Maciej Miłosz: W piątek Amerykanie potwierdzili zgodę na sprzedaż 250 czołgów Abrams Wojsku Polskiemu. Nie znamy jeszcze dokładnej kwoty transakcji, ale będzie pewnie w przedziale 20 – 25 mld zł. Czy patrząc na wojnę na Ukrainie i jej możliwą dalszą eskalację to dobry zakup?
Gen. Jarosław Stróżyk: Cieszę się z każdego zakupu dla polskich Sił Zbrojnych. Ale każdy zakup z wolnej ręki, bez procedury przetargowej, bez dogłębnych analiz, a na dodatek w tym wypadku wprowadzający trzeci rodzaj czołgu do Wojska Polskiego, rodzi szereg pytań.
Czołgi Abrams
To będzie wzmocnienie zdolności Wojska Polskiego.
Tak i dlatego się cieszę. Ale każdy system uzbrojenia wymaga wpasowania w system m.in. kierowania i dowodzenia, łączności, itd. Jeśli już będzie kompatybilny, to wtedy będzie to wzmocnienie. Ale to jest najdroższy zakup w historii Wojska Polskiego i warto mieć pewność, że jest dobrze spożytkowany. A wątpliwości dotyczących m.in. amunicji czy czasu dostaw jest wiele. Poza tym mam pewien dysonans: jeszcze kilka lat temu mówiono, że kluczowa jest modernizacja czołgów T – 72, dzisiaj kupujemy to, co jest najnowocześniejsze na rynku. Brakuje mi w tym ciągłości i zdrowego rozsądku.
W całym procesie zakupu uzbrojenia przez ostatnich siedem lat brakuje spójności, to są zakupy częściowe. My kupiliśmy dwie baterie Patriot, a chcieliśmy osiem. Kupiliśmy jeden dywizjon artylerii Himars, a planowaliśmy trzy. Przykłady można mnożyć.
Kiedy będziemy w stanie faktycznie wykorzystać te 250 czołgów?
Proces zgrywania nowych jednostek, szkolenia żołnierzy, przejścia certyfikacji to ok. dwa lata. Nie znam terminu dostaw, ale od momentu ich otrzymania to będzie właśnie ok. 24 miesięcy. Oczywiście można to przyspieszać, ale to będzie za szkodą dla jakości.
Zestawy Piorun, system Narew, zestawy antydronowe...
Przeznaczamy na ten zakup olbrzymie środki. Patrząc teraz na Ukrainę – nie można było mając takie pieniądze przygotować się na agresję przeciwnika lepiej i szybciej?
Można. Co pokazują m.in. mejle ministra Michała Dworczyka, który krytykował kłótnie zakupowe podlane „bogoojczyźnianym sosem”. Tam poruszana była kwestia bezzałogowców, których teraz też mamy zdecydowanie za mało, a wtedy ich nie kupiliśmy.
Po 2014 r. powstały ciekawe analizy amerykańskiego generała Bena Hodgesa, który był dowodzącym amerykańskich wojsk lądowych w Europie. On jako najpilniejszą potrzebę dla Wojska Polskiego wymieniał stworzenie obrony przeciwlotniczej dla pododdziałów. Przypomnę, że bez osłony przeciwlotniczej w Górskim Karabachu Armenia straciła ponad 200 czołgów w pierwszych dniach konfliktu. Bez systemów antydronowych zakup czołgów może się skończyć tym, że one zostaną zmiecione w tydzień. Bo siły zbrojne Federacji Rosyjskiej są jednak znacznie silniejsze niż te Azerbejdżanu. Jeżeli nie mamy przewagi w powietrzu, to każdy sprzęt na ziemi jest narażony już w pierwszych godzinach konfliktu.
Powinniśmy byli inwestować bardziej w zestawy przeciwlotnicze Piorun, w system przeciwlotniczy krótkiego zasięgu Narew i zestawy antydronowe, które np. polska firma APS sprzedaje choćby do Arabii Saudyjskiej. Słyszę, że teraz Dowództwo Operacyjne się tym zainteresowało. Potrzebujemy też OPL dla portów, i wodnych i lotniczych. Nie mam pewności, czy postsowieckie systemy w Polsce jeszcze są zdatne do użycia. Jeszcze w 2014 r. w jawnych dokumentach było pisane, że my potrzebujemy zdolności pomostowych od Amerykanów, bo nasz stary sprzęt nie będzie już działał, a nowego jeszcze nie będzie. Oni deklarowali, że w wypadku zagrożenia będą nas wzmacniać własnymi bateriami Patriot.
Sojusznicy dostarczają teraz Ukrainie nie tylko zestawy OPL, ale też broń przeciwpancerną m.in. Javeliny. Wojsko Polskie jest w odpowiednim stopniu nasycone bronią przeciwpancerną?
Zdecydowanie nie. Oprócz zestawów ręcznych, potrzebujemy też kołowych i gąsienicowych. To również było w raporcie gen. Hodgesa – on twierdził, że do obrony najmocniej brakuje nam systemów przeciwlotniczych i przeciwpancernych. Czyli tego, czym miało zwyciężać NATO. Rosjanie zawsze mieli i najpewniej przez długi czas wciąż będą mieli, największą liczbę czołgów. A najlepszą odpowiedzią na czołgi jest właśnie broń przeciwpancerna.
Myślę, że Putin mruży oczy ze złości, gdy sojusznicy m.in. Brytyjczycy i Amerykanie dostarczają Ukrainie właśnie tego typu sprzęt. I to powinna też być lekcja dla dowódców Wojska Polskiego.
Co jeszcze by się nam przydało?
Spójna polityka informacyjna. Resort obrony nie ma rzecznika, a każda nawet najmniejsza krytyka powoduje, że jest się piętnowanym jako ktoś antypolski. Minister w mediach społecznościowych nie powinien straszyć wojną, a raczej uspokajać obywateli. A czasem nawet uśmiechnąć.
Systemy rozpoznania
Wróćmy jednak do sprzętu. Załóżmy, że jako decydent w MON, ma pan 20 mld złotych do wydania na broń. Co by pan kupił?
Elementy przeciwlotnicze, przeciwpancerne, drony obserwacyjne i bojowe. Choć pewnie to by tę kwotę już przekroczyło. Inwestowałbym w systemy rozpoznania, ale tę lukę w pewnym stopniu można wypełnić dronami.
Resort obrony właśnie ogłosił, że zakupi niewielką liczbę polskich bezzałogowców FlyEye, a w tym roku ma być dostawa pierwszego tureckiego TB2 – Bayraktar.
To cieszy. Ale to kropla w morzu potrzeb, te zakupy trzeba było rozpocząć kilka lat temu. Ale zakończę przestrogą: teraz budżet resortu jest znacznie większy niż 10 czy 15 lat temu, jest więc łatwiej. Warto też jednak zapytać, czy ktoś to liczy? Jeśli my teraz wydajemy po 20 mld zł na zakup sprzętu, to oznacza że będziemy musieli wydać dwa razy tyle przez kolejne 30 – 40 lat jego użytkowania. Oby to się nie skończyło tak jak kiedyś w Marynarce Wojennej – gdy po zakupie dwóch fregat, zabrakło pieniędzy na ich eksploatację i utrzymanie.