Spece od pedagogiki głoszą, że dorastanie dziecka, które nie ponosi konsekwencji za przewinienia i nikt nie uczy go odpowiedzialności, okazuje się bardzo destrukcyjne. Na koniec naszą pociechę czeka koszmarna dorosłość, bo do niej nie dojrzała. Niestety pedagodzy nie radzą, jak wychowywać dorosłych z osobowością infantylnego ośmiolatka. Być może należałoby postępować jak z dziećmi i sprawić, żeby na własnej skórze odczuli skutki tego, co chcą z egoistycznych pobudek zafundować swemu otoczeniu.

Reklama

Elita

Cały kłopot w tym, że ów proces wychowawczy musiałby dotyczyć osób, wobec których używa się bardzo szerokiego pojęcia – elita. Tworzą ją ogólnie mówiąc: intelektualiści, politycy, uczeni, twórcy kultury, znane osoby ze świata mediów, liderzy różnych organizacji etc. Pozostają oni w kręgach władzy lub są do niej w opozycji, ewentualnie sympatyzują, z którąś ze stron. Każdy jest mniej lub bardziej rozpoznawalny i dla części społeczeństwa bywa autorytetem. To zaś daje mu możność kształtowania opinii publicznej za pośrednictwem środków masowego przekazu.

Niestety pozycja społeczna i posiadane możliwości generują u tych osób głęboką pewność, iż są lepsze i mądrzejsze od reszty społeczeństwa. Z tego zaś wynika potrzeba, a czasami wręcz przymus, narzucania innym ludziom swych poglądów, a także woli. Jednakże przekonaniu o wyższości intelektualnej i moralnej nie towarzyszą zbyt często próby przewidywania skutków tego, co się chce wymusić na społeczeństwie. O braniu potem za to odpowiedzialności można już zupełnie zapomnieć.

Reklama

Jednym słowem jest to wręcz wzorcowy opis rozpieszczonego bachora. Mówi, co chce i robi co chce. Natomiast społeczeństwo, dzięki któremu może istnieć elitarne dziecko, ma je bezwarunkowo kochać oraz spełniać wszelkie jego zachcianki. I tu dochodzimy do sedna, czyli możliwych działań wychowawczych poprzez spełnianie marzeń. Stara prawda bowiem mówi, że ludzkiemu życiu towarzyszą dwa rodzaje nieszczęść. Pierwsze mają miejsce wówczas, gdy marzenia się nie spełniają. Drugi rodzaj zdarza się, gdy mimo wszystko się one spełniają.

Dlatego w ramach działań pedagogicznych może spełnijmy dwa największe marzenia, jakie zdominowały ostatnio debatę w naszym kraju. Bez oglądania się przy tym na skutki uboczne, bo przecież wychowanie dzieci (nawet tych jedynie mentalnych) jest najważniejsze.

Reklama

Polexit

Ostatnie z marzeń – licząc w kolejności chronologicznej - wyraził publicznie wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, a podchwycili je błyskawicznie posłowie Janusz Kowalski oraz Marek Suski. Brzmi ono - skoro „okupant brukselski” (słowa posła Suskiego) tak już nam dopiekł, a „Polska traci finansowo na członkostwie w UE” (twitt posła Kowalskiego), „to musimy szukać drastycznych rozwiązań” (postulat wicemarszałka Terleckiego). Zatem do dzieła!

Jak w praktyce wygląda procedura wychodzenia z Unii już wiadomo dzięki Wielkiej Brytanii. Na pierwszy ogień idzie kwestia unijnych dopłat z wieloletnich budżetów. O tym zawsze jest najgłośniej, acz tak naprawdę ten problem to ledwie niedogodność w porównaniu z innymi. Ubytek dotacji w pewnej mierze da się bowiem pokryć ze składki, jaką Polska wpłaca. Ściślej mówiąc w wieloletnim budżecie na lata 2021-2027 UE zapisano dla III RP 105,8 mld euro. Natomiast składka Polski ma wynieść ok. 45 mld euro.

W ramach procesu wychowawczego poseł Kowalski, zamiast nachodzić z posłanką Siarkowską domy dziecka, żeby straszyć chcących się zaszczepić młodych ludzi (jak choćby Dom dla Dzieci w Nowym Dworze Gdańskim 13 lipca 2021 r.), winien zostać wraz duetem Terlecki-Suski skierowany najpierw na wieś. Tam wspólnie musieliby oznajmić 1,3 mln rolników zarejestrowanych jako biorcy unijnych dotacji, że 14,6 mld zł dopłat bezpośrednich rocznie to już przeszłość. Szczęśliwi beneficjenci dostawali je za to, że cokolwiek uprawiali lub też nie uprawiali. W każdym razie za sprawą łatwej kasy z UE pobudowali wspaniałe wille, kupili sobie super auta i jeszcze lepsze traktory oraz kombajny. No może da się z budżetu państwa wysupłać połowę z tego co było. Acz pod warunkiem, że rodzice 3,8 mln dzieci ze spokojem przyjmą cięcia w programie 500+.

Po uprzejmym dialogu z rolnikami i obowiązkowym udziale w rozbijaniu zakładanych przez nich blokad dróg krajowych, nasze trio winno wziąć na siebie rozmowy z samorządowcami pozbawionymi dotacji, studentami chcącymi tanio kształcić się na renomowanych uczelniach, naukowcami korzystającymi z grantów w ramach unijnych programów badawczych, obywatelami zmuszonymi wyrabiać sobie paszporty, jeśli Polska wypadnie ze strefy Schengen.

Jednak wszystko to stanowi jedynie małą rozgrzewkę przed prawdziwym wyzwaniem. Są nim negocjacje warunków przepływu towarów i usług po powrocie barier celnych. Brytyjczycy nadal jeszcze tego nie zamknęli, choć dysponują takimi atutami jak łatwy dostęp do rynków w dawnych koloniach na czele z Indiami, a także mogą liczyć na przychylność USA. W przypadku Polski atuty to niewątpliwe trio: Kowalski-Terlecki-Suski. Po zamknięciu oczu można sobie wyobrazić jak popisowo poprowadziłoby ono negocjacje z przedstawicielami grup krajów mających w sumie 10 razy więcej mieszkańców niż Polska, a jednocześnie będącymi rynkiem zbytu dla 76 proc. naszego eksportu. Zapewne udałoby się wynegocjować jak najkorzystniejsze taryfy celne, żeby po ich wprowadzeniu nie przetoczyła się przez cały przemysł i rolnictwo fala bankructw z powodu utraty kluczowych rynków zbytu.

Po tym sukcesie pozostaje jeszcze zadbanie o podstawowe kwestie bezpieczeństwa państwa z pechową lokalizacją, czyli energetykę oraz obronność. Nie prezentuje się to zbyt skomplikowanie. Po prostu należy znaleźć jakieś 300-400 mld złotych i wydać ja na budowę elektrowni atomowych oraz zbrojenia. To oznacza, że nasze trio znów winno odwiedzić wszystkie grupy społeczne korzystające z ulg, dopłat, zasiłków i dotacji, by oznajmić dwie wiadomości. Po pierwsze socjału nie będzie, no ale za to będą wyższe podatki.

Co do możliwych konsekwencji, cóż … jeśli ktoś oglądał sobie ostatnio w Karpaczu antyszczepionkową sektę polującą na polityków, to może użyć wyobraźni i grupę kilkudziesięciu osób zastąpić kilkuset tysiącami. Przy jednocześnie bardzo zbliżonym poziomie okazywania sympatii rządzącej elicie. I to właśnie byłoby dla niej bardzo wychowawcze.

Uchodźcy

Procesu wychowania w duchu odpowiedzialności nie można jednak ograniczyć jedynie do kręgów władzy. Kilka tygodni wcześniej w kręgach opozycyjnych narodziło się marzenie, że Polska znów stanie się Chrystusem i sumieniem Europy (jak kiedyś roili sobie Mickiewicz z Towiańskim). Acz tym razem poświęci swe interesy w imię otoczenia opieką migrantów z całego świata. To pragnienie części elit nie stoi w żadnej sprzeczności z polexitem, bo zamieniająca się w twierdzę Europa, coraz brutalniej ucina napływ obcych. Natomiast przez Polskę przetacza się właśnie kampania wzbudzania poczucia winy, bo większości zwykłych ludzi wyraźnie spodobały się umiarkowanie (jak na standardy europejskiej) brutalne poczynania rządu wobec migrantów na granicy z Białorusią. Liczba oraz rozpoznawalność osób pragnących wpuścić do Polski każdego, kto tylko zjawi u jej granic, a następnie umieścić go w ośrodku dla cudzoziemców, robi wrażenie.

Skoro tak bardzo tego pragną należałoby im to dać, acz jednocześnie w ramach wychowawczych (podobnie jak w przypadku tria: Kowalski-Terlecki-Suski) obciążyć obowiązkiem zajęcia się problemem, jaki sami sprokurowali.

Na początek koszty. W 2015 r., gdy rząd Ewy Kopacz zadeklarował przyjęcie przez Polskę 2 tys. uchodźców przekazał Brukseli, że ich roczne utrzymanie będzie kosztować III RP 66 mln zł. Czyli załóżmy, iż Polska przyjmuje 20 tys., to daje grubo ponad pół miliarda zł rocznie. A gdyby tak wziąć dziesięć razy więcej, to wychodzi już całkiem ładna sumka. Każdą winni wziąć na siebie miłośnicy otwartych granic.

W ramach spełnionego życzenia powinni też zająć się organizacją procedury oddzielania tych, którzy kwalifikują się na azyl od emigrantów ekonomicznych. Następnie zarządzać deportowaniem niechcianych gości. Tak się dobrze składa, że na bieżąco robią to Niemcy, można więc korzystać z ich doświadczeń. W centralnym rejestrze cudzoziemców z nakazem deportacji tamtejszego MSZ figuruje obecnie ok. 320 tys. osób. Przy wielkiej sprawności organizacyjnej niemieckiego państwa tempo deportowania to ok. 11 tys. ludzi rocznie. Koszty lotów plus rozliczne kłopoty z odsyłaniem migrantów do krajów ojczystych sprawiły, że w kwietniu 2021 r. rząd RFN zaoferował intratną propozycję Grecji. Skoro gości ona na swym terytorium mnóstwo uciekinierów z całego świata, to Berlin odeśle tych, którzy przedarli się z Grecji do Niemiec i dopłaci Grekom za ich ugoszczenie. Co ciekawe Ateny nie przyjęły hojnej oferty z entuzjazmem.

Jakoś trudno uwierzyć, iż państwo polskie, nawet przy wielkim wsparciu miłośników otwartych granic, poradzi sobie z masowymi deportacjami. Natomiast łatwiej, że w pewnym momencie Niemcy zamkną i uszczelnią własne granice. W efekcie ci, co dotrą do Kraju nad Wisłą będą musieli ułożyć sobie tutaj życie razem z tubylcami. Jak to może wyglądać obserwują właśnie Szwedzi. Ich rząd zgodził się od 2015 r. przyjąć aż 162 tys. uchodźców i emigrantów z Bliskiego Wschodu. Niektórzy przybysze w nowej ojczyźnie, pomimo hojnego socjalu (Polska takiego nie da) zajęli się różnorodną działalnością zarobkową. Bazując przy tym na swych życiowych doświadczeniach.

W efekcie Szwecja bije dziś rekord pod względem ulicznych strzelanin oraz liczby ofiar. W tym roku było ich już prawie 370, przy 35 ofiarach śmiertelnych. Wedle szwedzkiej Rady ds. Zapobiegania Przestępczości jest to rekord na milion mieszkańców wśród krajów UE. Jednak cóż począć, gdy zbyt wiele gangów chce handlować: narkotykami, bronią, alkoholem i papierosami na terenie Sztokholmu, czy innych większych miast. Jakoś muszą dojść do kompromisu. A że dochodzą wedle bliskowschodnich reguł jest po prostu kwestią tzw. różnic kulturowych. Przy okazji przecież uatrakcyjniają codzienne życie rdzennym Szwedom.

W miejscach strzelanin bardzo potrzebni są policjanci, ratownicy medyczni, pracownicy socjalni, strażacy gaszący podpalane samochody, itp. Czyż nie byłoby to znakomite zajęcie dla naszych miłośników otwartych granicy?

Oczywiście gdybyśmy sobie zafundowali spełnienie obu wymienionych marzeń Polska zmieniłaby się - delikatnie mówiąc - nie do poznania. Jednakże pamiętajmy to dzieci i ich wychowanie zawsze są najważniejsze!