W pierwszych dniach sierpnia prasa przyniosła informacje, że – według szacunków Ministerstwa Finansów – deficyt budżetowy w roku 2002 może sięgnąć gigantycznej kwoty 88 mld zł (dla porównania całość dochodów budżetu w 2001 r. zaplanowano na 152,5 mld zł”. To fragment „Historii politycznej Polski” Antoniego Dudka. Mówi o tzw. dziurze Bauca zwanej tak nie dlatego, że to ówczesny minister finansów odpowiadał za niezbilansowanie przychodów i wydatków publicznych. Cztery lata rządu AWS–UW to był czas rosnących stałych wydatków budżetowych przy jednoczesnym braku równie stałego finansowania. Jarosław Bauc po prostu zlecił policzenie wydatków i przychodów. I jak wielu posłańców złych wieści został – w tym przypadku politycznie – ścięty.
Obserwując dzisiejszą rzeczywistość finansowo-polityczną, można mieć poczucie pewnego déjà vu. Ale tym razem, o ile nam wiadomo, nikt w rządzie za ten temat się nie zabrał i nie policzył. Ba! Nawet ci obywatele, którzy interesują się polityką, nie znają nazwiska ministra finansów (dla porządku, jest nim Magdalena Rzeczkowska), a jeszcze kilka tygodni temu wielu z nich się wydawało, że wszystko jest w najlepszym porządku. Szczególnie jeśli opierali się na wypowiedziach członków obozu rządzącego. Ale coś się zmieniło i pojawiło co najmniej kilka zwiastunów tego, że sytuacja budżetowa jest, delikatnie mówiąc, daleka od ideału, a za progiem jest zima. Finansowa zima mrożąca wiele wydatków.