Przepraszam za potknięcia w kontaktach z rodzinami ofiar i poszkodowanych w katastrofie w kopalni Pniówek; te, które mogły się zdarzyć, wynikały głównie ze skali zdarzenia, obejmującego blisko 30 osób – mówił we wtorek zastępca dyrektora kopalni ds. pracy Aleksander Szymura.

Reklama

Moralnym obowiązkiem kopalni, naszym, jest otoczenie rodzin poszkodowanych górników i ratowników opieką. Zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej i dyrekcja kopalni dokładają wszelkich starań, aby proces udzielania pomocy przebiegał sprawnie, bez zbędnych opóźnień. W ramach spółki uruchomiliśmy szereg działań pomocowych dla rodzin poszkodowanych górników – deklarował Szymura.

Wśród najważniejszych bieżących form pomocy wymienił: zapomogi dla poszkodowanych i rodzin wynikające z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych, sprawy związane z pochówkami, wsparcie psychologiczne dla potrzebujących i chętnych. Wskazał, że działania te wynikają z zarządzenia dyrektora kopalni z 2018 r., określającego obowiązki osób odpowiedzialnych za pracę sztabu kryzysowego.

Szymura uściślił, że jego bezpośrednim obowiązkiem jest m.in. osobiste powiadamianie rodzin zmarłych pracowników wskazując, że uczestniczy w tym także psycholog i osoba obsługi medycznej. Przypomniał, że rodzinom osób zmarłych przysługują wypłaty z tytułu ubezpieczeń i wypłat pośmiertnych – te czynności są na bieżąco realizowane. Osoby pokrzywdzone mają pełny dostęp do informacji; mają dostęp do nas, jako przedstawicieli JSW, którzy się nimi bezpośrednio zajmują - zapewnił.

Reklama

Wicedyrektor Pniówka podał również, że pracownicy formalnie uznawani nadal za poszukiwanych są traktowani jako dalej zatrudnieni w JSW i opłacani według pełnych dniówek pracy wypłacanych przez wszystkie dni miesiąca, bez nadgodzin i z 200-proc. stawkami za weekendy i święta. Będzie tak do uzyskania aktów ich zgonów.

"Za to wypada tylko przeprosić"

Szymura zdementował pojawiające się w mediach informacje, jakoby osoby pokrzywdzone były przez dyrekcję kopalni odsyłane do mediów, aby w nich szukały odpowiedzi na pytania czy problemy. Absolutnie nie wyobrażam sobie i nigdy bym nie postąpił w stosunku do osób, które cierpią, przeżywają traumę, żebym w sposób arogancki i ignorancki odesłał je do mediów. Mogę się liczyć z tym, że (…) mogły się zdarzyć potknięcia, mogły się zdarzyć momenty, w których takie osoby poczuły się urażone czy nieodpowiednio obsłużone. Za to wypada tylko przeprosić – podkreślił wicedyrektor.

Wskazał m.in. na problemy związane z szybkim dotarciem w nocy katastrofy do niektórych rodzin ofiar i poszkodowanych. Wyjaśnił, że z 5-tysięcznej załogi wiele osób było zatrudnianych kilka, kilkanaście lat wstecz, od tego czasu niektóre podane przy zatrudnieniu informacje kontaktowe zdezaktualizowały się – w takich sytuacjach pierwsze informacje mogły napływać do bliskich z mediów czy pocztą pantoflową.

Nie wszystko nam poszło niestety tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Za takie momenty trzeba przeprosić – powtórzył, przyznając też, że czasochłonne mogły okazać się niektóre procedury związane z protokołowanym przekazywaniem rzeczy, dokumentów czy np. kart płatniczych po zmarłych oraz odbiorem pozostawionych przez nich na kopalnianych parkingach samochodów.

Wicedyrektor tłumaczył takie sytuacje skalą zdarzenia: o ile w jednostkowych przypadkach informacje i pomoc przekazywane są bezzwłocznie, 20 kwietnia i w kolejnych dniach trzeba było dotrzeć do bliskich pracowników nieraz mieszkających kilkadziesiąt kilometrów od kopalni. Zapewnił, że członkowie rodzin poszkodowanych w każdej chwili mogą zwracać się do władz kopalni z wszystkimi problemami; podał m.in., że ostatnio tą drogą jednej z wdów zapewniono bezpłatną pomoc prawną.

Szymura odniósł się też do przekłamań, jakoby kopalnia organizowała "bale dla wdów": wyjaśnił, że w Pniówku – jako jedynej kopalni w Polsce – w okresie przedświątecznym od lat organizowane są spotkania z wdowami, w czasie których przy obiedzie wspominani – w odpowiedniej formie - są zmarli pracownicy. W ostatnich latach w takich spotkaniach uczestniczyło po kilkanaście wdów, niektóre mocno już starsze; lista zaproszeń na najbliższe spotkanie wydłuży się – zasygnalizował wicedyrektor.

Wskazał ponadto, że w ramach szeroko pojętej pomocy dla wdów i rodzin, kopalnia oferuje pracę dla wdów i dzieci zmarłych wskutek katastrof – w ostatnich tygodniach wpłynęły łącznie cztery takie podania od żon ofiar kwietniowej katastrofy. Zasygnalizował, że - choć obawiając się o niestosowność pomysłu - kopalnia zaprosiła wdowy z dziećmi na Dzień Dziecka do parku rozrywki: 90 proc. tych zaproszeń zostało przyjętych.

Przyczyny i okoliczności tragedii w kopalni Pniówek, a także w kopalni Zofiówka, gdzie trzy dni później po wstrząsie i wypływie metanu zginęło 10 górników, wyjaśniają specjalne komisje powołane przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego oraz prokuratura - pod kątem art. 163 i 220 Kodeksu karnego. Zespół ekspercki do zbadania obu wypadków powołał też wicepremier, minister aktywów państwowych Jacek Sasin.

Wskutek katastrofy w kopalni Pniówek w wyniku wybuchów metanu 20 kwietnia br. życie straciło 9 górników i ratowników górniczych, a 7 innych dotąd nie odnaleziono. Cztery osoby zginęły w kopalni, pięć kolejnych zmarło, mimo wysiłków lekarzy, w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, w tym jedna tuż po przyjęciu do szpitala. W CLO przebywa pięciu najciężej poszkodowanych górników z oparzeniami. W sumie po katastrofie leczonych tam było ponad 20 górników.

Dziewięć ofiar w wyniku wybuchu metanu

Dziewięć ofiar to górnicy i ratownicy górniczy, którzy po pierwszym wybuchu ruszyli na pomoc poszkodowanym. Siedmiu osób dotąd nie odnaleziono. Ze względu na ekstremalnie trudne warunki pod ziemią, zagrożony rejon, gdzie pozostali górnicy, został otamowany. Będzie można tam wejść, gdy maksymalnie ograniczone zostanie zagrożenie pożarowe – jest to najpewniej perspektywa miesięcy.

Na wtorkowej konferencji prasowej w kopalni pełniący funkcję od maja dyrektor Pniówka Marian Zmarzły akcentował, że nadrzędnym celem akcji ratowniczej rozpoczętej po pierwszym wybuchu w rejonie ściany N-6 było ratowanie życia poszkodowanych pracowników – w umożliwiających to warunkach.

Mieliśmy sygnał od pracownika przebywającego w rejonie 100. sekcji (ściany wydobywczej) z urazem nogi, który prosił dyspozytora o pomoc, co jest nagrane. A potem mieliśmy kontakt od zastępu (ratowników), który znalazł się pod ścianą, że nawiązali kontakt z tym poszkodowanym i prosił on o udzielenie pomocy – mówił dyrektor.

Analizując pomiary na wylocie ze ściany, zdecydowanie można było wtedy wysłać tych ratowników – podkreślił Zmarzły, dodając, że także idąc do ściany ratownicy dysponowali przyrządami kontroli składu atmosfery. Zastęp doszedł do wlotu do ściany, być może na kilka metrów wszedł do niej. Zastępowy relacjonował przez ratowniczy system łączności przed zerwaniem kontaktu, że widoczność w ścianie sięga ok. 20 sekcji. Ratownicy nie widzieli jeszcze poszkodowanego. Około godz. 3 nastąpił kolejny wybuch i zerwał się kontakt z zastępem.

"W takich warunkach akcja może być prowadzona"

Zastępowy może podjąć decyzję o wycofaniu się do bazy, jeśli zmieni się skład atmosfery czy nastąpi jakiekolwiek zagrożenie – przypomniał dyrektor uściślając, że zastępowy na wlocie wskazywał, że było tam ok. 2 proc. metanu i 56 ppm tlenku węgla. W takich warunkach akcja może być prowadzona – stwierdził dyrektor Pniówka.

Odnosząc się do warunków przed katastrofą Zmarzły, prezentując schemat rejonu ściany N-6 wyjaśniał, że przed katastrofą do pierwszego stopnia zagrożenia klimatycznego zaliczono stosunkowo niewielki odcinek ściany (od 1. do 45. sekcji), wraz z odcinkami wyrobisk, którymi odprowadzano z niej powietrze. Zgodnie z przepisami w razie pracy w temperaturze powyżej 28 stopni Celsjusza powyżej dwóch godzin, czas pracy górników zostaje skrócony z 7,5 godziny do 6 godzin.

Górnicy pracowali w całym rejonie ściany, jednak większość prac prowadzona była przy wlocie, gdzie zagrożenie klimatyczne nie występowało. Kombajn przez prawie całą zmianę pracował właśnie tam, w sekcjach od 100. do 131., a do miejsca z zagrożeniem klimatycznym zjechał na ok. pół godziny przed końcem zmiany, w czasie której doszło do pierwszego wybuchu.

Na zmianie tej zatrudnione były 42 osoby. 19 z nich wyjechało po 6 godzinach pracy, po północy, zgodnie z reżimem pracy w zagrożeniu klimatycznym. Byli to pracownicy odmetanowania (zewnętrznej spółki) oraz oddziału (kopalni Pniówek).

Większość prac w ścianie toczyła się na odcinku, gdzie nie było przekroczenia temperatury, a tylko na pół godziny przed końcem zmiany zjechał do odcinka, gdzie temperatura była przekroczona – mówił Zmarzły, uściślając, że ze względu na czas pracy w zagrożeniu klimatycznym poniżej 2 godzin nie obowiązywało wówczas skrócenie czasu pracy pracujących w rejonie kombajnu górników z 7,5 godziny do 6 godzin, mieli oni zatem wyjechać o godz. 1.30.

W momencie pierwszego wybuchu w ścianie przebywały trzy osoby niepodlegające skróconemu czasowi pracy, z których jedna bezpośrednio po wybuchu została wytransportowana na powierzchnię. Pracownik, który wzywał pomocy, znajduje się w rejonie ok. 100. jej sekcji. Jeden z pracowników znajduje się przy kombajnie. Pięciu ratowników, którzy pozostali po drugim wybuchu pod ziemią, znajduje się prawdopodobnie przy skrzyżowaniu wlotu do ściany ze ścianą.

Obecnie atmosfera w otamowanym rejonie wskazuje na wygaszenie pożaru, który miał tam miejsce po łącznie ok. 20 wybuchach. Zawartość metanu sięga 60 proc., tlenu 2 proc. "Wejście do tego pola pożarowego będzie możliwe dopiero wtedy, gdy stan atmosfery będzie na tyle stabilny (…), że będziemy wchodzić nie narażając ratowników. To musi być pewne. Nie możemy dopuścić, że szybko otworzymy rejon i dojdzie do reaktywacji pożaru, bo dotrze tam tlen" - podkreślił we wtorek Zmarzły.

autor: Mateusz Babak