"Życzyłbym sobie, żeby u nas tak odbyło się przejście na euro. Poza tym, że dostałem resztę w restauracji w nowej walucie, trudno zauważyć jakiekolwiek zmiany. Słowacy nadal wszystko podają w koronach. Przypomina mi to trochę denominację złotówek w Polsce. Długo po wejściu nowych banknotów i tak wszyscy liczyli pieniądze w milionach" - mówi Krzysztof z Bielska-Białej, gość hotelu Biela Medvedica w Bystrej.

Reklama

Ale ci, którzy w środę robili zakupy, spostrzegli pewien problem - przeliczanie reszty z koron na euro. "Kasjerki mają z tym kłopot, kilka razy sprawdzają, czy się nie pomyliły. Ale Słowacy znoszą to z pogodą. Oni się cieszą z wprowadzenia euro, a wystawanie w kolejkach uznają za drobną i nieszkodliwą niedogodność. Powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski i wcześniej przygotować przeliczniki" - mówi Gabriela Cymbala, która przyjechała do Czadca, by wraz z wejściem euro otworzyć firmę na Słowacji.

"Mnie dzisiaj w sklepiku usiłowano oszukać na bardzo drobną kwotę kilkunastu eurocentów. Ale gdy jedna kasjerka czy sklep naciągnie w ten sposób kilkuset, czy kilka tysięcy klientów, uzbierać się może spora suma" - mówi Zygmunt Lewandowski, który wypoczywa w miejscowości Skalite (północno-zachodnia Słowacja). Krzysztof Konieczny z Krakowa przebywający w Chopoku nie zauważył jednak, by ktokolwiek z gości zawracał sobie głowę przeliczaniem reszty wydanej w euro. "Bez kalkulatora to praktycznie niemożliwe. Bo jak policzyć resztę za kawę, skoro jedno euro to 35 koron i jakieś drobne po przecinku? Poza tym większość Polaków płaci kartą. Dopiero jak przyjdzie do domu wyciąg z konta, zobaczymy ile nas ten wypoczynek w eurolandzie kosztował" - mówi.

Jirzi Dekan z restauracji Palace w Żylinie potwierdza, że kłopotów z euro nie ma. "Nasze miasto leży przy granicy, goście przyjeżdżają do nas z Polski, Czech, Niemiec. Wprowadzenie euro to dla nas ograniczenie walutowego zamieszania. Czekamy, aż Polacy wejdą do strefy wspólnej waluty, to będzie jeszcze prościej" - mówi.

Reklama

Ekonomista prof. Marek Barański z Akademii Ekonomicznej w Katowicach uważa, że zawsze przy zmianie waluty najsłabszym ogniwem jest stosowanie przeliczników. "Zdziwiłbym się, gdyby nie było kolejek w sklepach, na stacjach benzynowych czy poczcie. Mamy rzadką okazję zobaczyć na własne oczy, gdzie tryby zacierają się najszybciej i poprawić to u nas przed wprowadzeniem euro. Na kilka miesięcy przed wprowadzeniem nowej waluty nastąpi w Polsce usztywnienie kursu złotówki, a wówczas sklepy i instytucje mogłyby zacząć przyjmować euro na równi z odchodzącym pieniądzem. To pozwoliłoby przyzwyczaić się sprzedawcom" - mówi prof. Barański.

Andrzej Sadowski, ekonomista z Instytutu im. Adama Smitha uważa, że można już dziś drukować ceny na paragonach w dwóch walutach. "W ciągu kilku lat Polacy płynnie nauczyliby się przeliczać złotówki, a wówczas unikniemy problemów chociażby z kolejkami w sklepach" - mówi. "Portugalczycy do dzisiaj z paragonów mogą wyczytać, ile towar kosztuje w nieużywanym już escudo. Dzięki temu uniknięto windowania cen" - twierdzi Sadowski.

Josef Bednarz, pracownik firmy public relations z Trnawy trochę żałuje, że korona znika na zawsze z obiegu, będzie nią można płacić tylko do 16 stycznia. "To nasza narodowa waluta i symbol odzyskanej kilkanaście lat temu niepodległości. Ale świat się zmienia, jesteśmy w Europie, w sumie to dobrze, że mamy euro. Gotówki, którą mam w koronach, nie wymienię. Banknoty i bilon schowam w albumie i będę pokazywał wnukom. Z pewnością wielu Polaków postąpi podobnie" - mówi z przekonaniem.