Przekaz miał uzasadnić przejęcie przez Orlen gdańskiej rafinerii, która – zdaniem przedstawicieli Orlenu – nie miała dobrych perspektyw.
Prezes Orlenu Daniel Obajtek podkreślał, że transformacja – mimo wojny na Wschodzie - nie traci na sile. To działanie musi zostać przyspieszone, takie bowiem trendy widoczne są w pozostałych krajach Zachodu. - Trzeba przyspieszyć transformację, my to robimy przez procesy inwestycyjne. Nie możemy nie inwestować, bo zostaniemy w tyle – mówił Obajtek.
Dodał, że by sprawnie przeprowadzić transformację, konieczne było zbudowanie dużego multienergetycznego koncernu, który będzie mógł prowadzić większe procesy, łatwiej pozyska finansowanie, oprze się konkurencji, będzie miał większą siłę negocjacyjną i będzie mógł zawierać duże sojusze. Podkreślał, że odpowiednia skala pozwala być też bardziej odpornym na zawirowania gospodarcze. - Co się działo z PGNiG, gdy cena gazu wzrosła z 20-30 euro do 200 euro? Zarabiał, ale tracił płynność, nie mógł się wzmocnić finansowo z innych obszarów działalności, bo ich nie miał. Nie był firmą stabilną. Musimy patrzeć w przyszłość – podkreślał prezes.
Spółka zapowiedziała, że za ponad miesiąc przedstawi aktualizację strategii po połączeniu z Lotosem i PGNiG. Przedstawią też program osiągania synergii w grupie, operacyjnych i kosztowych, w kolejnych latach. Są one szacowane na minimum 10 mld zł w ciągu dekady.
Ostrożnie z podatkami
W tym kontekście spółka odniosła się też do kwestii podatku od zysków nadzwyczajnych. Janusz Szewczak z zarządu Orlenu podkreślał, że transformacja to ogromny wysiłek finansowy, jej przeprowadzenie będzie się wiązało z konicznością zainwestowania ogromnych kwot.
– Transformacja energetyczna bez Orlenu byłaby niemożliwa, dlatego tak ważne jest, by zadbać o finanse grupy – powiedział. Zaznaczył jednocześnie, że Orlen przekazuje do budżetu państwa rocznie ok. 40 mld zł. Podkreślano też, że zyski nadmiarowe są krótkofalowe.
Słabe perspektywy dla rafinerii
Karol Wolff, dyrektor biura strategii i projektów strategicznych PKN Orlen, zaznaczał, że branża rafineryjna nie ma świetlanej przyszłości. Perspektywy sektora są dość ograniczone w kontekście dążenia do dekarbonizacji i redukcji emisji oraz trendów konsumenckich, w ramach których stawia się na nowoczesne i niskoemisyjne technologie. – Mowa o zakazie sprzedaży aut spalinowych do 2035 r., o zakazie poruszania autami spalinowymi w europejskich miastach. To trendy wpływające na konsumpcję paliw, na popyt na paliwa w Europie. Ten popyt od 2008 r. spadł o ok. 15 proc. i nie spodziewamy się, że trend się odwróci – powiedział Wolff.
Dodał, że szczyt popytu na diesla mamy już za sobą, przypadł na 2019 rok, z kolei w przypadku benzyny szczyt spodziewany jest wkrótce, w 2024 roku.
Dyrektor podkreślał, że od 2008 r. w Europie zamkniętych zostało ponad trzydzieści rafinerii, w tym pięć od początku pandemii. Zakłady przerobu ropy zamykają się głównie w Europie, nowe z kolei powstają w Afryce i na Bliskim Wschodzie, gdzie są złoża ropy naftowej. Wolff ocenia, że rafinerie, które były zamykane, to głównie zakłady zlokalizowane nad morzem, bez integracji z upstreamem i działalnością petrochemiczną, zlokalizowane nad morzem, gdzie łatwo jest zastąpić produkcję importem paliwa z rynków zamorskich.
Dyferencjał nie będzie już podbijał wyników
Tłumaczył, że na rentowność rafinerii wpływają dwa czynniki, marża rafineryjna i dyferencjał, czyli różnica w cenie miedzy ropą rosyjską a ropą Brent. Były one w minionym roku wyjątkowo wysokie, sam dyferencjał był kilkanaście razy wyższy niż zwykle. Jednak dobry czas dla rafinerii się kończy. Wraz z odejściem od rosyjskiej ropy dyferencjał nie będzie już poprawiał wyniku zakładów przetwórstwa ropy, w tym rafinerii należącej do Lotosu. – Marże rafineryjne już nie są takie, dyferencjał za chwilę wyniesie zero, bo pozbywamy się ropy rosyjskiej – mówił.
Dodał, że od lutego już 90 proc. ropy sprowadzanej do koncernu będzie pochodziło spoza Rosji. W styczniu kończy się bowiem jeden z dwóch długoterminowych kontraktów z Rosją. Przedstawiciele Orlenu zapewniali przy tym, że ropy nie zabraknie. Pozostałe wolumeny zabezpieczą dostawami z innych stron, w tym z Morza Północnego, z Zatoki Perskiej, Afryki Zachodniej czy USA.
Prawnicy: nie mamy się czego wstydzić
Przedstawiciele spółki i organów doradczych podkreślali też, że warunki samej transakcji nie odbiegają od standardów. Zaznaczali, że sprzedanie inwestorowi 30 proc. rafinerii i oczekiwanie, że nie będzie on miał żadnych praw, jest nierealne. Utrzymują, że umowa jest korzystna z punktu widzenia większościowego akcjonariusza, a lista praw weta przysługującego Saudi Aramco dotyczy kwestii, które musiały być zagwarantowane inwestorowi. Chodzi o zapobieganie nadużywania pozycji przez wspólnika większościowego w stosunkach ze wspólnikiem mniejszościowym. Tłumaczyli, że przy braku zgody co do biznes planu rafinerii, przewidziane są mechanizmy dalszych postępowań.
Zabezpieczony jest też według nich interes publiczny dzięki mechanizmom kontroli państwa nad dalszym zbyciem aktywów. Sprzedaż udziałów w rafinerii przez Saudi Aramco bez uzyskania zgody polskich władz państwowych byłaby nieskuteczna i nie będzie wywoływała żadnych skutków prawnych - przekonywali. Prawnicy powtarzali, że nie mają czego się wstydzić, jeśli chodzi o rozwiązania prawne umowy.