Jak przekonywała w piątek przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, uzgodniony na kilka dni przed wejściem w życie sufit cenowy dla rosyjskiej ropy, wzmocni oddziaływanie unijnych sankcji, ograniczy rosyjskie przychody z eksportu, a jednocześnie pomoże ustabilizować światowe rynki energii. Przyjęte rozwiązanie oznacza bowiem, że – inaczej niż zakładały sankcje w pierwotnie uzgodnionym kształcie – dominujące w swoich sektorach firmy z państw UE będą mogły w dalszym ciągu obsługiwać dostawy rosyjskie płynące w innych kierunkach, w tym ubezpieczać je, pod warunkiem że będą one realizowane w cenach poniżej ustalonego maksimum. Na sankcje będą narażone także podmioty pozaeuropejskie, które realizować będą dostawy poniżej założonego limitu – przyłapane na tym firmy będą za każdym razem narażone na czasowy zakaz działalności na zachodnich rynkach.

Reklama

- Bezpośrednimi beneficjentami limitu będą więc rozwijające się i wschodzące gospodarki – podkreśliła von der Leyen. Kluczowi pozaeuropejscy odbiorcy rosyjskiej ropy i produktów naftowych, na czele z Chinami i Indiami, nie zgłosiły akcesu do mechanizmu G7, ale mogą być jego nieformalnymi beneficjentami, zyskując dodatkowy argument w negocjacjach cen z rosyjskimi dostawcami. Inni, m.in. Indonezja, wprost zasygnalizowali, że zamierzają kupować ropę taniej, jeśli będzie to możliwe dzięki limitowi.

Elementem unijnego kompromisu jest też możliwość dostosowywania poziomu limitu do sytuacji na rynkach w ramach podejmowanych co 2 miesiące przeglądów. Jak słyszymy, pierwszy taki przegląd ma się odbyć już w połowie stycznia. Zgodnie z ustaleniami koalicji UE, G7 i Australii, pułap ma być wyznaczany „co najmniej” 5 proc. poniżej średniej rynkowej ceny rosyjskich paliw, co może oznaczać ich obniżenie już w styczniu. A kolejny ważny etap przyjdzie na początku lutego – równo za 2 miesiące sankcje objąć mają bowiem produkty naftowe. Przepisy sankcyjne będą zawierać ponadto „klauzulę awaryjną”, która umożliwia uchylenie limitu ze względów humanitarnych, środowiskowych lub z uwagi na zagrożenie dla bezpieczeństwa.

Reklama

Podobnie jak inne uzgodnione przez UE restrykcje mechanizm cenowy jest obwarowany instrumentami łagodzącymi oraz wyjątkami. Po pierwsze, podczas 45-dniowego okresu przejściowego wyłączone z niego będą dostawy zakupione i załadowane na statki przed dniem dzisiejszym. A po każdej zmianie pułapu cenowego w przyszłości okres przejściowy ma trwać 90 dni. Tak jak zakaz importu ropy do UE limit obejmuje wyłącznie dostawy morskie, co oznacza, że rosyjska ropa będzie mogła być dostarczana na starych zasadach rurociągiem „Przyjaźń”, którym to szlakiem realizowane są kontraktowe dostawy m.in. dla MOL-a, Orlenu i dwóch rafinerii niemieckich. Można domniemywać, że jest to ukłon w stronę odbiorców ropy zwłaszcza z południowej nitki ropociągu, Węgier, Słowacji i Czech, które są szczególnie zależne od dostaw z „Drużby” i obawiały się ich odcięcia w ramach rosyjskich działań odwetowych.

Według informacji "DGP" stolicą, która jako ostatnia uchyliła swój sprzeciw wobec pułapu 60 dol. za baryłkę była Warszawa, Litwa i Estonia naciskały wcześniej, by ustalić maksymalny pułap cen tak blisko jak to możliwe kosztów produkcji. Do pierwszego przeglądu ma jednak dojść w połowie stycznia. W trakcie rozmów Polska zabiegała o to, by limity stały się częścią kolejnego pakietu sankcji – zwiększając w ten sposób prawdopodobieństwo jego sprawnego przyjęcia, bo do tego czasu obowiązywałyby bardziej restrykcyjne przepisy. Warszawa, jak słyszymy nieoficjalnie, chciała, żeby w ramach kolejnego pakietu wrócić do kwestii dostaw lądowych, które zostały wyłączone z dotychczasowych sankcji naftowych. To kłopot zwłaszcza dla odbiorców z Polski i Niemiec, które złożyły deklaracje polityczne odejścia od paliw ze Wschodu do końca roku, a w dalszym ciągu obowiązują je długoterminowe kontrakty z rosyjskimi koncernami. Ponadto, w związku z wyłączeniem dostaw z Drużby będą narażeni na konkurowanie z firmami, które, jak węgierski MOL, zamierzają nadal korzystać z taniego rosyjskiego surowca. KE nie przedstawiła jeszcze wstępnej propozycji nowych sankcji, jednak – jak powiedział nam jeden z dyplomatów – zobowiązała się, że rozpocznie nad nimi prace.

Reklama

Rozczarowanie w związku z kompromisowym kształtem mechanizmu cenowego wyraził prezydent Ukrainy Wołodymyr Zelenski. Według niego próg 60 dol. za baryłkę nie będzie wystarczająco odczuwalny dla budżetu Kremla. - Limit cen dla rosyjskiej ropy na poziomie 60 dol., a nie np. 30, jak proponowały Polska czy kraje bałtyckie, oznaczać będzie, że do rosyjskiego budżetu wpływać będzie 100 mld dol. rocznie – mówił w sobotę Zelenski, podkreślając, że pieniądze te posłużą finansowaniu nie tylko inwazji, ale także działań destabilizujących państwa Zachodu. Nieznacznie wyższy pułap 35 dol. za baryłkę, jako optymalny z punktu widzenia pozbawienia Rosji naftowych nadwyżek, rekomendowała też m.in. międzynarodowy zespół ekspercki ds. sankcji, na której czele stoją doradca prezydenta Zelenskiego Andrij Jermak i amerykański dyplomata, b. doradca Baracka Obamy Michael McFaul. Waszyngton, Bruksela i inne kluczowe stolice obawiały się jednak skutków nisko zawieszonego limitu dla rozchwianych światowych rynków.

- Nie zgodzimy się na ten sufit – oświadczył z kolei w reakcji na decyzję UE-27 rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Moskwa oficjalnie wciąż rozważa, w jaki sposób zareagować na limit. Prawdopodobne jest wydanie przez Władimira Putina dekretu, który pozwoli na arbitralne wstrzymywanie dostaw – analogicznego do mechanizmu zastosowanego w sprawie płatności za gaz w rublach. Rosja zamierza też omijać sankcję, m.in. obsługując część dostaw własnymi tankowcami. Według informacji „Financial Timesa” zakupiła w tym celu w ostatnich miesiącach na rynku wtórnym ponad 100 używanych tankowców, w tym kilkadziesiąt superjednostek, które są w stanie pomieścić ok. miliona baryłek ropy. Analitycy twierdzą jednak, że choć ta flota pozwoli Moskwie złagodzić skutki sankcji, nie będzie w stanie wyeliminować ich całkowicie. Międzynarodowa Agencja Energii spodziewa się, że Rosja nie będzie w stanie obsłużyć dostaw rzędu od 750 tys. do 1,5 mln rosyjskich baryłek dziennie.

Równolegle z procesem zatwierdzania i implementacji unijnych przepisów w niedzielę zebrała się grupa OPEC+, aby zdecydować o planach produkcyjnych ropy naftowej na kolejne miesiące. Poprzednia decyzja kartelu, zgodnie z którą poczynając od listopada obniżono zakładane wydobycie o 2 mln baryłek dziennie była postrzegana jako ruch uderzenie w zmagające się z inflacją kraje Zachodu, w tym w przymierzającą się do wyborów do Kongresu administrację Joego Bidena, i akt wsparcia wobec Rosji w kontekście dyskusji nad limitami cenowymi.

Wbrew obawom przed kolejnymi cięciami grupa postawiła tym razem na stabilizację i zatwierdziła utrzymanie produkcji na wcześniej ustalonych poziomach. Jednocześnie kartel ma przyglądać się efektom limitów cenowych. W oświadczeniu podkreślono, że kraje OPEC+ są gotowe na podjęcie szybkich działań w razie gdyby wymagała tego sytuacja na rynku.

Jednocześnie jednak kartel chce stopniowo wycofywać się z przyjętej w okresie pandemii formuły comiesięcznych spotkań na szczeblu ministerialnym. W pełnym składzie eksporterzy mają się zbierać raz na pół roku, a spotkania komitetu monitorującego mają odbywać się co drugi miesiąc – z możliwością zwoływania nadzwyczajnych zebrań w razie potrzeby.

Pod koniec zeszłego tygodnia baryłka ropy Brent (z dostawą na kolejny miesiąc) kosztowała niecałe 86 dol. – 6 proc. mniej niż średnia w listopadzie i 8 proc. niższym niż w październiku. Z kolei średnia notowań dla rosyjskich baryłek Urals, według Thomson Reuters, wynosiła w zeszłym tygodniu niecałe 62 dol. Czynnikiem, który w istotnej mierze wpływał na obniżkę notowań paliw w ostatnich miesiącach była sytuacja gospodarcza w Chinach i obawy związane z kolejną falą lockdownów covidowych. W niedzielę rano Szanghaj, jako kolejne z wielkich miast państwa środka, postanowił o poluzowaniu restrykcji, sygnalizując ożywienie gospodarcze.