Są doskonale opancerzone, nowoczesne i należą do najbezpieczniejszych na świecie. Nowe czołgi Abrams będą nas kosztować ponad 20 mld zł. Do końca 2026 r. żołnierze Wojska Polskiego zaczną użytkować 250 pojazdów tego typu. Minister obrony Mariusz Błaszczak i wicepremier Jarosław Kaczyński zapowiedzieli to w lipcu ubiegłego roku, a kilka tygodni temu umowa została podpisana. Jak na kontrakt zbrojeniowy to bardzo szybko. Zakup został przeprowadzony w ramach pilnej potrzeby operacyjnej. To oznacza, że nie było wnikliwego sprawdzania konkurencyjnych ofert i że nie został on uwzględniony w wieloletnich dokumentach planistycznych. Na przykład w planie modernizacji technicznej ogłoszonym trzy lata temu pojawia się program „Wilk”, czyli w uproszczeniu zakup nowych czołgów z ich domniemaną produkcją w Polsce. Choć nabycie abramsów ma wielu krytyków (m.in. właśnie z powodu niezaangażowania polskiego przemysłu w ich produkcję), to szybszych opcji nie było. A to ma znaczenie, szczególnie teraz.

Wojna za miedzą szybko zwalczyła syndrom niedecyzyjności i braki budżetowe. Teraz ważny zakup da się przeprowadzić w kilka tygodni, a od przyszłego roku budżet na obronność wzrośnie o ok. 20 mld zł, do 3 proc. PKB. A może i bardziej

Czołgi kupujemy w umowie międzyrządowej od Stanów Zjednoczonych, co oznacza, że robimy to w ramach procedury Foreign Military Sales (FMS). Jest ona transparentna i doskonale rozpisana na kolejne kroki na amerykańskiej stronie rządowej Defense Security Cooperation Agency. To dokładne przeciwieństwo tego, jak w kwestii procedur działaliśmy do tej pory w Polsce. Wiadomo więc, że najpierw kraj, który chce coś kupić od amerykańskich firm zbrojeniowych, za pośrednictwem rządu w Waszyngtonie wysyła zapytanie ofertowe o cenę i dostępność. Mniej więcej po 45 dniach otrzymuje odpowiedź zawierającą m.in. maksymalną cenę zakupu i dogaduje szczegóły, po czym wysyła już konkretne zapytanie ofertowe. Czeka na odpowiedź i zgodę Kongresu (tutaj są określone limity czasowe i nie można odkładać decyzji) i umowę można podpisywać. Jej wartość jest zazwyczaj mniejsza niż ta maksymalna podawana na początku rozmów. Jeśli procedura idzie bezproblemowo – jak w przypadku abramsów – zajmuje to mniej niż rok. Ale może to być znacznie dłużej, jeśli zamawiający ociąga się z wdrażaniem kolejnych kroków.
W ostatnich latach największe zakupy polskie Ministerstwo Obrony robi właśnie w ramach FMS – tak kupowaliśmy m.in. dwie baterie systemu Patriot, 32 samoloty F-35 czy właśnie abramsy (każdy z kontraktów ma wartość ponad 20 mld zł). Olbrzymią zaletą takiego rozwiązania jest jego przejrzystość. A szybkie i sprawne postępowanie do niedawna wydawało się niemożliwe. Dlatego resort obrony zaczął chodzić na skróty, nadużywając środka wyjątkowego – pilnej potrzeby operacyjnej. Bo też obowiązujące w Polsce procedury były obarczone licznymi wadami, które przez lata blokowały polski system zakupów uzbrojenia.
Reklama
Reklama