Gdyby ktoś pytał, co mają ze sobą wspólnego: chrust, węgiel i papierosy poza tym, że można je podpalić, odpowiedź jest bardzo prosta. Składa się ona z trzech elementów, mianowicie: popyt, podaż oraz europejskie restrykcje. No i jest jeszcze tego efekt w postaci potencjalnych dochodów ze sprzedaży.

Reklama

Podróż do przeszłości

W dużej mierze wzięło się to z tego, iż obecny rok zamiast upłynąć pod znakiem budowania coraz doskonalszej rzeczywistości wirtualnej typu metawersum, zabrał nas w podróż do przeszłości. Najpierw najazd Rosji na Ukrainę zamienił się w namiastkę II wojny światowej, a następnie zaczęliśmy odczuwać jego konsekwencje.

Reklama

Jednymi z najważniejszych są: trudniejszy dostęp do surowców energetycznych, wzrost cen wszystkiego i idąca za tym inflacja. Temu zaś musi towarzyszyć spadek realnych dochodów większości osób nie tylko w Polsce. Tymczasem w Europie nadal w zimie bywa mroźno i ludzie potrzebują dwóch kluczowych rzeczy: albo opału, który zagwarantowałby im ciepło albo większego dochodu pozwalającego coraz droższe ciepło zakupić.

Chrust

O pierwszej recepcie, jak sobie z tym palącym problemem poradzić, zrobiło się głośno w zeszłym tygodniu, za sprawą wiceministra klimatu i środowiska Edwarda Siarki. Przy czym, gdyby nawet wszyscy milczeli na temat chrustu i tak zwykli konsumenci zauważyliby jego istnienie. Szerzej mówiąc dostrzegliby, że w Polsce wciąż rośnie sporo drzew. Łatwiej je zauważyć, kiedy ceny węgla po nałożeniu embarga na rosyjski biją wszelkie rekordy.

Prowadząc politykę dekarbonizacyjną polskie rządy nie brały pod uwagę zależności, że spadek podaży powinien następować proporcjonalnie do spadku popytu. Inaczej mówiąc zmniejszać wydobycie węgla o tyle, o ile mniej potrzebują go konsumenci. Zamiast tego wdrożono likwidację kopalń, ale nie konsumpcji. Ją zaspakajał węgiel z Rosji. Nikt nie brał pod uwagę wojny w Europie, no bo „takie rzeczy nie zdarzają się w XXI wieku”. W efekcie na początku lata, jeśli ktoś potrzebuje tony węgla, zapłacił za nią dwa razy więcej niż rok temu. Najpopularniejsze paliwo – ekogorszek - kosztuje już 3 tys. zł za tonę. Przy czym wzrost cen nie zrównoważył rynku. Ludzie tworzą więc komitety kolejkowe czekając, aż będą mogli nabyć ów mroczny przedmiot pożądania. Wszystko dlatego, że wedle ostrożnych szacunków sprzedawców popyt jest wyższy o 40 proc. od podaży i aby go zrównoważyć potrzebne jest sprowadzenie skądś aż 11 mln ton węgla.

Reklama

Jeśli więc się nic nie zmieni, to przed zimą może on zdrożeć – szacując bardzo ogólnie – nawet dwukrotnie. Co uczyni zeń produkt znajdujący się poza zasięgiem finansowym wielu konsumentów. Jaka jest skala problemu uświadamiają dane GUS mówiące, że węgiel kamienny i drewno opałowe wykorzystywane są w Polsce do ogrzewania pomieszczeń w ok. 45 proc. gospodarstw domowych.

Jako że codzienne wegetowanie w domu przy temperaturze poniżej 15 stopni Celsjusza bywa niemiłe, recepta na to narodzi się samorzutnie. Jest nią czarny rynek. Paliwem, które daje się spalić najłatwiej pozostaje wciąż drewno. Przy czym nie czarujmy się, zbieranie chrustu nie zaspokoi potrzeb. Natomiast masowa, nielegalna wycinka wszystkiego, co tylko da się włożyć do pieca, to zupełnie inna sprawa. Zwłaszcza, że może ona przynosić krociowe zyski tym, którzy się nią zajmą. Właściwie już należy współczuć polskim drzewom, bo raczej trudno liczyć na to, iż państwo je obroni. Tak oto może się okazać, że nieprzewidzianym skutkiem ubocznym niezrównoważonej dekarbonizacji będzie „delasizacja” Polski.

Biedaszyby

Jednak samo drewno nie zaspokoi popytu na ciepło milionów ludzi. Dlatego wiele zaczyna wskazywać, że dalszym ciągiem powrotu do przeszłości staną się – biedaszyby. Tak pożądany węgiel, choćby w okolicach Wałbrzycha lub w różnych miejscach na Górnym Śląsku, nadal znajduje się dosłownie kilkanaście metrów pod powierzchnią gruntu. Wbrew utrwalonemu stereotypowi jego nielegalne wydobycie na masową skalę inicjowała nie nędza panująca wśród miejscowej ludności lecz cena. Tak działo się w międzywojennej Polsce po 1929 r.

Wówczas to górnośląskie spółki górnicze rozpoczęły wojnę cenową z kopalniami brytyjskimi chcąc wyprzeć je z rynków w Europie zachodniej. Zagranicznym odbiorcom sprzedawano więc polski węgiel pod dumpingowej cenie 7,70 zł za tonę. Ponoszone tak straty pokrywano z naddatkiem drenując kieszenie krajowych konsumentów. Im oferowano ten sam produkt w cenie 64 zł za tonę! Marzenia, co biedniejszych odbiorców o tańszym cieple zaspokajali śląscy biedaszybikarze budując na własną rękę dziesiątki tysięcy nielegalnych kopalń, a także sieć dystrybucji urobku. Zbiorczy raport górnośląskiej policji za rok 1933 r. mówił o wykryciu i zniszczeniu w okresie sprawozdawczym 4,5 tys. biedaszybów. Przy czym na miejsce jednego wysadzonego w powietrze, natychmiast powstały ze dwa nowe. Nie pomagały nawet hojne nagrody oferowane przez dyrektorów spółek węglowych za donosy o tym, gdzie i kto prowadzi nielegalną działalność wydobywczą.

Czemu tak się dzieło odpowiedź dawało proste zestawienie. Przeciętna pensja robotnika wynosiła ok. 250 zł miesięcznie. Mniej więcej tyle samo zarabiano sprzedając sześć ton urobku wydobytego z biedaszybu w ciągu jednego dnia pracy.

Patrząc dziś na ceny zwykłego węgla oferowanego przez składy opału w różnych miejscach Polski to mamy oferty od 1,8 tys. do 2,6 tys. zł. za tonę. Porównując je z średnimi zarobkami wychodzi na to, iż wykopać sobie biedaszyb opłaca się już bardziej niż w 1933 r. A cóż dopiero będzie jesienią.

Papierosy

W tym pakiecie podróżnym - niezbędnym podczas powrotu do przeszłości - papierosy pełnią rolę nieco symboliczną. Nie tylko dlatego, że wedle palaczy ułatwiają znoszenie chłodu. Symbolika wynika z tego, że można je umieścić na czele coraz dłuższej listy rzeczy, które podobnie jak chrust i węgiel miały okazać się zbędne w nowoczesnej Europie. Tymczasem zamiast stać się wstydliwym wspomnieniem z przeszłości, łączą w sobie bycie przedmiotem pożądania oraz generowania nieproporcjonalnych zysków. Im więcej zakazów i wyższa cena jednej paczki (w Holandii za dwa lata ma ona kosztować 10 euro, a docelowo 47 euro), tym szansa szybkiego wzbogacenia się rośnie. Dlatego obok nielegalnego wyrębu lasów i biedaszybów przyszłością stają się sekretne fabryki papierosów.

Właściwie już teraz CBŚP i KAS regularnie donoszą o wytropieniu kolejnych. Ta zlikwidowana w połowie maja w województwie wielkopolskim mogła się pochwalić nowoczesną linią produkcyjną, na której w dwuzmianowym systemie pracy wytwarzano dziennie 5 mln papierosów. Biorąc pod uwagę, ile sztuk mieści się paczce oraz potrzeby nie tylko holenderskich palaczy trudno oczekiwać, iż ten biznes przestanie się rozwijać. Zupełnie tak, jak rozwijała się produkcja i dystrybucja alkoholu podczas amerykańskiej prohibicji. Tak oto doświadczamy podróży do rzeczywistości sprzed stu lat i wcale nie potrzebujemy do tego metawersum.