduszy z KPO. Ponoć miał je odblokować wyrok Trybunału Konstytucyjnego, do którego skierował nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższy prezydent Andrzej Duda. Ale Trybunał, już od dawna wykazuje gasnącą aktywność i pechowo właśnie zupełnie się zawiesił. Grupa sędziów, nominowana przez sejmową większość jaką posiada Zjednoczona Prawica, poszła na bój z przewodniczącą Julią Przyłębską. Choć i ona jest wybranką Zjednoczonej Prawicy, a nawet ulubienicą prezesa PiS. Walka wciąż trwa i Trybunał Konstytucyjny jest chwilowo nieczynny. Czynny jest za to Sąd Najwyższy, lecz co tam się dzieje, już nikt nie ogarnia.

Reklama

Karta Praw Podstawowych

Reklama

Również, co do czynności polskich służb dyplomatycznych i urzędników w Brukseli można mieść sporo wątpliwości. Oto podpisując umowę warunkującą przekazanie pieniędzy z unijnego budżetu za lata 2021-2027 Warszawa zgodziła się na zapis, iż wypłaty będą zależały od stosowania się III RP do Karty Praw Podstawowych.

We wcześniejszych budżetach polski rząd nie musiał spełniać tego warunku. Ale skoro się tym razem na niego zgodził i podpisał, to klamka zapadła (podobnie jak ze sławnymi „kamieniami milowymi” w KPO). W praktyce wpłynięcie 76,5 miliardów euro z funduszy spójności zależy obecnie od interpretacji zapisów zawartych w Karcie. Gwarantują one m.in.: „dostęp do bezstronnego sądu” (bez wskazania kryteriów oceny bezstronności), „zakaz wszelkiej dyskryminacji” (bez zdefiniowania czym ona jest), a także „prawo do zawarcia małżeństwa” (ani słowa o płci). Dostawszy do ręki taki bat Komisja Europejska może go używać na rozliczne sposoby do dyscyplinowania Warszawy.

Już na początku lutego jej rzecznik Stefan de Keersmaecker lojalnie ostrzegł, że z racji oceny „praworządności” w III RP oraz podejścia jej władz do osób LGBTQJeśli Polska przedstawiłaby faktury czy wnioski o zwrot pieniędzy (za zrealizowane projekty – przyp. aut.), to Komisja Europejska nie byłaby w stanie dokonać tych wypłat.

To stanowisko KE potwierdziła podczas konferencji prasowej 21 marca komisarz ds. spójności Elisa Ferreira. Czyli 76,5 miliardów euro, które z racji przynależności do Unii oraz płacenia składek należą się Polsce jak przysłowiowa kość psu, zawiśnie sobie w czasie oraz przestrzeni. Podobnie jak już wisi i dynda poza zasięgiem Warszawy 35 mld euro z KPO.

Frankowicze i banki

W tym finansowo-prawnym bajzlu nie wolno pominąć jeszcze jednego drobiazgu, na pierwszy rzut oka z zupełnie innej bajki. Mianowicie w połowie marca Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał wyrok rozszerzający ochronę interesów konsumenckich osób, które niegdyś zaciągnęły kredyt we frankach szwajcarskich. Co więcej dotyczy to zarówno posiadaczy aktualnych umów, jak i tych, którzy należność spłacili. Może to polskie banki, zmagające się z ok. 70 tys. pozwów frankowiczów, kosztować bardzo słono. Zwłaszcza, że TSUE otworzył furtkę także dla były kredytobiorców. W grze może być kwota nawet 100 miliardów złotych (wedle danych Biura Informacji Kredytowej na koniec 2022 r. zadłużenie w CHF do spłacenie wynosiło 86,5 mld zł). Najeży tu nadmienić, iż najważniejszy dla polskiego systemu finansowego bank PKO BP w swym portfelu posiadał kredyty frankowe na kwotę 22 mld zł. Tak się właśnie prezentuje czubek góry lodowej, w której stronę płynie polski system bankowy.

Konieczne jest wypracowanie rozwiązań systemowych i zrównoważonego rozwiązania sprawy kredytów frankowych – także dlatego, że w przeciwnym razie wzrośnie ryzyko zainfekowania ryzykiem prawnym również kredytów złotowych – oznajmił pod koniec tygodnia przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Jacek Jastrzębski. Czyli trzeba wymyślić taką ustawę, która zabezpieczyłaby banki przed skutkami wyroku TSUE albo w pewnym momencie czeka nas transfer pieniędzy z kieszeni podatników do portfeli frankowiczów. Niezbędny dla ratowania banków przed upadkiem, bo jeśli padną, zawali się cała gospodarka.

Mamy zatem jednocześnie kilka finansowych wyzwań wiszących nad Polską i to w tygodniach, gdy świat ociera się o bankowy krach. Wszystkie je łączy jedna rzecz. Zostały sprokurowane, ponieważ rządzący nie brali na poważnie pod uwagę tego, że bycie członkiem Unii Europejskiej wywiera wpływ na sytuację wewnętrzną III RP.

Nieliche kłopoty…

Zaczynając od końca. To, że frankowicze mogą sprawić nieliche kłopoty rozumiał każdy, kto nieco lepiej orientował się w tym, jak bardzo wątpliwym prawnie jest kredyt hipoteczny nominowany w obcej walucie. Nie dajmy się oszukać, że one nie mają żadnego znaczenia, że ludzie je spłacają, a wy jakoś sobie radzicie z finansowaniem tych kredytów. Nie możemy tak po prostu zostawić tego problemu na najbliższe 20 lat – ostrzegał ówczesny prezes NBP Marek Belka szefów największych banków podczas Forum Bankowego w marcu 2014 r. Po czym na koniec zadanie rozwiązania problemu zrzucił na barki słuchaczy, mówiąc: Usiądźcie między sobą i zaproponujcie jakieś innowacyjne rozwiązanie.

Tylko, że wobec posiadania olbrzymiej przewagi nad klientami bankowcy nie mieli żadnej motywacji, żeby spełniać niezobowiązujące życzenie prezesa NBP. Rok później przewalutowanie kredytów obiecywał kandydujący na prezydenta Andrzej Duda. Jednak, gdy wygrał wybory został z tym sam, bo PiS nie był zainteresowany frankowiczami, jako grupą wyborczą. W końcu ich nadzieje osobiście uciął Jarosław Kaczyński. Myślę, że powinni wziąć sprawy we własne ręce i zacząć walczyć w sądac” – oświadczył w lutym 2017 r. No to wzięli i powalczyli. Na dodatek tak zajadle, że polskie sądy zaczęły wysyłać pytania do TSUE. Zaś unijny trybunał udziela na nie coraz mniej optymistycznych dla polskich banków odpowiedzi.

O ile jeszcze w przypadku kredytów frankowych można snuć dywagacje typu – „no kto by pomyślał, że cała sprawa tak się potoczy”, to reszta wspomnianej wyżej kumulacji, tak komfortowego tłumaczenia już nie oferuje.

Polityka Zjednoczonej Prawicy

Kierownictwo Zjednoczonej Prawicy przez całe lata wierzyło, że polityka zagraniczną jest jedynie elementem propagandy, służącej pozyskiwaniu głosów wyborców. Bliskie relacje z orbanowskimi Węgrami uznano za dające pełną gwarancję bezpieczeństwa w ramach UE. Innych sojuszników w Unii nie szukano, no bo po co, skoro są Węgry. Trybunał Konstytucyjny przejmowano jadąc tak po bandzie, aż całą instytucję skompromitowano. A co zabawniejsze obsadzenie jej „swoimi”, przyniosło dla obozu władzy efekt jeszcze gorszy, niż gdyby trzymano się obowiązujących wcześniej procedur. Z kolei reformowanie sądownictwa zaowocowało otwartym buntem części sędziów i wykształceniem się w ich środowisku opozycyjnego stronnictwa politycznego.

Wreszcie nie brano pod uwagę znaczenia faktu, iż w tak spolaryzowanym politycznie społeczeństwie - jak polskie, UE automatycznie zacznie pełnić rolę ostoi i gwaranta bezpieczeństwa w oczach nie tylko polityków liberalno-lewicowej opozycji, ale też ich elektoratu.

Po czym na koniec tej serii rząd Morawieckiego zaakceptował w Brukseli takie warunki wypłaty KPO i funduszy unijnych, które pozwalają ich nigdy nie wypłacić.

Rekonstrukcja historyczna życia polskiej szlachty

Wszystko to prezentuje się niczym rekonstrukcja historyczna życia polskiej szlachty w XVIII wieku. Wegetującej bez nadmiernego stresowania się tym, iż mieszka w państwie niezdolnym do prowadzenia własnej polityki zagranicznej. Zaś ilekroć część magnatów i stanu szlacheckiego chciała coś w Polsce reformować, ci drudzy zapobiegali temu, znajdując pomoc na zagranicznych dworach. Po czym jedni i drudzy zgodnie się dziwili, gdy zostawali przez ościennych władców wyrolowani i rozebrani. Oferując im dobrą zabawę w połączeniu z godnymi uwagi zyskami, nie tylko terytorialnymi.

Jak na dziś III RP udaje się zadowolić wszystkich kraje będące w Unii płatnikami netto, bo sama zaoferowała im możliwość nie dzielenia się sporymi funduszami.

Zadowolona też powinna być Komisja Europejska, ponieważ na polu wymuszania kolejnych ustępstw na Warszawie prezentuje się jako nadzwyczaj skuteczny organ administracyjny wspólnoty. Natomiast mająca teraz swoje 5 minut (za sprawą wojny na Ukrainie) Polska traci możliwości przekucia ich na trwały wzrost swego znaczenia. Rozdarta wewnętrznymi sporami i słabnąca finansowo nie będzie politycznym wyzwanie dla Niemiec w konkursie o wpływy na forum Unii. I wszystko to de facto na własne życzenie.