O lotach duchów czy lotach widmo, podczas których na pokładzie samolotów nie ma żadnych pasażerów, robi się coraz głośniej. Szef Lufthansy Carsten Spohr przyznał, że w styczniu oraz lutym jego firma wykona aż 18 tys. takich rejsów. Ten absurdalny proceder to efekt chęci zachowania cennych dla linii lotniczych slotów na lotniskach – przydzielonych do określonej godziny okienek, w których samoloty mogą lądować i startować.
Problem dotyczy przede wszystkim dużych portów przesiadkowych, w których przed pandemią z powodu ruchu trudno było zdobyć taki przydział. Żeby nie dochodziło do sytuacji, w której linia dostaje slot, a później z niego bez powodu rezygnuje, Unia Europejska w 1993 r. przyjęła odpowiednie regulacje. Według nich przewoźnik w ramach przydzielonego mu na lotnisku okienka musi obsłużyć przynajmniej 80 proc. zarezerwowanych lotów. Zgodnie z zasadą „wykorzystaj albo stracisz” w przypadku braku osiągnięcia tego limitu przewoźnik traci rezerwację.

Walka o sloty

Reklama
Pandemia i związane z nią załamanie rynku lotniczego wywołały spore kłopoty. W związku z koniecznością zmniejszenia liczby połączeń Bruksela tymczasowo zgodziła się obniżyć limity wykorzystania zaklepanych rejsów do 50 proc. Ale jak przyznała, poluzowanie zasad nie może trwać wiecznie. Od końca marca wraz ze spodziewaną stopniową odbudową ruchu lotniczego próg ma być podniesiony do 64 proc. I właśnie wobec tego protestuje Lufthansa, która w dyskusji używa argumentów ekologicznych. Nie podnoście limitów, żebyśmy nie musieli wykonywać bezsensownych lotów widmo, które będą niepotrzebnie emitować CO2 – twierdzą szefowie linii.
Reklama