Karolina Wójcicka: Państwa OPEC+ zdecydowały o zmniejszeniu wydobycia ropy, wywołując burzę w relacjach Stanów Zjednoczonych z Arabią Saudyjską. Co książę Muhammad ibn Salman - de facto przywódca królestwa - próbował w ten sposób osiągnąć?
Sami Hamdi: W ciągu ostatniej dekady ceny ropy utrzymywały się na bardzo niskim poziomie. Wypalały one saudyjskie rezerwy do tego stopnia, że mówiło się nawet, że skończą się do 2030 r. Arabia Saudyjska wciąż jest od eksportu ropy uzależniona. Nie jest to więc pierwszy raz, kiedy pręży muskuły w tym zakresie. Dlatego według mnie Saudyjczykom przyświecały interesy ekonomiczne. W świetle globalnego kryzysu i rosnącej inflacji państwa OPEC+ potrzebują wzrostu cen, by nadrobić straty, które odnotowały w latach 2014-2019. Owszem, mamy tu do czynienia również z elementem politycznym, czyli osobistym sporem między ibn Salmanem a prezydentem USA Joem Bidenem. Ten aspekt dotyczy przede wszystkim terminu ogłoszenia cięć produkcji. Trzeba jednak podkreślić, że to Biden zwrócił się do Rijadu z prośbą o ich opóźnienie. Tak, by nie wpłynęły na ceny gazu tuż przed listopadowymi wyborami do Kongresu. Władze królestwa się na takie rozwiązanie nie zgodziły, więc Biały Dom oskarża teraz Arabię Saudyjską o zmowę z Rosją. Pamiętajmy jednak, że Rijad potrzebuje, by ceny utrzymywały się co najmniej na poziomie 80 dol. za baryłkę, aby mógł osiągnąć zysk. Dlatego - razem z innymi producentami - przekonuje, że w ich interesie gospodarczym leży utrzymanie wyższych cen i nie widzi powodu, by je obniżać ze względu na toczącą się wojnę, którą państwa Zatoki postrzegają jako sprawę wyłącznie europejską.
Czyli twierdzenie, że książę MBS stał się sojusznikiem Putina jest - pana zdaniem - przesadzone?
Reklama
Tak. Oczywiście, istnieje współpraca między Rijadem a Moskwą, ale na Bliskim Wschodzie Rosja postrzegana jest przede wszystkim jako ktoś, do kogo się idzie, gdy jest się zdenerwowanym na USA...