Po ostatnich wizytach premiera Mateusza Morawieckiego i minister klimatu Anny Moskwy w Brukseli wydaje się, że zablokowanie rozszerzenia systemu handlu emisjami na mieszkalnictwo i transport jest realne. – Zdaje się, że udało się zbudować koalicje wokół tej sprawy. Są w niej Francja, Czechy, Węgry, Słowenia – mówi osoba z otoczenia premiera Morawieckiego. Atutem Polski jest też możliwość zablokowania dyrektywy o opodatkowaniu energii, która zakłada m.in. zmiany w VAT. Jako regulacja podatkowa musi zostać przyjęta jednomyślnie.
Nierozszerzanie systemu handlu emisjami to jedna z trzech rzeczy, na których na ten moment najbardziej zależy polskiemu rządowi. Druga to możliwie szybkie uwzględnienie w unijnej taksonomii, czyli unijnych przepisach określających, które inwestycje są ekologiczne, a które nie, kwestii atomu i gazu. Przynajmniej w sprawie atomu możemy liczyć na wsparcie Francuzów, którzy chcą zaliczenia go do zielonej energii, ale już nie Niemców. – Oni docelowo stawiają na OZE i wodór. My również mamy opracowaną strategię wodorową, ale bez atomu i gazu nasza energetyka będzie na łopatkach – przyznaje osoba z rządu.
Najtrudniejsza jest trzecia kwestia, czyli korekta obecnego systemu ETS. Polska już wcześniej pokazała tzw. non paper, w którym przedstawiła kilka propozycji mających na celu zbicie cen praw do emisji dwutlenku węgla. Kierunkowo mówił o nich premier na ostatnim unijnym szczycie. To z jednej strony ograniczenie dostępu do rynku ETS dla instytucji finansowych, z drugiej – zmiana istniejących mechanizmów korekcyjnych. Problem w tym, że jest grupa krajów, które uważają, że tak wysokie ceny uprawnień do emisji to nic złego, bo w końcu system ma motywować do szybszej transformacji energetycznej całego kontynentu. – W tej sprawie mamy rozmawiać z szefową KE oraz wiceszefem Fransem Timmermansem – podkreśla nasz rozmówca z rządu.
CZYTAJ WIĘCEJ W ŚRODOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>